poniedziałek, 14 grudnia 2020

Wydawnictwo NieZwykłe Książka pt.: "Love-Hate, Hate-Love" Anna Wolf - Rozdział 2

 


Rozdział 2



Melinda po przyjeździe do swojego rodzinnego miasta od razu skierowała się do domu Matheo i jego żony Rose. Byli jej przyjaciółmi od dawna. Rose poznała niedługo przed ich ślubem i tak się jakoś dziwnie złożyło, że została druhną panny młodej a także w późniejszym czasie chrzestną ich trzyletniego synka. To właśnie u nich czuła się jak w domu, może dlatego, że Mat i Rose uważali ją za członka rodziny, co podkreślali na tyle często, że w końcu w to uwierzyła.

Wjechała w ulicę nowych domków jednorodzinnych. To była jedna z tych dzielnic, gdzie sąsiedzi byli życzliwi, dzieci bawiły się na podjazdach i panował ogólny spokój.

Zaparkowała na sporych rozmiarów podjeździe, wysiadła z auta i biorąc swoje bagaże oraz niewielki prezent dla małego przystojniaka, ruszyła do domu. Ledwo zdążyła zadzwonić, a drzwi prawie natychmiast się otworzyły i już po chwili znalazła się w ramionach przyjaciela.

Cześć – odezwała się – połamiesz mi kości.

Mogłabyś więcej jeść, to nie byłoby problemu. – Matheo puścił Mel i wziął od niej torbę. – Zapraszam.

Chwilę później stała w dużym salonie, w którym przebywała Rose z synem. Nic się tutaj nie zmieniło od jej ostatniego pobytu. Chociaż może jednak pokój był bardziej zagracony. Dostrzegła dużo zabawek małego, ale skoro przyjaciołom to nie przeszkadzało, to jej tym bardziej.

Cześć wam – powiedziała z uśmiechem, a Luka na jej widok poderwał się na nogi i rzucił w jej kierunku.

Ciocia Mel! – krzyknął podekscytowany, po czym wylądował w jej ramionach, bo kucnęła, żeby być na tym samym poziomie co on.

Jak się ma mój mały przystojniaczek? – Pocałowała chłopca w policzek, na co zachichotał.

Tato kupił mi auto – pochwalił się Melindzie i zażądał, żeby postawiła go na podłodze, po czym pociągnął ją do swojego placu zabaw w kącie pokoju.

Teraz przepadłaś z kretesem. – Rose się zaśmiała. – Mel, on cię nie wypuści stąd przez cały weekend, wiesz o tym?

I bardzo dobrze, bo nigdzie się nie wybieram – oświadczyła z goryczą. Powróciło do niej wspomnienie pewnego aroganta.

Miałaś iść do siostry, przecież po to przyjechałaś. – Matheo zabrał głos.

Sprawy się pokomplikowały. – Mat i Rose zrobili zdziwione miny. – Mam problem w postaci Nicka.

Mamy rozumieć, że się z nim widziałaś?

To za mało powiedziane. Wyobraźcie sobie, że miał czelność przyjechać do mnie i powiedzieć, że na prośbę Toma zabiera mnie tutaj. Ale przy okazji dowiedziałam się, że jestem wkurwiającym babskiem. – Dwa ostatnie słowa wypowiedziała bardzo cicho, jednak przyjaciele usłyszeli je i wciągnęli głośno powietrze, po czym Matheo wybuchnął.

Co za suk… – Powstrzymał się ze względu na syna. – Nic się nie zmienił, prawda? – Mel pokręciła głową. – W takim razie cały weekend spędzisz z nami, a poza tym Sara z dziećmi może przyjść tutaj, bo rozumiem, że twoja noga u nich w domu nie postanie.

Kazałam mu się odpie… – Urwała i wzruszyła ramionami.

Mądra dziewczynka. – Przyjaciółka ją przytuliła.

Dzięki.

Twój pokój na ciebie czeka. Kolacja niedługo też.

Przyda mi się chyba lampka wina.

To również da się załatwić – mruknęła Rose.

Mel zabrała swój mały bagaż i ruszyła do pokoju, by się odświeżyć. Mniej więcej za godzinę miała zjeść pyszną kolację z ludźmi, którzy nigdy jej nie zawiedli i byli dla niej rodziną. Odstawiła walizkę i ruszyła do łazienki. Po szybkim prysznicu i zmianie wymiętych ubrań na świeże postanowiła zejść na dół, ale jej plany udaremnił dzwoniący telefon. Spojrzała zdziwiona na ekran.

Steven?

Cześć, Melindo. Mam nadzieję, że dojechałaś cała.

Tak, oczywiście – odpowiedziała zdziwiona. – Ale dlaczego miałoby być inaczej? – zapytała, nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodziło.

Wiesz, jak jest na drogach, różnie bywa, ale cieszę się, że jesteś już na miejscu. – Usłyszała troskę w jego głosie.

Właśnie miałam schodzić na kolację.

W takim razie pozdrów siostrę i jej męża.

Ale jestem u Matheo – wyjaśniła.

U kogo? Kim jest Matheo? – Ostry ton, którego jeszcze nigdy u niego nie słyszała, spowodował, że po plecach przeszły jej ciarki.

To przyjaciel rodziny. – Nie zamierzała się tłumaczyć, Steven nie był przecież jej facetem. – Muszę już kończyć.

W takim razie do poniedziałku. – Mężczyzna rozłączył się, zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.

Melinda czuła się skonsternowana rozmową z kumplem. Lubiła go i to bardzo, ale był tylko znajomym, innym wykładowcą, współpracownikiem, nikim więcej. Nie rozumiała jego dziwnego zachowania, ale postanowiła, że gdy tylko wróci do domu, przeprowadzi z nim rozmowę i co nieco wyjaśni. Miała nadzieję, że jej przeczucia się nie sprawdzą. Facet, którego nigdy nie wzięłaby pod uwagę, robił przed chwilą jakieś dziwne aluzje, a mężczyzna jej życia traktował ją z pogardą. Normalnie żyć, nie umierać.

Była już przy drzwiach, kiedy telefon ponownie zadzwonił. Miała zamiar zignorować ten fakt, kiedy dostrzegła, że telefonuje Sara.

Cześć, Mel – przywitała się.

Cześć. Od razu uprzedzę twoje pytanie. Nie przyjdę do was, kiedy on tam jest.

Rozumiem, ale może spotkamy się gdzieś w mieście jutro z rana, co? Weźmiemy Larę na plac zabaw w parku.

Świetny pomysł i przepraszam cię, ale wygląda na to, że mój przyjazd wszystko skomplikował.

Mel, nie gadaj głupot. To on jest skurwielem, a nie ty. Nic się nie zmienił. To wciąż ten sam Nick, a mógłby już dać spokój. Ta wojna trwa stanowczo za długo.

Zauważyłam i mimo moich uczuć, nie mam zamiaru być potulną myszką. Nie te czasy. – Słysząc to, Sara wybuchnęła śmiechem.

Moja bojowa siostrzyczka. Widzimy się jutro – zaszczebiotała wesoło, po czym się rozłączyła.

Tak, to była Sara. Jakoś tak niespodziewanie się złożyło, że Melinda z czasem naprawdę polubiła własną siostrę. Może dla kogoś stojącego z boku wydawałoby się to dziwne, ale cała ich rodzina nie była łatwa we współżyciu.

 W końcu Melinda mogła zejść na upragnioną kolację, ale jakie było jej zaskoczenie, kiedy w jadalni zastała swojego wroga numer jeden. Spojrzała gniewnie na przyjaciół, którzy mieli skruszone miny.

Co on tutaj robi, do cholery? – wybuchnęła. Nie mogła pojąć, jak ten dupek śmiał się tutaj pojawić.

Chciał…

Przyszedłem – Nick przerwał Rose – żeby cię przeprosić. – Zrobił krok w jej stronę.

Przeprosić? Jesteś chory czy oszalałeś? I w ogóle za co chcesz mnie przeprosić?

Za dzisiaj, nie powinienem tak do ciebie mówić. – Była czujna, bo Nick Montgomery nie przyszedłby tutaj z własnej woli, żeby przyznać się do winy. Prędzej piekło by zamarzło. – Przez naszą kłótnię Tom i Sara nie mogą spędzić rocznicy tak, jakby chcieli.

Przez naszą kłótnię?! Zaraz… Gdyby nie oni, to w życiu byś tutaj nie przyszedł, prawda? – Rzuciła mu tym oskarżeniem prosto w twarz, a przedłużająca się cisza była jednoznaczną odpowiedzią. – Jesteś skończonym dupkiem, Montgomery. Wynoś się stąd, do cholery!

Rourke – warknął Nick ostrym, ostrzegawczym tonem, porażony jej złością. I niech go diabli, jeżeli kiedykolwiek jeszcze ukorzy się przed tą kobietą. – Wiesz co? Nie zmienię zdania, wciąż jesteś wkurwiającym babskiem – rzucił z pogardą.

Zanim Mel zarejestrowała swój ruch, jej dłoń zdążyła wylądować z głośnym plasknięciem na twarzy Nicka. Buzująca w niej złość spowodowała, że nawet nie poczuła bólu.

Wściekła kocica – rzucił i wyszedł szybkim krokiem.

Na zewnątrz stanął w ciemnościach i dotknął swojego piekącego policzka. Nie wierzył, że został uderzony. Odkąd przeszedł szkolenie, nic takiego nie miało miejsca. Ta kobieta była cholernie wkurzająca, ale było w niej coś takiego, co przyciągało go jak magnes. Wiedział o tym, odkąd był dzieckiem, nic się też nie zmieniło, gdy stał się nastolatkiem, ale wtedy był głupi i młody. W przeszłości kontrolę nad jego zachowaniem przejęły hormony, ale obiecał sobie, że już nigdy więcej nie pozwoli sobie na coś takiego w stosunku do Melindy. Nigdy.

Wsiadł do auta, odpalił silnik i postanowił wrócić do domu brata. Nic tu po nim, skoro ta kobieta się uparła, żeby z nim nie rozmawiać. Nie to nie. Miał lepsze zajęcia.



Tak się złożyło, że przez cały weekend tych dwoje, jak się zdawało zaciętych wrogów, nie widziało się, albo raczej robili wszystko, żeby nie stanąć na swej drodze. Mel nie wyobrażała sobie, że mogłaby znieść towarzystwo Nicka chociażby przez minutę. Dlatego w niedzielny wieczór pożegnała się z przyjaciółmi i chrześniakiem, po czym ruszyła do domu, wspominając przyjemne chwile, cóż… może poza jednym wyjątkiem. 

Natomiast Nick od piątku wciąż chodził wkurzony. Nie mógł uwierzyć, że Mel, ta zawsze spokojna dziewczyna, pokazała rogi. Jeszcze kilka lat temu zniosłaby jego obelgi ze stoickim spokojem, ewentualnie odcięłaby się jakoś, ale że sprawy przybiorą taki obrót, tego się nie spodziewał. I dlatego przez cały weekend robił wszystko, żeby zagłuszyć poczucie winy i praktycznie mu się to udało. A miał zapomnieć o nim całkowicie już niedługo, jak tylko spotka się z dawno niewidzianymi kumplami. Miał plany na dzisiejszy niedzielny wieczór i nic nie mogło mu przeszkodzić. Poza tym jego brata i bratowej wraz z dziećmi nie było w domu. W sumie nawet nie wiedział, dokąd pojechali. Może w odwiedziny do dziadków, ale on miał swoje plany, a czas na składanie wizyt nastąpi później. Teraz potrzebował trochę się zrelaksować. Kumple mieli być jego odskocznią.

Wsiadł w pośpiechu do auta i ruszył w umówione miejsce, a dokładnie do baru, w którym kiedyś regularnie się spotykali. On jako jedyny z paczki starych znajomych wstąpił do wojska i krok po kroku wspinał się po szczeblach kariery. Była to mozolna praca, ale opłacała się.

Dziesięć minut później był na miejscu. Zaparkował przed budynkiem i wysiadł. Wchodząc do zatłoczonego lokalu, od razu dostrzegł swoich starych druhów, siedzących przy tym samym stoliku co zwykle. Przywitał się z całą czwórką i dosiadł, a już po chwili stało przed nimi piwo zamówione wcześniej przez jednego z nich.

To jak się żyje, żołnierzu? – rzucił beztrosko Liam, puszczając oko.

Jakoś leci – odpowiedział zdawkowo. – Na razie mam zaległy urlop, więc jest czas, żeby się z wami spotkać.

Jaki łaskawca, znalazł chwilę dla starych kumpli. – Wszyscy zaczęli się śmiać.

Montgomery przez godzinę dobrze się bawił w ich towarzystwie i w międzyczasie dowiedział się, że dwóch z nich, Matt oraz Ron, właśnie się zaręczyło z kobietami swojego życia, a pozostała dwójka była jeszcze wolna. Tak samo jak on. Otrząsnął się szybko z tych myśli i zaczął się rozglądać po lokalu w nadziei, że może znajdzie sobie jakieś damskie towarzystwo na dzisiejszą noc. Jednak poszukiwania przerwał Tin, który swoimi słowami wprawił go w lekkie zdziwienie.

Widziałeś ostatnio Mel? – zapytał.

Masz na myśli Rourke? – dopytał tak dla jasności, po czym zacisnął usta w wąską linię, bo nie miał ochoty o niej rozmawiać. Nie po tym dziwnym spotkaniu i jej fochach.

Tak, spotkałem ją wczoraj w centrum handlowym. Cholera, muszę przyznać, że pani doktor wyglądała bardzo kusząco. – Poruszył zabawnie brwiami, a aluzja niezbyt spodobała się Nickowi.

Nie bardzo mnie to… – Urwał. – Czekaj, co powiedziałeś? Jaka pani doktor? – zapytał zdziwiony, a cała reszta popatrzyła na niego jak na wariata.

Stary, kpisz sobie z nas? Przecież to szwagierka twojego brata i nie wiesz, czym się zajmuje? – Tin nie krył zdziwienia, kiedy Nick wzruszył ramionami i pokręcił głową.

Przecież uczy, jest nauczycielką w jakimś liceum – odpowiedział lakonicznie.

Poważnie myślisz, że ona uczy młodzież w liceum? – Teraz Matt sobie z niego zakpił, a on nadal nic nie rozumiał.

To mnie oświećcie. – Nick wojowniczo założył ręce na klacie. – Dalej, czekam.

Jest wykładowcą literatury na uniwerku w San Diego, niestety zapomniałem na którym. Ponoć jest uwielbiana przez studentów. Tyle wiem.

Nick wyprostował się, położył dłonie na udach i patrzył osłupiały na towarzysza, bo nigdy by nie przypuszczał, że Melinda… Kim ona, do cholery, w sumie była? Przełknął ślinę i zdał sobie sprawę, że nic o niej nie wiedział i właśnie wyszedł na głupka przed kumplami. Dziewczyna, którą kiedyś znał, stała się mu zupełnie obca, a on jeszcze zachowywał się w stosunku do niej jak ostatni palant. Ale przecież miał do tego podstawy… i do niechęci wobec niej również, prawda?

Wiem, że jest jeszcze wolna – ciągnął niewzruszenie Tin, żeby dopiec kumplowi. – Może jak będzie tutaj następnym razem, zaproszę ją na randkę. Myślicie, że się zgodzi? Niezła z niej sztuka.

Nick zacisnął dłoń na kuflu piwa i zwarł szczęki na myśl o Tinie i Melindzie razem. To nie tak, że był zazdrosny, bo nie był. Po prostu ten diabeł w spódnicy nie zasługiwał na nikogo, a zwłaszcza na jednego z jego kumpli.

Na twoim miejscu uważałbym na nią. Zrobiła się cholernie wyszczekana – wycedził.

Ona taka jest od dawna i przy tym naprawdę seksowna. – Nick po tych słowach o mało nie zakrztusił się piwem, co nie uszło uwadze reszty. – Wiesz, ja tam nie chcę ci wchodzić w paradę, więc jak ty coś do niej, to… – Tin podniósł ręce w geście poddania.

Że ja i ona? – parsknął z pogardą Nick. – Prędzej piekło zamarznie – wyrzucił z siebie gniewnie.

W takim razie sprawa jest jasna. Dzięki, stary, za zielone światło.

Nick tego nie skomentował, nie chciał dawać kumplom pola do robienia sobie z niego jaj, więc zmienił temat na inny, bardziej neutralny.

Przez następną godzinę cała piątka omawiała różne sprawy, a on zamknął kwestię Mel i nie zamierzał nigdy więcej do tego wracać. Miał tej kobiety po dziurki w nosie, a skoro jego kolega chce sobie skomplikować życie, to droga wolna.

Jakiś czas później dostrzegł w tłumie wysoką brunetkę o ponętnych kształtach i stwierdził, że była idealna na jednorazową przygodę.

Panowie – wstał – wybaczcie, ale pora przejść na wyższy poziom.

Baw się dobrze, byle nie za dobrze. – Kumple ryknęli śmiechem, bo doskonale wiedzieli, co Nickowi chodziło po głowie.

Odszedł od stolika i ruszył w kierunku kobiety, którą cały czas obserwował. Jej sposób bycia i ubiór świadczyły o tym, że przyszła na łowy, więc on dzisiaj mógł być zwierzyną. Pasowało mu to. Kiedy podchodził, akurat obróciła się w jego stronę i dokładnie zeskanowała jego sylwetkę, ostentacyjnie oblizując krwistoczerwone usta. Nadawała się idealnie do jego jednonocnego przedsięwzięcia. Jednak zanim zdążył się do niej jeszcze bardziej zbliżyć i odezwać, w bocznej kieszeni jego spodni zaczął wibrować telefon. Wyciągnął go, spostrzegł nieznany numer i odebrał, mimo że zazwyczaj tego nie robił. Pomyślał, że może ktoś z jednostki chciał się skontaktować.

Montgomery. Słucham?

Witam, z tej strony zastępca szeryfa, Ben Winter. Dzwonię w sprawie Toma i Sary Montgomery. – Nickowi oddech uwiązł w piersi. – Niestety doszło do nieszczęśliwego wypadku, proszę o niezwłoczny przyjazd do szpitala… – Słowa stróża prawa dochodziły do niego jak przez mgłę, kiedy pędził do wyjścia.

Co z dziećmi? – zdołał wykrztusić pytanie.

Są pod opieką lekarza, nic im nie jest. – Odetchnął z ulgą.

Wypadł z baru bez pożegnania z kimkolwiek. Odpalił silnik i ruszył z piskiem opon. Przez chwilę jechał jak szaleniec, w końcu zwolnił, bo zdał sobie sprawę, że jeszcze moment, a zamiast w szpitalu sam wyląduje w kostnicy. Niedługo potem zajechał na przyszpitalny parking i pognał co sił w nogach na izbę przyjęć, gdzie pokierowano go do odpowiedniego miejsca. Wjechał windą na trzecie piętro i od razu po wyjściu zauważył dwóch mundurowych. Podszedł do nich szybkim krokiem i przywitał się, a potem zasypał ich lawiną pytań.

Gdzie oni są? Co z dziećmi? Dzwonili panowie do reszty rodziny?

Proszę się uspokoić. – Na te słowa Nick o mało nie zawył z wściekłości. – Pański brat oraz bratowa są w tej chwili operowani, natomiast dzieci znajdują się pod opieką lekarza w sali na końcu korytarza. 

Jak do tego doszło? Co się w ogóle stało? – Chciał znać odpowiedzi teraz, natychmiast.

Ciężarówka nie zatrzymała się na czerwonym świetle i wjechała centralnie w samochód pańskiego brata, przygważdżając go do innego auta.

Tyle wystarczyło, żeby pod Nickiem ugięły się kolana, bo to oznaczało, że lekarze walczyli w praktycznie przegranej sprawie. Opanowanie, jakie w sobie wypracował przez tyle lat służby, raptem diabli wzięli i czuł, jak jego dłonie zaczynają drżeć. I nie wiedzieć czemu właśnie w tej chwili pomyślał o Melindzie.

Siostra Sary wracała do San Diego. Droga dłużyła się niesamowicie i Mel marzyła jedynie o tym, by zaszyć się w domu i położyć we własnym łóżku. Gdy tylko podjechała pod budynek i zaparkowała auto, zadzwonił jej telefon. Spojrzała na komórkę i zmarszczyła brwi, bo na pewno nie miała zamiaru odbierać. Zignorowała dzwoniącego Nicka, jednak on się nie poddawał, bo telefon wciąż dzwonił i dzwonił. Ale gdy spojrzała na zegarek, który wskazywał dziesiątą wieczorem, coś ją tknęło i ku całej niechęci, jaką żywiła do tego mężczyzny, w końcu nacisnęła zieloną słuchawkę.

Czego chcesz? – zapytała spokojnie i chłodno.

Dlaczego nie odbierasz telefonów, do cholery?! – Nick był wściekły.

Żegnam – rzuciła i już chciała się rozłączyć, kiedy niespodziewanie padło imię jej siostry. – Co z Sarą?

Ona i Tom mieli wypadek, jestem w szpitalu. – Mel poczuła się tak, jakby ktoś uderzył ją tępym narzędziem w twarz. 

Już jadę, będę za niecałe trzy godziny. A co z dziećmi? – dopytywała, pełna najczarniejszych myśli, jednocześnie wyjeżdżając z podjazdu.

Są całe i zdrowe, ale…

Ale co? Nick!

Tom i Sara są operowani od godziny… – Urwał i nic więcej nie dodał, a ona nie pytała. Rozłączyła się i tak szybko, jak mogła, popędziła przez ciemne i prawie puste ulice San Diego. Ponownie wpadła na tę samą drogę, którą jechała dwa dni temu do siostry, i w kółko odtwarzała słowa Nicka. Była przerażona. 

W oczach zbierały się łzy i miała ochotę wyć, ale dobrze wiedziała, że w takim stanie daleko nie zajedzie. Zebrała w sobie wszystkie siły i powstrzymała rozpacz, jaka zaczaiła się głęboko w jej ciele i sercu, po czym docisnęła gaz do dechy i znacznie przekraczając dozwoloną prędkość, po dwóch, a nie trzech godzinach była przed szpitalem, gdzie jej bliscy walczyli o życie. Wpadła na izbę przyjęć i została pokierowana we właściwe miejsce. Po współczujących spojrzeniach pielęgniarek wiedziała, że czekały ją ciężkie chwile. Wysiadła z windy na trzecim piętrze i podbiegła do siedzącego na plastikowym krzesełku Nicka, a następnie dostrzegła swoich oraz jego rodziców. Przywitała się ze wszystkimi, ale to do niego skierowała pytania.

Wiadomo coś? Jak to się stało?

Lepiej usiądź – odezwał się prawie niedosłyszalnie.

Melinda opadła obok niego na krzesło, a Montgomery streścił jej to, czego dowiedział się od szeryfa. Z każdym jego słowem Mel czuła, jak robiło się jej słabo. W końcu nie dała rady, wybuchnęła płaczem, który rozdzierał jej duszę i serce na kawałki. Wyciągnęła chusteczkę, żeby otrzeć łzy, które wciąż uparcie leciały. Spojrzała na Nicka i jego zaczerwienione oczy. Akurat ten obrazek wydawał jej się absurdalny, bo wyglądało na to, że ten macho miał jednak jakieś uczucia. Kiedy oderwała od niego spojrzenie, jej wzrok spoczął na rodzicach, którzy wyglądali tylko na lekko poruszonych. W tej chwili czuła już nie tylko rozpacz, zaczynała w niej kiełkować irytacja z powodu ich zachowania. Ich najmłodsze i zarazem ulubione dziecko walczyło o życie, a oni wyglądali jak posągi. Wiedziała, że rodziców nie łączy żadna miłość, a małżeństwo zawarli jak umowę inwestycyjną, ale mimo wszystko to było ich dziecko. Sara była ich córką.

Wstała i żeby nie patrzeć na tę znieczulicę, skierowała swoje kroki do pokoju, gdzie przebywały dzieci. Nie zniosłaby dłużej widoku matki. Może tutaj, przy tych małych kruszynkach, będzie bardziej przydatna. Wchodząc do szpitalnego pokoju, przywitała się z pielęgniarką, a jej wzrok padł na dwa śpiące aniołki, które wyglądały, jakby nic im się nie stało. Tylko nieliczne zadrapania na ich skórze świadczyły o tym, że miał miejsce wypadek.

Jestem ich ciotką, Melinda Rourke – przedstawiła się. – Jak dzieci się mają?

Patrząc na sam wypadek i to, co ponoć zostało z samochodu, to cud, że żyją i nic im nie jest. Ale muszą zostać na obserwacji. Kiedy przywieźli tutaj ich rodziców… – Kobieta w średnim wieku urwała i spojrzała na Mel ze smutkiem w oczach, po czym dodała: – …jutro zostaną wypisane.

Dziękuję.

Melinda podeszła do maluchów i każdego obdarzyła pocałunkiem w czoło, po czym wyszła i skierowała się na drugi koniec korytarza, gdzie właśnie pojawił się doktor. Mówił coś do zebranych, matka Toma wybuchnęła płaczem, a jej rodzice usiedli z wrażenia. Mel dosłownie biegła do nich i usłyszała te przeklęte słowa lekarza… że próbowali, ale obrażenia były zbyt duże i że jest mu bardzo przykro z powodu podwójnej straty, jaką poniosły rodziny.

Zatrzymała się gwałtownie i poczuła, jak świat wokół zawirował, a wtedy momentalnie zabrakło jej powietrza. Spojrzała na Nicka, który patrzył na nią z przerażeniem, podczas gdy przed oczami zaczynały jej latać coraz większe mroczki, które w końcu zlały się w jedną wielką plamę.

Nick nie zdążył zareagować na czas, nie był w stanie złapać Mel, która upadła na podłogę z hukiem. W dwóch susach znalazł się przy niej, a po sekundzie, trzymając ją na rękach, ruszył w stronę szpitalnego łóżka wskazanego przez lekarza. Po chwili zjawiła się pielęgniarka i cuciła Melindę, a następnie przyszedł doktor, który oglądał dokładnie jej głowę. Na czole tworzył się już wielki guz, który zapewne z czasem zsinieje. 

Co się stało? – zapytała oszołomiona, kiedy odzyskała świadomość. 

Zemdlałaś – oznajmił spokojnie Nick.

Czy oni…? Czy to…? – Słowa nie chciały przejść jej przez gardło, a on tylko kiwnął głową w potwierdzeniu.

Nick nigdy nie widział Mel w takim stanie. Wyglądała, jakby była kompletnie oszołomiona. On w swoim życiu był przy zbyt wielu śmierciach i chociaż czuł ból w sercu po stracie najbliższych, nie wolno mu było poddać się rozpaczy.

Będzie pani żyła – zażartował lekarz, co było kompletnie nie na miejscu.

Dziękuję – odpowiedziała.

Nick pomógł jej wstać, a po chwili oboje ruszyli do maluchów, które w całym tym zamieszaniu były najważniejsze. Weszli cicho do pokoju i każde usiadło przy jednym z dzieci. Nick usadowił się koło małej Lary i spojrzał na Mel, która głaskała kilkumiesięcznego chłopca. Właśnie zdał sobie sprawę, że ktoś będzie musiał zająć się tą dwójką, a przecież on za dwa tygodnie wyjeżdżał. Możliwe, że pieczę nad maluchami przejmą dziadkowie, bo zarówno on, jak i Mel mieli własne życie. 

8 komentarzy: