Rozdział
1
Nikki
W
połowie drogi do Flagstaff zjeżdżam w zalesiony teren. Piaszczysta
droga wydaje się nie mieć końca, więc sfrustrowana zaczynam
jęczeć, a mój GPS szaleje. Nie dziwię się, bo dawno opuściłam
strefę cywilizacji. Nie przypominam sobie, żeby ta ścieżka się
tak ciągnęła, kiedy jeździłam tu z rodzicami jako dziecko. Może
dlatego, że większość trasy przesypiałam rozłożona na tylnym
siedzeniu.
Nie
odrywając wzroku od drogi, zmieniam stacje radiowe w poszukiwaniu
jakiejś żywiołowej muzyki, bo po godzinie jazdy przy smętnych
kawałkach za chwilę zasnę albo oszaleję.
Mój
nastrój nagle się zmienia, kiedy w oddali zauważam jakiś znak.
Przepełniona nadzieją przyśpieszam, żeby w końcu do niego
dotrzeć. Udało się. Jestem w Prescott.
Mijam
kilka wolno stojących domków i wjeżdżam do głównej części
małego miasteczka. Zwalniam, rozglądając się zaciekawiona
otoczeniem. Oprócz rzędu małych, starych sklepików z drewna po
prawej stronie, wiele się tu zmieniło. Po lewej, na miejscu niegdyś
pustego placu, postawiono kilka budynków, w tym supermarket, co
bardzo mnie cieszy, bo lubię robić zakupy w jednym miejscu.
W
porę zerkam przed siebie i natychmiast wciskam pedał hamulca, bo
jakby spod ziemi, przed samochodem pojawia się wkurzony facet. Z
ulgą wypuszczam wstrzymywane przez chwilę powietrze i pierwsze, co
przychodzi mi do głowy, to słowa mojego brata: A
nie mówiłem? Żadna baba nie powinna wsiadać za
kierownicę.
– Chce mi się śmiać na tę myśl, ale kiedy tylko mężczyzna
zaczyna coś wykrzykiwać i uderzać rękoma w maskę samochodu,
dobry humor znika. Uchylam szybę.
–
Jeśli nie
przestaniesz bić mojej Louise, to się przekonasz, facet, jak to
jest mieć piętnastocentymetrową szpilkę w dupie! – wydzieram
się, ale on sprawia wrażenie, jakby mnie nie słyszał.
Wyłączam
silnik, po czym odpinam pas bezpieczeństwa z zamiarem wyjścia z
pojazdu i pokazania gościowi teorii w praktyce, kiedy z oddali
dobiega wołanie. Mężczyzna odwraca się i odchodzi, a ja spoglądam
w kierunku, z którego usłyszałam krzyki.
Jeden
z budynków przy markecie to chyba jakiś bar, przed którym stoi
spora grupka ludzi. Z boku, na parkingu widzę kilka samochodów i
dwa rzędy motocykli.
Obserwuję,
jak mężczyzna chwiejnym krokiem dołącza do zgrupowania przed
lokalem i wymachuje rękoma, zapewne psiocząc na kobietę za
kółkiem. Za mną natomiast rozlega się dźwięk klaksonu.
Spoglądam w lusterko i ukazuje mi się następny delikwent w jakimś
pikapie, który oczekuje, żebym ruszyła, zupełnie tak jakby nie
mógł mnie ominąć.
Przekręcam
więc kluczyk w stacyjce i jadę dalej. Chwilę później skręcam w
prawo i jestem na drodze prowadzącej do domu.
Gdy
docieram pod docelowy adres, nie wierzę własnym oczom. Kompletnie
załamana uderzam dłonią w czoło. Wydymam dolną wargę jak
urażone dziecko, a moja pierwsza myśl to zadzwonić do mamy i
oświadczyć, że jednak wracam do domu.
Biały
niegdyś domek jest teraz w totalnej rozsypce – obrósł go mech, a
zarośla wokół są wysokie niemal do pasa.
Zabiję
Heatona!
Zaczyna
zmierzchać, więc, chcąc nie chcąc, muszę ruszyć tyłek z
samochodu i jakoś przedostać się przez te chaszcze, żeby dotrzeć
do budynku.
Sięgam
po torebkę z fotela pasażera i wyławiam z niej kluczyki, po czym
wychodzę na zewnątrz i, zostawiając za sobą kochaną niebieską
Louise, rozpoczynam wędrówkę. W drodze kilka razy o mało nie
zaliczam gleby oraz jestem przekonana, że moje ulubione czerwone
szpilki i białe spodnie wylądują w śmieciach.
Kiedy
pokonuję już stopnie i wchodzę na ganek, słyszę, że z
niewielkiej odległości dobiega ryk silnika. A właściwie kilku,
jak okazuje się po chwili, gdy przed posesję podjeżdżają
widziane wcześniej przed barem jednoślady.
W
obawie, że to jacyś znajomi faceta, którego o mało nie
rozjechałam, nerwowo poszukuję odpowiedniego klucza w pęku, lecz
ten wypada z moich rąk na drewnianą podłogę. Szybko się po niego
schylam, a kiedy się podnoszę, ktoś już przede mną stoi.
Od
pokrytej jakimiś naszywkami skórzanej kamizelki na wysokości
klatki piersiowej mój wzrok wędruje w górę i w górę, i w górę.
Nie jestem wysoką osóbką, więc dla mnie to kilkusekundowy proces.
Jest
już prawie ciemno, ale nie na tyle, żeby nie zauważyć czarnych
jak węgiel tęczówek i tego samego koloru loków sięgających do
ramion mężczyzny i okalających znaczną część jego twarzy.
–
Zgubiłaś się –
oświadcza gburowato.
Równie
dobrze mógłby powiedzieć, że mam stąd spieprzać i chyba zresztą
taki miał zamiar. Ale to, że jestem mała, nie oznacza, że nie
gryzę, a nieznajomy właśnie się o to prosi.
–
Uhm… zważywszy na
fakt, że jestem właścicielką tego domu, to nie sadzę –
odpowiadam w końcu z bezczelnym uśmiechem, a wtedy on zaczyna mi
się dokładniej przyglądać.
–
Nikki? Nikki
Preston? – pyta, tym razem z zaskakującą sympatią w głosie.
Niepewnie kiwam głową na potwierdzenie i w końcu sama go
rozpoznaję.
–
Reed?
Mój
przyjaciel z dzieciństwa nie odpowiada, zamiast tego zamyka mnie w
niedźwiedzim uścisku, a ja chichoczę. Po chwili odsuwa się ode
mnie i spogląda na grupę mężczyzn, którzy nadal czekają przy
drodze.
–
Wejdź do środka, a
ja im powiem, żeby ruszali dalej beze mnie – mówi.
Zgadzam
się i w końcu po otwarciu drzwi wkraczam do domu, gdzie doznaję
kolejnego szoku. Tu się nie da żyć. Wszystko niemal obrosło
kurzem i nie było porządkowane chyba od śmierci babci Rose. Zanim
zmarła, zapisała mi tę posiadłość, wiedząc, że dla moich
bogatych rodziców i brata nie ma ona tak sentymentalnego znaczenia.
To tutaj spędziłam najlepsze chwile dzieciństwa. Ciężko było
potem wracać do domu, gdzie na każdym kroku powtarzano mi, jak mam
się zachowywać, co mówić, by być dzieckiem idealnym.
Nie
to, że moi rodzice są źli. Zawsze służą pomocą i okazują mi
miłość, ale to wszystko jest jakby sztuczne, a do tego ostatnie
okoliczności…
–
Chcesz tu spać? –
pyta Reed, pojawiając się obok.
Nie
wiem, czy bardziej chcę, czy jestem raczej zmuszona.
Rozglądam
się po korytarzu i zerkam w prawo, w kierunku kuchni, gdzie wszystko
pokrywa siwy pył. Schody prowadzące na górę aż mnie przerażają,
boję się wejść i ujrzeć, w jakim stanie jest moja sypialnia.
–
Heaton miał się
zająć całym domkiem przed moim przyjazdem. Dostał taki przelew,
że wszystko powinno tu błyszczeć. – Marszczę brwi i spoglądam
na chłopaka, właściwie już mężczyznę, w końcu mamy po
dwadzieścia cztery lata, a nie osiem. – Jakoś sobie poradzę do
rana, a jutro pojadę wszystko z nim wyjaśnić.
Rozmawiamy
jeszcze przez chwilkę. Wypytuję go o innych starych znajomych,
okazuje się, że większość opuściła miasteczko, niektórzy
jednak zostali, między innymi Ellie – moja przyjaciółka z
dzieciństwa. Bardzo mnie to cieszy i nie mogę się doczekać
spotkania z nią.
Reed
w końcu oświadcza, że musi uciekać, ale przynosi jeszcze moje
bagaże. Dziękuję mu za pomoc i zamykam drzwi, omiatając wzrokiem
obraz nędzy i rozpaczy.
Burczenie
w brzuchu przypomina mi, że od kilku godzin nic nie jadłam.
Oczywiście nie pomyślałam o tym, żeby zrobić w drodze zakupy,
więc cierp ciało, coś chciało. Muszę się zadowolić małą
butelką wody wyjętą z torebki.
Na
piętrze okazuje się, że sypialnia wygląda dokładnie tak, jak
przypuszczałam. Zaglądam do szafy w poszukiwaniu nadających się
do spania pościeli i kombinuję, jak mogę, żeby przetrwać tę
noc.
Zostają
tylko szybka toaleta i sen – byle przetrzymać do jutra. Przecieram
łazienkowe lustro i przyglądam się zrezygnowanej dziewczynie o
podkrążonych piwnych oczach. Przeczesuję anemicznie palcami długie
blond fale i coś we mnie nagle wstępuje. Przecież sama się na to
zdecydowałam i nie pozwolę, żeby moja rodzina wytykała mi, że
nie dałam rady.
***
PAXTON
Siedzę przy
klubowym barze, czekając na Reeda. Klnę w myślach, bo chcę już
pójść do łóżka, a dzisiejsza noc w Sinners
mnie wykończyła. Striptizerki skakały sobie do gardeł, a byłem
sam na zmianie. Pełne ręce roboty.
Przechylam
butelkę, dopijając piwo, kiedy ktoś siada obok mnie. Odstawiam
szkło i zerkam na brata, który raczył się wreszcie pojawić.
–
Co, do chuja, Reed?
Gdzie byłeś?! – Właściwie, gdzie był, to wiem, ale ciekaw
jestem, kto się wpierdolił na nasz teren.
–
Nikki wróciła –
oświadcza zadowolony.
Z
czego on się, do cholery, cieszy? Że ktoś narusza prywatność
klubu i braci?
Chwilę
później dociera do mnie jednak, o kim on mówi. Co, do…
–
Ta mała mysz, z
którą się bawiłeś lalkami? – pytam, a uśmiech znika z jego
twarzy. –Czego chce?
–
Pierdol się, Pax. –
Reed zrywa się ze stołka i odchodzi.
Już
dzisiaj się nie dowiem, po co przyjechała. Może szuka przygody…
Jeśli tak, to już ja jej zafunduję przygodę życia, a potem z
płaczem ucieknie tam, skąd przyjechała.
Tymczasem
muszę się zadowolić jedną z naszych klubowych panienek. Wybieram
Mirandę i daję znak, żeby poszła ze mną do sypialni.
Początek ksiazki ciekawy Dagmara Krajewska
OdpowiedzUsuńZapowiada się baaaardzo ciekawie aż chce się czytac dlaje....
OdpowiedzUsuńNie moj klimat
OdpowiedzUsuńWygląda na to, że zapowiada się ciekawa lektura na długie zimowe wieczory.
OdpowiedzUsuńCiekawa historia,ciekawy rozdział :)
OdpowiedzUsuńbardzo ciekawie zapowiadający się rozdział
OdpowiedzUsuńKsiążka zapowiada się kusząco Dagmara Krajewska
OdpowiedzUsuńFajny fragment..
OdpowiedzUsuńJuż można się zaczytać a to pierwszy rozdział :)
OdpowiedzUsuńwygląda że to ciekawa książka
OdpowiedzUsuń