poniedziałek, 1 czerwca 2020

Wydawnictwo NieZwykłe Książka pt.: "Dragon's Lair" - Rozdział 1



JEDEN


Wpatruję się w budynek starego motelu z pewną obawą. Szczególną uwagę zwracam na brudne okna i brązową, murowaną elewację.

No cóż, z całą pewnością to nie jest Hilton.

Użalanie się nad sobą jest mi zupełnie obce. Zazwyczaj uważam się za silną kobietę. Muszę nią być, szczególnie ze względu na moich rodziców i karierę, którą w przyszłości chcę zrobić. Mam silną wolę i nie obawiam się powiedzieć tego, co myślę. Nie owijam w bawełnę ani nie wycofuję się z tego, co już powiedziałam. Żartuję w dziwnych sytuacjach i staram się jak najlepiej korzystać z życia.

Ale wydaje mi się, że przyszła pora na ten pierwszy raz. Bo oto stoję tutaj z podkulonym ogonem i mam wrażenie, że powiedzieć, iż użalam się nad sobą, to nie powiedzieć nic. To trochę żałosne.

Myślałam, że za sześćdziesiąt dolarów dostanę o wiele lepszy pokój niż ten. No cóż, srogo się pomyliłam.

To było do przewidzenia.

Meldując się w recepcji i płacąc za jedną noc, usiłuję nie gapić się na ścianę pokrytą grzybem. Wyglądająca na znudzoną dziewczyna stojąca za ladą podaje mi klucz. Odbieram go od niej i szurając nogami, kieruję się do pokoju, trzymając w ręce tylko jedną torbę. Mam w niej zapakowane przybory toaletowe, ubrania i kilka wartościowych przedmiotów, takich jak torebka, paszport i jedzenie.

Otwieram drzwi i wchodząc do środka, rozglądam się po pokoju. Widzę małą łazienkę, kanapę, łóżko, lodówkę oraz telewizor. Ech, zawsze mogło być o wiele gorzej. Zdejmuję sandały i starannie ustawiam je w rogu. Torbę kładę na łóżku, wyjmuję z niej plastikowe pudełeczko i zdejmuję pokrywkę. Sięgam do środka i biorę do ręki pokrojone jabłko.

Chrupiąc owoc, zastanawiam się nad swoim życiem. Obecnie mam pięć tysięcy dolarów i rosnący brzuch, a nie mam zielonego pojęcia, co, do cholery, powinnam zrobić. Przez całe życie miałam jakiś plan. Zawsze dokładnie wiedziałam, co i w jaki sposób zamierzam osiągnąć. A teraz? Teraz zero pomysłów. To przerażająca myśl, zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę obecne okoliczności. Nie mogę się zatrzymywać, to jedyna rzecz, której jestem pewna. Spędzę tu noc, a potem ruszam dalej. Muszę uciec od starego życia i to jak najdalej. Ten cały syf nie może mnie dopaść.

Biorę długi prysznic, a później poświęcam trochę czasu na wtarcie balsamu w ciało. Używam takiego o zapachu kwiatu wiśni każdego dnia, bez wyjątku. Dzisiaj nie będzie inaczej. Taka niewielka rzecz zapewnia mi odrobinę komfortu, trochę poczucia normalności. Myję zęby, czeszę kasztanowe, faliste włosy, a na koniec gramolę się na łóżko. Żałuję, że nie wzięłam ze sobą swojej pościeli. Ignoruję woń stęchlizny i zasypiam.

Teraz tak wygląda moje życie i nie mogę sobie pozwolić na narzekanie.

I to dosłownie.


***


Mija noc i znowu siedzę za kółkiem, kierując się daleko na północ. Jazda samochodem jest dość przyjemna, miło jest być z dala od miasta. Przed zapadnięciem zmroku melduję się w kolejnym podejrzanie wyglądającym motelu. Gdy jestem już w pokoju, niemal od razu padam na łóżko. Nocna podróż nie należy do najbezpieczniejszych, głównie z uwagi na często przebiegające przez drogę zwierzęta. Odpoczywam, nabieram sił i cały kolejny dzień spędzam na szukaniu pracy – zgłaszam się dosłownie wszędzie. Nie mogę być wybredna. Teraz jestem gotowa robić dosłownie wszystko. Żebracy nie mogą sobie pozwolić na wybrzydzanie.

Pochodzę z dość zamożnej rodziny i nigdy wcześniej w życiu nie musiałam używać tego powiedzenia. Moi rodzice mieli pieniądze, jednak to wcale nie oznaczało, że byliśmy szczęśliwi. Tak naprawdę było wręcz przeciwnie. Jęczę, gdy rozlega się ciche pukanie do drzwi. A już zaczynało mi się robić tak dobrze. Spodziewając się, że to sprzątaczka, zmuszam się, by wstać z łóżka. Chcąc zobaczyć, kto jest po drugiej stronie, uchylam drzwi na tyle szeroko, na ile pozwala mi łańcuch w zamku.

Opada mi szczęka i zalewa mnie fala paniki.

To zdecydowanie nie jest sprzątaczka.

No, chyba że motel zatrudnia cholernie przystojnego i wkurzonego motocyklistę.

– Otwieraj albo sam to zrobię – rozkazuje, a jego oczy ciskają błyskawice. Rozważam swoje możliwości i kilka sekund później otwieram. Gdyby chciał, mógłby po prostu wyważyć te drzwi. Nie ma sensu mu niczego utrudniać. Gdy wchodzi do pokoju, cofam się o kilka kroków.

Patrzy na mnie przywodzącymi na myśl niebieski kryształ, zmrużonymi oczami. Bada mnie wzrokiem, sprawdzając, czy nic mi nie jest. Widzę, jak drżą mu mięśnie szczęki. Ubrany jest w znoszone, porwane jeansy i czarną koszulkę z długim rękawem, która podkreśla jego umięśnione ciało. Dobrze wygląda. W sumie to zawsze dobrze wyglądał.

– Byłeś w okolicy? – pytam, mając nadzieję, że panuję nad głosem.

– Co, do chuja, Faye? – warczy, łapiąc się framugi palcami.

Robię kolejny krok w tył. Nie wiem, do czego jest w tej chwili zdolny. Stary Dex raczej wolałby uciąć sobie rękę, niż zrobić mi krzywdę, ale czy naprawdę go znam? Nawet nie mam pojęcia, jak, do cholery, zdołał mnie odnaleźć.

Czy on wie? Oczywiście, że tak.

Niczego nie da się ukryć przed Dexterem Blackiem.

Zatrzaskuje za sobą drzwi. Ten dźwięk sprawia, że aż się wzdrygam.

– Pakuj manele – rozkazuje, wodząc wzrokiem po gównianym wnętrzu pokoju, który w obliczu jego potężnej osoby nagle wydaje się być o wiele mniejszy. – Wychodzimy. – Po tym, co zobaczył, nie wygląda na zadowolonego. Tak naprawdę grymas na jego twarzy tylko się pogłębia. Krzyżuje ramiona na szerokiej piersi i patrzy na mnie. Czeka na mój ruch.

– Nigdzie się nie wybieram – odpowiadam, opierając dłonie na biodrach. Wpatruję się w niego. Przecież nie jest moim szefem. Owszem, jest seksownym draniem, z którym spędziłam upojną, pełną namiętnego seksu noc, ale to wcale nie oznacza, że będzie mi mówił, co mam robić. Może i podobała mi się jego stanowczość w łóżku, ale to, co się dzieje teraz, to już zupełnie inna sytuacja.

Bierze głęboki wdech, zupełnie jakby chciał się uspokoić.

– Szukam cię od dwóch dni. Próbuję, kurwa, nie stracić nad sobą panowania, Faye. A ty prawie mnie do tego zmuszasz. Nie sądzę, bym kiedykolwiek był tak spokojny w całym swoim pieprzonym życiu.

A więc tak wygląda jego spokój?

– Nigdzie nie idę – odpowiadam, unosząc dziarsko brodę. – I nie możesz mnie do tego zmusić.

Wpatrujemy się w siebie, a atmosfera w pokoju robi się coraz gęstsza.

W sumie to jestem w stanie wyczuć moment, kiedy coś w nim pęka.

Tak mocno zaciska zęby i pięści, że wygląda tak, jakby sprawiało mu to ból.

Cofając się, uderzam plecami o framugę otwartych drzwi do łazienki, a Dex w tym momencie wpada w szał.

Podnosi telewizor i ciska nim o ścianę. Aż podskakuję, słysząc ten łoskot, ale jego to nie powstrzymuje. Uderza kilka razy pięściami w ścianę, po czym jednym płynnym ruchem zrzuca ze stołu stojące na nim szklanki.

Kolejny łoskot.

A potem kieruje się ku moim rzeczom.

Odwraca się do mnie i wskazuje na mnie palcem.

Głośno przełykam ślinę.

Otwieram szerzej oczy, gdy chwyta moją torbę i zaczyna do niej ładować wszystko, co nawinie mu się pod rękę. Podchodzę do niego i próbuję go odepchnąć, ale posyła mi zabójcze spojrzenie, które sprawia, że cofam dłoń.

– Napad złości już minął? – pytam, starając się zapanować nad głosem.

Opuszcza wzrok i patrzy na moje bose stopy, a potem na rozsypane po dywanie szklane odłamki.

– Nie ruszaj się.

Stoję w miejscu, tak jak mi kazał, a on po chwili przynosi moje buty. Wsuwam w nie stopy i patrzę na niego.

Dlaczego chce, bym z nim jechała? Co dobrego może z tego wyniknąć? Potrzebuję ruszyć do przodu ze swoim życiem i osiedlić się w jakimś cichym i spokojnym miejscu. Gdzieś, gdzie nie ma nadających się do schrupania motocyklistów i ich dupkowatych, zdradzieckich braci. Gdzieś, gdzie nie będzie moich rodziców i będę mogła po prostu być sobą.

– Po prostu chcę, żeby wszyscy mnie zostawili w spokoju, Dex – mówię, a łzy same cisną mi się do oczu. Jestem zmęczona, tak kurewsko zmęczona. Nie tak miało wyglądać moje życie. Nienawidzę tego, że ogląda mnie w takiej rozsypce.

Nienawidzę.

Wcale nie jestem taka słaba – zazwyczaj.

A on jest ostatnią osobą, która powinna mnie widzieć w takim stanie. Sam należy do tych silnych. Nic go nie wzrusza. Nie mam pojęcia, jak by sobie ze mną poradził, gdybym w tej chwili się załamała. A jestem tego bardzo bliska.

– Nie! Myślałaś, że ucieczka rozwiąże wszystkie twoje problemy? Myślałaś, że kłamstwo rozwiąże wszystkie twoje problemy? Masz szczęście, że mój posrany brat powiedział mi, że wyjechałaś i że jesteś w ciąży. Inaczej nie wiedziałbym, że będę miał cholernego dzieciaka! – krzyczy, tracąc nad sobą panowanie.

Takie gadanie wygląda mi na kopanie leżącego.

– Naprawdę nie muszę w tej chwili słuchać tych bzdur – mamroczę, wbijając wzrok w podłogę. Zaczynam czuć się jak najgorsza osoba na całym świecie.

– I tak byś wyjechała, prawda? Nie pisnęłabyś mi o tym nawet słówka, nigdy – mówi z niedowierzaniem. – Nie uważasz, że zasługiwałem, by dowiedzieć się o tym od ciebie?

Zastanawiam się, czy powinnam teraz skłamać, ale ostatecznie decyduję, że tego nie zrobię. Zasłużyłam na to, że tak mnie ocenia.

– Naprawdę uważasz, że zapewniłbyś temu dziecku godziwe życie?

Wcale nie powinnam tego mówić, ale musiałam. W ten sposób chcę uzasadnić fakt, że wyjechałam bez słowa.

– Wydaje mi się, że teraz się dowiesz, prawda? – Jego oczy robią się zimne i twarde.

– A skąd w ogóle pewność, że dziecko jest twoje? – pytam, podnosząc podbródek. No i po co drażnię smoka? Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego to robię.

– Wiem, bo tamtej nocy pękła nam gumka. I od jakiegoś czasu nie uprawiasz seksu z Erikiem – mówi, patrząc mi prosto w oczy. – Ani z nikim innym.

– Pękła nam gumka? – Rozdziawiam usta, a moje oczy błyszczą.

Cóż, to by wiele wyjaśniało, prawda?

A swoją drogą, kim on jest? Seksualną policją? Owszem, z nikim innym nie uprawiałam seksu, ale skąd on to może wiedzieć?

Patrzy na mnie spod rzęs, ale ignoruje mój komentarz.

– Bierz swoje graty, Faye. Masz pięć minut, inaczej wyjeżdżamy bez nich – mówi, siadając na łóżku. Zaciskam zęby, ale robię to, co mi każe. Zbieram swoje rzeczy i bez większego wysiłku je pakuję.

– Jestem gotowa – informuję, unikając kontaktu wzrokowego. Odbiera ode mnie torbę, zawiesza ją sobie na ramieniu, a potem otwiera drzwi. Wychodzę i czekam aż zaprowadzi mnie do swojego samochodu. Idzie wzdłuż parkingu, a ja drepczę kilka kroków za nim.

– A co z moim autem? Mam w nim trochę rzeczy – mówię.

– Rake zabierze go do domu – odpowiada, otwierając drzwi czarnego terenowego samochodu. Chwyta mnie za biodra i unosi, żebym mogła usadowić się na siedzeniu. Tracę oddech, gdy dotyka mojego ciała, a głowę wypełniają mi obrazy z przeszłości, a dokładniej z nocy, którą razem spędziliśmy.

Napiera na mnie, wbijając się w moje ciało. Po jego skórze spływają krople potu.

Ja na czworakach, on z tyłu. Jego palce wbijające się w moje biodra przy każdym pchnięciu.

– Faye – mówi, wyrywając mnie z tych wspominek.

– Hę?

– O czym myślałaś? – pyta niskim głosem.

– Och, o niczym – mruczę, a wstyd oblewa moje policzki rumieńcem.

– Na pewno. Mówiłem, że Rake zabierze twój samochód, nie musisz się nim martwić.

– Rake? – pytam, marszcząc brwi w zakłopotaniu. Patrzę, jak Dex unosi głowę, kierując wzrok w stronę budynku. Robię to samo i widzę opartego o ścianę mężczyznę, trzymającego w ustach zapalonego papierosa. Podchodzi do nas i zatrzymuje się obok Deksa.

– A więc o to to całe zamieszanie – mówi facet, na którego najwidoczniej mówią Rake. Przygląda mi się uważnie, wcale tego nie kryjąc. – Jestem Rake – dodaje, szczerząc się. Jest przystojny, jego twarz okalają blond włosy, ma zielone oczy i rozbrajający uśmiech, który pewnie sprawia, że dziewczyny gubią majtki. Dwa kolczyki – jeden w wardze, a drugi w brwi – wręcz idealnie do niego pasują.

– Faye – przedstawiam się, uśmiechając lekko.

– Mam zabrać twój samochód do domu – mówi. – Jesteś moją dłużniczką, Faye. – Uśmiecha się do mnie raz jeszcze, a potem odchodzi.

Dex posyła mu spojrzenie, którego nie jestem w stanie rozgryźć, po czym kieruje wzrok na mnie.

– Wszystko gra? – pyta, spoglądając prosto w moją twarz. Gdy tak patrzy, na jego obliczu zaczyna malować się spokój.

– Taa. Dzięki, że pytasz – rzucam, odchrząkując. Odpowiada mi jedynie mruknięciem.

Zamyka za mną drzwi, po czym obchodzi samochód. Gdy wyjeżdżamy z parkingu, odwraca się w moją stronę.

– Wiesz, myślałem, że jesteś z tych dobrych. Nigdy nie przypuszczałem, że mogłabyś zrobić coś takiego. Próbować utrzymać w tajemnicy istnienie mojego dziecka.

Po tym rzuconym od niechcenia komentarzu, czuję w kościach, że odwozi mnie do domu.

Do miejsca, z którego tak bardzo chciałam uciec.

Do miejsca, gdzie mojego dziecka nie czeka żadna przyszłość.


13 komentarzy: