ROZDZIAŁ
DRUGI
Aria
Coś
było nie tak. Wiedziałam o tym, gdy tylko Luca wrócił do domu
poprzedniego wieczoru, a moje podejrzenia zostały potwierdzone
następnego ranka, kiedy patrzyłam, jak zakłada kaburę. Z przodu
przypiął dwa noże, z tyłu też, i jeszcze dwa pod nimi. Kolejne
dwa noże na łydkach. Luca poprosił mnie, żebym też się ubrała,
ale nie powiedział dlaczego. Nie podzielił się ze mną żadną
informacją, lecz to musiało mieć jakiś związek z jego
podszefami, ponieważ zwołał spotkanie całej Famiglii.
– Luca, zaczynam się martwić – powiedziałam
cicho, rozczesując włosy. Odłożyłam szczotkę na toaletkę
stojącą w naszej sypialni.
– Nie martw się – oznajmił stanowczo, biorąc mnie
za rękę i przyciągając do siebie. – Po prostu jestem
nadopiekuńczy. Spędzisz ranek z Romero. Będzie cię pilnował.
– Martwię się o ciebie, a nie o siebie –
stwierdziłam, marszcząc brwi.
Jego wyraz twarzy złagodniał i po chwili uśmiechnął
się szelmowsko.
– Ciężko mnie zabić.
Odsunęłam się od niego szybko.
– Ktoś będzie próbował cię dzisiaj zabić?
Pocałował mnie w usta i prawie boleśnie ścisnął,
po czym się odsunął. Trzymając mnie za rękę, poprowadził na
dół, gdzie czekał już na nas Romero, który zdawał się być tak
samo zmartwiony jak ja. Gdy tylko mnie zauważył, szybko ukrył
swoje uczucia, ale było już za późno.
– Luca – wyszeptałam. – Co się dzieje? Myślałam,
że to ma być zwykłe spotkanie Famiglii.
Romero i Luca wymienili spojrzenia. Ten pierwszy skinął
głową, a następnie ruszył do drzwi windy.
Mój mąż ujął moją twarz w dłonie, zasłaniając
nas ciałem przed ochroniarzem. Spojrzałam mu w oczy, szukając w
nich pocieszenia, lecz Luca patrzył na mnie pustym wzrokiem. Strach
zapierał mi dech w piersiach, a do oczu napłynęły mi łzy. Może
i starał się uchronić mnie przed rzeczywistością życia w mafii,
ale byłam córką consigliere. Mafia płynęła w mojej krwi.
Znałam zasady kierujące tym światem, znałam ludzi w nim żyjących.
Nowy capo oznaczał zmianę układu sił.
Luca pokręcił głową.
– Nie – mruknął. – Nie chcę widzieć łez.
Mrugnęłam i wciągnęłam głęboko powietrze.
– Wrócisz do mnie. – To było bardziej pytanie niż
stwierdzenie.
Na twarzy Luki pojawiła się mroczna determinacja.
– Zawsze. Nawet, jeśli będę musiał przy tym
wyrżnąć tysiące ludzi.
Dobry Boże. Wierzyłam mu. Pocałował mnie po
raz kolejny, po czym chciał zrobić krok w tył, lecz ja mocniej
złapałam go w pasie.
– Aria – wyszeptał, ale nie puściłam go. Luca
gestem przywołał Romero, który chwilę później chwycił mnie za
ramiona i delikatnie odciągnął od męża. Luca spojrzał na mnie
po raz ostatni i wyszedł z mieszkania. Patrzyłam, jak jego silne
plecy znikają za drzwiami windy.
– Chodź, Aria – powiedział łagodnym głosem
Romero, puszczając mnie. – Też powinniśmy się już zbierać.
– Czy on ma kłopoty? Czy to dlatego, że jest młodym
capo?
Romero pokręcił głową.
– Luca nie chce, żebyś poznała szczegóły. Nie
zadawaj mi pytań, na które nie mogę ci odpowiedzieć.
Luca
Czcionka
niedostępna w Wordzie
Czerwono-brązowa
ceglana elektrownia w Yonkers majaczyła przy linii brzegowej rzeki
Hudson. Był to niszczejący relikt przeszłości, który kojarzył
mi się z moimi wujami.
– Brama Piekieł – wymamrotał Matteo pod nosem,
kiedy zaparkowaliśmy blisko wejścia. Porzucony teren elektrowni był
teraz zastawiony tuzinami samochodów.
Brama Piekieł… Prasa nazwała tak to miejsce ze
względu na wojny gangów, jakie odbyły się tu w poprzednich
latach, ale ostatni prawdziwy rozlew krwi był częścią planu
Famiglii, a dzisiaj mógł nastąpić kolejny. Dziś Romero miał
wozić Arię po mieście. Nie chciałem, żeby znajdowała się w
naszym mieszkaniu albo na posesji w razie, gdyby sytuacja stała się
niebezpieczna. Gdybyśmy razem z Matteo zginęli, Romero zawiózłby
ją do Chicago. Tamtejszy oddział by ją ochronił.
W powietrze wystrzeliły dwie chmury dymu niczym proch z
lufy pistoletu. Miałem nadzieję, że te znajdujące się w moich
kaburach nie przydadzą mi się tego dnia. Razem z Matteo przeszliśmy
przez skrzypiącą bramę, minęliśmy przeżarte rdzą rury i
weszliśmy do głównej hali budynku. Jej wysoki sufit
przypominał sklepienie katedry. Setki mężczyzn zwracało swoje
głowy w moją stronę, a ja szybko ich mijałem. Z przodu stali
żołnierze z Nowego Jorku i Bostonu, żołnierze, z którymi przez
lata często pracowałem, ale za nimi widziałem wiele nieznajomych
twarzy: żołnierzy z Waszyngtonu i Atlanty, z Cleveland i Filadelfii
oraz innych miast Wschodniego Wybrzeża znajdujących się pod moją
władzą. Część z nich nigdy nie widziała mnie na żywo, słyszeli
tylko historie i widzieli moje zdjęcia. Obserwowali mnie,
rozmawiając ze sobą po cichu. Nie założyłem z tej okazji
trzyczęściowego garnituru, tak jak robił to mój ojciec
oraz szefowie przed nim. Wybrałem obcisłą ciemnoszarą koszulę i
podwinąłem jej rękawy, uwydatniając mięśnie, na które tak
ciężko pracowałem.
Na miejsce swojej przemowy nie wybrałem jednej z
wysokich platform, choć świetnie było z nich widać całą halę.
Przy tak dużej odległości moja postura nie wywarłaby na nich
takiego wrażenia, co zawsze. Chciałem, żeby moi ludzie patrzyli na
mnie z bliska, szczególnie ci, którzy mnie nigdy wcześniej nie
widzieli. Wskoczyłem na niską betonową platformę, między resztki
zardzewiałych śrub, po czym odwróciłem się do zebranej Famiglii.
Matteo stanął niżej, z boku. Gdyby stał przy mnie, to wyglądałoby
to, jakbym potrzebował jego wsparcia, a dzisiaj musiałem pokazać
swoim ludziom, że potrafiłem sam się wszystkim zająć.
Uniosłem dłoń i mężczyźni od razu zamilkli.
Stojący na samym przedzie Gottardo gromił mnie wzrokiem, nawet nie
kryjąc swojej pogardy.
– Dziękuję, że się tu zjawiliście –
zagrzmiałem. – Wiem, że żaden z wcześniejszych szefów nigdy
nie zwołał tak wielkiego spotkania, ale czasy się zmieniają i
chociaż związani jesteśmy z naszymi tradycjami i zasadami, które
zawsze szanowałem, to istnieje kilka rzeczy, które należy zmienić.
Musimy dostosować się do tych czasów, żeby Famiglia pozostała
silna, żebyśmy mogli stawić czoła przyszłym zagrożeniom i
zyskać większe wpływy.
Większość młodych żołnierzy pokiwała głowami i
nawet kilku starszych zrobiło to samo, choć część słuchaczy
nadal patrzyła na mnie sceptycznie, w tym moi wujowie Gottardo i
Ermano.
– Chcąc okazać wam szacunek, zwołałem to
spotkanie, żebyście mogli wypowiedzieć na głos swoje obawy, zanim
przysięgniecie mi lojalnoś
.
Rozległy się zdziwione szepty.
Wskazałem Gottardo, który od razu się wyprostował.
– By pokazać wam, że traktuję to poważnie, pozwolę
teraz wypowiedzieć się jednemu z moich krytyków, mojemu wujowi
Gottardo Vitiello, podszefowi oddziału Famiglii w Atlancie. Część
z was mogła o nim słyszeć.
Nie potrafiłem powstrzymać się od tego przytyku.
Gottardo zawsze wolał gadanie od działania. Większość z
zebranych tu osób raczej nie widziała go poza biurem.
Gottardo wystąpił z szeregu i z trudem wdrapał się
na platformę. Od jego ostatniej walki minęło już trochę czasu,
na co wskazywał też brzuch wylewający się zza paska jego
wyjściowych spodni. Skinął do mnie lekko głową, niemal
niezauważalnie, i znowu zwątpiłem, czy nie powinienem jednak
posłuchać rady Matteo i poderżnąć temu facetowi gardło, ale był
z rodziny i musiałem przynajmniej udawać, że nie miałem tego w
dupie.
Gottardo odchrząknął i rozpostarł ramiona.
– Nie chcę okazywać braku szacunku. Wszyscy, którzy
mnie znają, dobrze wiedzą, że szacunek jest dla mnie niezwykle
ważny – zaczął, a ja musiałem powstrzymać się od przewrócenia
oczami. Niezwykle ważne było dla niego obmawianie ludzi za ich
plecami. To nie miało nic wspólnego z szacunkiem.
– Ale niektóre rzeczy muszą zostać powiedziane
przez wzgląd na Famiglię. Potrzebujemy silnej ręki, doświadczonej
ręki, która nas poprowadzi. Luca jest silny, ale jest zbyt młody,
zbyt niedoświadczony.
Dało się słyszeć zdziwione szepty. Ja niczego po
sobie nie dałem poznać. Gdyby moi ludzie pomyśleli, że słowa
Gottardo wywarły na mnie jakieś wrażenie, to mogliby uznać je za
prawdziwe.
– W naszych szeregach znajduje się wielu
kompetentnych podszefów z latami doświadczenia. Jeden z nich mógłby
zostać capo do czasu, aż Luca będzie starszy.
Pierdolone łgarstwo. Kiedy zrezygnowałbym ze
stanowiska, to Gottardo razem z drugim bratem mojego ojca i
pozostałymi wujami oraz ich synami zrobiliby wszystko, żeby tak
zostało, pewnie wbijając mi nóż w plecy.
Zachowując kamienną twarz, znowu uniosłem dłoń.
– Czyje nazwisko wzbudza szacunek oddziału z Chicago?
Czyjej zemsty obawia się Brać, kiedy rozważa atak? Należę do
Famiglii od dwunastu lat. Zabiłem prawie dwustu wrogów. To moje
imię szepczą w obawie. Imadło. Boją się mnie, ponieważ moje
czyny nie wskazują na mój młody wiek, ponieważ potrafię zrobić,
co trzeba, nieważne, jak krwawe by to nie było, jak niebezpieczne,
nieważne jak pozbawione miłosierdzia. Jesteś starszy, wuju, to
prawda, ale w ilu walkach brałeś udział, ilu ludzi torturowałeś,
ilu wrogów zabiłeś? Jesteś stary. I właśnie to cię dzisiaj
ratuje. Nie zabiję cię za wystąpienie przeciwko swojemu capo,
ponieważ szanuję starszych. Szanuję ich, jeśli oni szanują mnie,
więc następnym razem, kiedy będziesz nawoływał do buntu, to ani
twój wiek, ani fakt, że jesteś moim wujem, nie powstrzymają mnie
przed wbiciem ci noża w serce. – Skupiłem wzrok na dwustu
mężczyznach znajdujących się przede mną. – Ci, którzy
walczyli u mojego boku, wiedzą, dlaczego to ja jestem capo,
jakiego Famiglia teraz potrzebuje. W przeciwieństwie do poprzednich
szefów, którzy spędzali czas schowani za biurkami i swoimi
ochroniarzami, ja potrafię walczyć. Ale potrafię też być
dyplomatyczny, dowodem czego jest moje małżeństwo z córką
Scuderiego.
– Nie chcemy u nas tej dziwki! – rozległ się
głęboki męski głos.
Mój wzrok powędrował w kierunku, z którego ten głos
dobiegł. Matteo posłał mi swój cholernie szeroki uśmiech. Brama
Piekieł. Dzisiaj miała polać się krew.
– Kto to powiedział? – zapytałem.
Kilka osób stojących na prawo przesunęło się nieco.
Spojrzałem w tamto miejsce. Stał tam nieznany mi wysoki dupek,
prawdopodobnie jeden z ludzi Gottardo, i patrzył mi prosto w oczy.
– Kto? – zagrzmiałem.
– Ja – przyznał z pewnością siebie.
Zeskoczyłem z platformy i tłum rozstąpił się przede
mną. Szybko podszedłem do żołnierza Gottardo. Matteo znajdował
się tuż za mną. Moi ludzie patrzyli na mnie z szacunkiem i
zafascynowaniem. Większość z nich była o wiele niższa ode mnie.
Zatrzymałem się tuż przed chujkiem, który obraził Arię i on też
musiał nieco odchylić głowę, chociaż miał metr dziewięćdziesiąt
wzrostu. Wiedziałem, jak wyglądałem dla większości ludzi. Jak
diabeł prosto z piekła.
– Wolę znać imiona ludzi, których zabijam, więc
jak masz na imię?
– Giovanni – powiedział. Starał się brzmieć
obojętnie, ale nie udało mu się. Na jego górnej wardze pojawił
się pot, a dłoń położył na broni przy biodrze.
– Giovanni – powtórzyłem swoim najbardziej
zabójczym tonem, zbliżając się do niego jeszcze bardziej, oczami
przekazując mu, co go czekało.
Zrobił krok w tył, tylko jeden, ale wszyscy i tak to
zauważyli.
Uśmiechnąłem się szeroko.
– Jak nazwałeś moją żonę?
Rozejrzał się dookoła.
– Była zapłatą za pokój. Jest dziwką – wydusił
z siebie. Po krótkiej chwili dodał – Nie tylko ja tak myślę.
– Naprawdę? – zapytałem, przesuwając
rozwścieczonym spojrzeniem po mężczyznach zebranych wokół nas, w
większości żołnierzach Gottardo. Nikt z nich nie potwierdził
tego, co powiedział Giovanni, ale potrafiłem sobie wyobrazić, co
mówił im Gottardo. – Może oni ci pomogą, Giovanni. Mam
nadzieję, że część z nich naprawdę będzie starała się mnie
powstrzymać, bo wtedy będę mógł pokroi
na kawałki także ich.
Giovanni gwałtownym ruchem chwycił za broń. Ja
wyrzuciłem rękę przed siebie, złapałem go za szyję i rzuciłem
nim o podłogę, a następnie wbiłem kolano w jego klatkę piersiową
i przygwoździłem go. Zaciskając palce na jego gardle, odcinałem
mu dopływ powietrza. Patrzyłem mu w oczy, rozkoszując się
jego spanikowanym spojrzeniem, kiedy walczył o życie. Po chwili
zaczął szarpać się mocniej, wyginać plecy i wić się, lecz ja
nie poluźniłem uścisku. Wolną rękę wyciągnąłem do Matteo.
– Nóż.
Miałem swój, ale wyjęcie go z kabury przy łydce albo
na plecach byłoby o wiele trudniejsze, ponieważ musiałem
przytrzymywać tego bydlaka. Matteo wręczył mi swój ulubiony nóż
do skórowania z krótkim, ostrym ostrzem węglowym zbudowanym
tak, by wchodził w ciało jak w masło. Giovanni wybałuszył oczy z
przerażenia, ale też z braku tlenu.
Tuż przed tym, jak stracił przytomność, puściłem
jego gardło i ten kutas otworzył szeroko usta, żeby zaczerpnąć
powietrza. Włożyłem dłoń między jego górną i dolną szczękę,
powstrzymując je przed zamknięciem się, a następnie przesunąłem
ostrzem po języku. Giovanni zacisnął zęby, krzycząc chrapliwie,
lecz ostrze już przecięło jego język. Poczułem w palcach
szarpiący ból, ale już nie raz czułem gorszy. Upuściłem nóż,
chwyciłem na wpół odcięty język i wyrwałem go szybkim ruchem.
Giovanniemu oczy wywróciły się białkami do góry i krew wypełniła
jego usta. Upadł na bok, drgając. Wkrótce miał wykrwawić się na
śmierć albo udusić się własną krwią.
Nadal trzymając w ręku obślizgły język, okręciłem
się wokół własnej osi, by pokazać swoim ludziom, że ich
wszystkich widziałem, a następnie rzuciłem bezużyteczny kawałek
mięsa na beton, po czym wróciłem na przód. Moja dłoń i
przedramię poryte były krwią. Wskoczyłem na platformę i stanąłem
twarzą do tłumu. Postanowiłem nie zmywać krwi. Chciałem, żeby
ją widzieli, chociaż i tak większość oczu skupiona była na
mojej twarzy. Na tych, które ja widziałem przed sobą, malował się
chory szacunek.
– Moja żona to godna szacunku kobieta, moja kobieta,
i zabiję każdego, kto odważy się ją znieważyć. – Miałem
nadzieję, że to załatwi sprawę raz na dobre.
Matteo uśmiechnął się do mnie krzywo, unosząc do
góry swój zakrwawiony nóż do skórowania. Skinieniem głowy
udzieliłem mu głosu.
– A teraz, kiedy już poskromiliśmy niesforny język
Giovanniego, czas poprzysiąc lojalność waszemu capo. Ci,
którzy nadal uważają, że Luca nie nadaje się na capo,
mogą wystąpić do przodu i nie wypowiedzieć słów przysięgi.
Wasz wybór. – Uśmiechnął się do nich szeroko i wytarł ostrze
o nogawkę spodni.
Nikt nie wystąpił do przodu, a kiedy Matteo położył
dłoń na sercu i zaczął recytować słowa przysięgi, „Z krwi
zrodzeni, w krwi zaprzysiężeni”, tłum przyłączył się do
niego jednym głosem. Oddychałem głęboko, patrząc na swoich
ludzi, którzy spoglądali na mnie z dołu. Póki co udało mi się
uciszyć moich krytyków, zmusić ich do milczenia, ale to nie miało
trwać wiecznie. Lecz póki co to ja byłem capo, silniejszym
capo od mojego ojca, ponieważ dałem swoim żołnierzom
poczucie, że to oni mnie wybrali. Gdy wreszcie zszedłem z
platformy, wziąłem od Matteo ręcznik i wytarłem rękę, po czym
zacząłem odbiera
od swoich żołnierzy gratulacje i wymienia
z nimi uściski dłoni.
Moi ludzie chcieli znaleźć się blisko mnie, w
szczególności ci, którzy mnie nigdy wcześniej nie poznali. Do tej
pory rozmawiali o mnie, a teraz mogli rozmawiać ze mną.
Dałem im to, czego potrzebowali. Rozmawiałem z nimi, słuchałem,
klepałem po plecach.
Mansueto, podszef z Filadelfii, podszedł do mnie
później, wspierając się na lasce; jego syn, Cassio, górował nad
nim. Uścisnąłem dłoń Mansueto, a później Cassio.
– Twoja zjawiskowa żona wnosi do Nowego Jorku
światło. Mam prawie siedemdziesiąt lat, ale jak żyję, jeszcze
nigdy nie widziałem takiej piękności. Pokój czy nie, poszczęściło
ci się, że masz ją w łóżku.
Spiąłem się.
– Ojcze – ostrzegł go Cassio, posyłając mi
przepraszające spojrzenie.
Mansueto uśmiechnął się do mnie i skinął głową.
– Opiekuńczy. I taki właśnie powinieneś być. Ale
ja jestem tylko starcem. Nie przejmuj się mną.
Wiedziałem, że Aria jest piękna. Gdyby urodziła się
w przeszłości, to zostałaby królową, oddano by ją królowi,
choć nawet teraz jej miejsce było na scenie – była stworzona do
tego, by podziwiały ją miliony ludzi. Mogłaby być mokrym snem
milionów nastolatków, mogłaby nawiedzać fantazje miliona żonatych
mężczyzn, którym obraz ich własnych żon by nie wystarczył…
Gdyby nie była moją żoną. Lecz ja byłem zazdrosnym dupkiem i
dlatego na zawsze miała pozostać moja. Każdy centymetr jej ciała
miał należeć tylko do mnie.
– Wiem, że to nie jest dobry moment, ale muszę
przedyskutować z tobą kwestię mojej sukcesji – powiedział
Mansueto.
Cassio ściągnął wargi.
– Nie umrzesz dzisiaj, ojcze.
– Ale może jutro – odparł Mansueto.
Przeniosłem wzrok na Cassio.
– Przejmiesz funkcję swojego ojca.
Cassio skinął głową.
– Skoro dajesz na to pozwolenie. Jestem jeszcze młody.
Uśmiechnąłem się krzywo.
– Nie tak młody jak ja. Famiglia potrzebuje świeżej
krwi. – Odwróciłem się do Mansueto. – Bez urazy.
– Nie szkodzi. W Famiglii istnieje pewna siła, która
zatrzymuje ją w miejscu. Ale ja wierzę, że tobie uda się wyrwać
chwast z korzeniami.
Mansueto przeniósł wzrok na środek hali, gdzie leżały
zwłoki Giovanniego. Nikt nie przyszedł mu z pomocą.
– Właśnie tak zrobię.
Aria
Już
prawie od dwóch godzin jeździłam z Romero po Nowym Jorku. Naprawdę
zaczynałam się niepokoić, a Romero z każdą mijającą chwilą
coraz mocniej ściskał kierownicę. To nie było zwykłe spotkanie
Famiglii. W przeciwnym razie Luca nie podjąłby takich środków
ostrożności. Kiedy tak sunęliśmy powoli w korku, mój wzrok padł
na Flatiron Building i patrząc na niego, starałam się odwrócić
swoją uwagę od narastającej we mnie paniki, ale poległam.
– Luca jest silny – zapewnił mnie po raz kolejny
Romero, lecz jego słowa nie przełamały moich obaw. Tak często
przeczesywał swoje włosy, że były teraz kompletnie poczochrane i
ten jawny przejaw podenerwowania wprawiał mnie w jeszcze większy
niepokój.
Dwie godziny.
Co, jeśli do mnie nie wróci?
Rozbrzmiał dzwonek telefonu i Romero szybko wyciągnął
swoją komórkę, od razu wbijając wzrok w ekran; po krótkiej
chwili jego spojrzenie znowu skierowane było na przednią szybę.
Uśmiechnął się, odprężony.
– Wszystko w porządku. Możemy wracać do domu.
Rozluźniłam się i przycisnęłam dłoń do ust,
zamykając oczy i starając się powstrzymać łzy ulgi cisnące mi
się do oczu. Kiedy uniosłam powieki, zobaczyłam, że Romero
obserwuje mnie ze zdziwieniem, ale zaraz znowu skupił wzrok na
drodze.
– Czemu? – zapytałam cicho. – Czemu jesteś
zdziwiony?
– Niewielu myślało, że twoje małżeństwo z Lucą
będzie udane. Spora część osób uważa, że cieszyłabyś się z
jego śmierci – stwierdził ostrożnie.
– A ty? Jak myślisz? – spytałam.
Wzruszył ramionami.
– Romero, chyba zasługuję na prawdę.
– Kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy, jak miałaś
piętnaście lat, było mi cię żal. Nie zrozum mnie źle. Nikogo
nie szanuję tak bardzo, jak Luki. Jest moim capo, ale walczę
u jego boku już od wielu lat. Wiem, co to życie robi z ludźmi,
widziałem, co Salvatore Vitiello robił swoim synom. Luca od
urodzenia przygotowywany był do roli capo.
– Wiem, kim jest – oznajmiłam stanowczo. – Ale i
tak go kocham.
Romero uśmiechnął się do mnie delikatnie, patrząc
na mnie łagodnym wzrokiem.
– Wiem. To stało się całkiem jasne, kiedy
ochroniłaś go swoim ciałem, ale czasami nadal mnie to dziwi.
– Mnie też – przyznałam ze śmiechem, ponieważ
jeszcze kilka miesięcy wcześniej ja sama byłam jedną z tych osób,
które myślały, że zostanie młodą wdową byłoby najlepszą
rzeczą, jaka mogłaby mi się przytrafić.
– Zrobi dla ciebie wszystko. Wiesz o tym, prawda?
Zmarszczyłam brwi.
– Ale też nie zrobi niczego, co mogłoby zaszkodzić
Famiglii.
Romero wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu, jednak
nic nie powiedział.
***
Kiedy
późnym popołudniem Luca wrócił ze spotkania z Famiglią, w jego
oczach czaił się mrok. Siedziałam na kanapie w salonie i czytałam
magazyn podróżniczy, w którym opisywane były południowe
Włochy, ale gdy tylko Romero zniknął w windzie, zerwałam się z
miejsca i podeszłam do swojego męża, objęłam go w pasie i
schowałam twarz w jego klatce piersiowej. Poczułam zapach krwi,
lecz pod nim wyczułam pocieszający piżmowy zapach męża. Luca
przytulał mnie przez kilka chwil, aż wreszcie odsunęłam się,
żeby spojrzeć mu w twarz.
– Wszystko w porządku? – zapytałam go bez tchu.
Nic nie odpowiedział, tylko zaczął gładzić mnie po
głowie. Z uśmiechem na twarzy chwyciłam jego dłoń i pocałowałam
knykcie. Kiedy odsunęłam jego rękę od ust, między palcami
zauważyłam wyschniętą krew. Zamarłam mimowolnie. Już wcześniej
widywałam krew. Na koszulach i ciele Luki oraz mnóstwo na podłodze
naszej rezydencji po ataku Braci, ale to mnie zdziwiło.
Luca skrzywił się i cofnął dłoń.
Spojrzałam mu w oczy.
– Co się stało? – Kiedy stało się dla mnie
jasne, że nie zamierzał odpowiedzieć na to pytanie, znowu
chwyciłam go za dłoń, żeby pokazać mu, że odrobina krwi mi nie
przeszkadzała i przysunęłam się bliżej niego.
– Proszę, powiedz mi. Możesz mi zaufać.
– Nie chcę splamić twoich myśli okropieństwami
mojego życia.
– Nie boję się tych okropieństw. Jestem przy tobie,
żeby pomóc ci sobie z nimi poradzić.
Nie wyglądał na przekonanego, ale i tak odpowiedział:
– Musiałem dzisiaj złożyć krwawe oświadczenie.
– Krwawe oświadczenie – powtórzyłam za nim. Już
kiedyś słyszałam to wyrażenie. – Zabiłeś jednego ze swoich
żołnierzy?
Luca uniósł swoją drugą dłoń i przesunął nią po
moim policzku, gardle, a następnie ramieniu.
– Taka niewinna – wyszeptał mrocznie.
Wydęłam usta.
– Przez ciebie już nie taka niewinna. – To miał
być sprośny żart, chciałam rozluźnić atmosferę, ale Luca
pokiwał głową, a w jego oczach pojawiła się skrucha.
– Nadal pamiętam pierwszy raz, kiedy cię zobaczyłem.
Kurwa, byłaś tylko dzieckiem.
– Nie byłam aż tak młoda, Luca – sprzeciwiłam
się. – A ty jesteś tylko pięć lat starszy ode mnie. Przez
ciebie zabrzmiało to, jakbyś był jakimś starym zboczeńcem.
– Nawet w dniu naszego ślubu nadal miałaś w sobie
tę dziecinną niewinność. Byłaś chroniona. Byłaś niewinna, a
ja byłem twoim zupełnym przeciwieństwem. Może i nie jestem dużo
starszy od ciebie, ale zrobiłem tyle rzeczy, widziałem tyle rzeczy.
Nie byłam pewna, czy miał na myśli rzeczy, które
zrobił jako członek mafii, czy jako mający wzięcie kawaler.
Wiedziałam, że był z wieloma kobietami. Wystarczyło tylko zajrzeć
do prasy, żeby stało się to jasne jak słońce. Więc nie byłam
pewna, do czego zmierzał.
– Nigdy nie wyglądałeś, jakby przeszkadzał ci mój
brak doświadczenia…
– Bo tak nie jest. Wiesz, że jestem okropnie
zazdrosny. Musiałbym zabić każdego mężczyznę, z którym byłaś,
więc cieszę się, że jestem jedynym.
Zirytowana, zrobiłam wydech, chociaż czułam, że jemu
ta rozmowa poprawia humor.
– Z iloma kobietami spałeś? Pierwszy raz byłeś z
kobietą, jak miałeś trzynaście lat, więc miałeś dużo czasu.
Dziesięć lat przed naszym ślubem. – Zastanawiało mnie to już
od jakiegoś czasu, i cho
nie byłam pewna, czy chciałam usłyszeć odpowiedź,
to postanowiłam odwrócić uwagę Luki od demonów, które
dzisiejsze spotkanie w nim obudziło.
Luca przybrał kamienny wyraz twarzy.
– To nieistotne. To już przeszłość.
– Ale chciałabym wiedzieć.
– Nie ma znaczenia, czy przed tobą było sto czy
tysiąc kobiet, ponieważ teraz jesteś tylko ty, Aria – oznajmił
stanowczo Luca.
Westchnęłam. Może i miał rację, lecz nie potrafiłam
tak po prostu odpuścić.
– Tysiąc? – zasugerowałam, otwierając szerzej
oczy.
Luca posłał mi szelmowski uśmiech.
– Niezła próba. Powiem po prostu, że brałem,
co mogłem.
– A oferowano ci dużo – dokończyłam za niego.
– Nieistotne – wymamrotał, po czym mnie pocałował.
Wiedziałam, że nie powinno tak być, ale nie potrafiłam przestać
się zastanawiać, czy mężczyzna tak bardzo przyzwyczajony do bycia
z wieloma kobietami mógłby kiedykolwiek zadowolić się jedną,
szczególnie taką, która wszystkiego na temat seksu dowiadywała
się od niego.