Rozdział
drugi
Dość
niefortunną rzeczą w byciu dzieckiem z zamożnej rodziny jest to,
że rodzice mogą pozwolić sobie na irytujące udogodnienia, takie
jak prywatny samolot. Zamiast kilku dni… do diabła… miałem
kilka godzin, by wymyślić, jak uniknąć zesłania na wygnanie.
Zagoniono mnie do pensjonatu jak niewolnika i zmuszono do wzięcia
swoich ubrań, po czym zostałem obcesowo zapakowany do ojcowskiego
odrzutowca szybciej, niż byłem w stanie ogarnąć, co się dzieje.
Mój los został przesądzony, jeszcze zanim osiągnąłem
czterdzieści tysięcy stóp nad ziemią.
Rodzice
upewnili się, że ogołocili mnie ze wszystkiego: telefonu, iPoda,
laptopa. Wszystkiego. Jeżeli coś można było podłączyć do
prądu, zostało zabrane. Nie miałem nawet szansy na szybkie
wysłanie przez media społecznościowe prośby, by któryś ze
znajomych przyleciał i mnie wyzwolił. Gdyby mój samochód nie
chłodził się teraz w basenie, pewnie zastanawiałbym się nad
wykorzystaniem go do ucieczki. Następne w kolejce były moje karty
płatnicze. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo jestem
zależny od plastiku. Uświadomiłem to sobie dopiero, gdy w
przerażeniu obserwowałem mamę wyciągającą czworokątne arterie
życiowe z wnętrza mojego portfela. Po wszystkim szorstko wręczyła
mi z powrotem pustą, skórzaną skorupę. Jedyne, co mi zostało, to
dowód osobisty oraz ukryty tuż za nim jego falsyfikat.
Czas
spędzony w samolocie wykorzystałem, by się zdrzemnąć. Po jakichś
dwóch godzinach pilot obudził mnie, obwieszczając, że dotarliśmy
na Florydę. Wyjrzałem przez okno i jęknąłem, widząc, że
miniaturowe miasteczka, które mijaliśmy w drodze z Nowego Jorku,
zostały zastąpione przez kępę – cóż – traw,
rozchodzącą się gdziekolwiek by nie spojrzeć. Raz na jakiś czas
mijaliśmy szary skrawek czegoś, co, jak podejrzewam, na Florydzie
nazywano miastem. Trudno mi było ustalić, czy zdołam przeżyć
panujący tu bezkres dzikiej przyrody, która najwyraźniej uciekła
w amoku do tego zapomnianego przez Boga miejsca. Byłem w pełni
miastowym chłopakiem. Nigdy nie podaliśmy sobie ręki z naturą,
nie licząc wypielęgnowanych trawników na podwórku rodziców czy
znajomych, i wakacji, które spędziłem na obozie, gdy byłem
dzieckiem, i kiełka fasoli, któremu pomogłem wyrosnąć, gdy byłem
w przedszkolu. Nazwałem go Earl i byliśmy bardzo blisko do czasu,
aż przez jakiś miesiąc zapomniałem go podlewa
.
Wtedy się na mnie wypiął. Ten eksperyment dowiódł, że człowiek
nie powinien wierzyć naturze. Jeżeli nie dasz jej tego, czego żąda,
nie będzie chciała mieć z tobą do czynienia. Od tamtego momentu
jej nie ufam.
Przez
następną godzinę rozglądałem się po kabinie samolotu,
bezmyślnie stukając palcami o uda. Brak technologii dawał mi się
we znaki i zaczynało mi jej brakować tak jak narkomanowi kolejnej
działki. Próbowałem wymyślić jakiś sposób na powiadomienie
przyjaciół o tym, że potrzebuję ratunku. Brałem pod uwagę znaki
dymne, gołębie pocztowe, a nawet alfabet morsa. Niestety,
nowoczesne udogodnienia stłamsiły już archaiczne metody
komunikacji i nawet jeżeli udałoby mi się wysłać wiadomość, to
moi znajomi nie byliby w stanie jej odczytać. Miałem przejebane,
dobrze o tym wiedziałem. Byłem cholernie zrozpaczony decyzją moich
rodziców. Co ja niby mam robić w kompletnej głuszy przez trzy
długie miesiące? To nie była kara, ale tortura. Gdzieś tam były
imprezy, które mnie omijały, i alkohol, który lał się do gardeł
jakichś innych szczęśliwych drani, podczas gdy ja siedziałem w
środku lasu i naprawiałem jakieś gówno. Nie zasłużyłem sobie
na to.
Samolot
wylądował na kompletnym odludziu. Po paru minutach z kokpitu
wyszedł pilot z wielkim uśmiechem zdobiącym dobroduszną twarz
– Przybyliśmy
na miejsce, panie McCormick. Partner biznesowy pańskiego ojca czeka
na pasie startowym, by zaprowadzić pana do miejsca docelowego
podróży.
Spojrzałem
w brązowe oczy pilota. Na jego opalonej twarzy rysowały się
cienkie zmarszczki, lecz siwe włosy na skroniach nadawały mu
wytwornego wyglądu. Wstając, sięgnąłem do luku bagażowego, by
wziąć swoje rzeczy. Wyciągnąłem swoje okulary przeciwsłoneczne,
po czym założyłem je, zanim wyszedłem. Zobaczyłem pilota
ściskającego dłoń facetowi, którego nie rozpoznałem, a który
ubrany był mniej więcej tak, jak mój ojciec. Jego garderobę
stanowił garnitur w prążki. Mężczyzna odwrócił się do mnie z
uśmiechem i gestem ręki pokazał, bym do nich przyszedł.
– Hunter! – Nieznajomy
podszedł prosto do mnie z ręką wyciągniętą w geście
powitalnym. Mocno ściskając mi dłoń, przedstawił się: – Nazywam
się Robert Klimpt i jestem partnerem biznesowym twojego ojca.
Zadzwonił i poprosił o zezwolenie na lądowanie na naszym prywatnym
lotnisku. Zaprowadzę cię tam, gdzie czeka już twój wujek. Miło
mi cię poznać. Jesteś bardzo podobny do ojca.
Cofnąłem rękę, skinąłem, w odpowiedzi mrucząc
coś niezrozumiałego. Ruszyliśmy do czekającego na nas wózka
golfowego. Minęło jakieś dziesięć minut, a pan Klimpt bełkotał
wciąż o interesach, które prowadził z moim tatą. Dotarliśmy do
wielkiej, żelaznej bramy na końcu lotniska. Za jej grubymi prętami
dostrzegłem czerwoną ciężarówkę, która chyba nie była myta,
odkąd została zbudowana, czyli mniej więcej od tysiąc dziewięćset
siedemdziesiątego drugiego roku. Wyblakła farba miejscami była
zniszczona przez rdzę, a wgniecenia oraz zadrapania pokrywały
metalową powierzchnię. Obok ciężarówki stał człowiek, który,
jak przypuszczałem, był moim wujkiem Billem, oraz jakaś drobna
blondynka. Oboje ubrali się w białe koszulki i przycięte dżinsowe
spodenki. Wujek miał na sobie klapki, a dziewczyna stała obok po
prostu na bosaka. Miała krótkie włosy, które muskały jej
ramiona, gdy mówiła coś z ożywieniem. Mężczyzna uśmiechał się
do niej za każdym razem, gdy kończył brać bucha cygara, ale gdy
tylko podszedłem do bramy, utkwił wzrok we mnie.
– No
proszę! Hunter! Twoja matka przysłała mi kilka zdjęć, ale nie
spodziewałem się, że będziesz taki wysoki! Ile masz wzrostu?
Sześć i pół stopy? – Głos wujka brzmiał szorstko po
latach palenia, a jego skóra przypominała znoszoną, pomarszczoną
koszulę. Był prawie tak szeroki, jak ja wysoki. Istna ściana
mięsa. Wydał z siebie ryk, który mógłby obudzić umarłego, po
czym wskazał na drobną blondynkę. – Pamiętasz swoją
kuzynkę, Lily, prawda? Oboje jesteśmy bardzo podekscytowani tym, że
spędzisz z nami te wakacje.
Gdy
brama się otworzyła, złapałem swoje torby, powoli wyszedłem z
wózka golfowego, a następnie ruszyłem w ich kierunku. Gdy tylko
wysiadłem, pan Klimpt natychmiast się pożegnał i odjechał tak
szybko, jakby bateria akumulatora miała się zaraz rozładować.
Odwróciłem się zrezygnowany do wuja i zarzuciłem torby na plecy,
trzymając je jedną ręką tak, by drugą móc się przywitać.
– Ach,
tak, pamiętam Lily. Cześć. – Pomachałem do
dziewczyny, a ona w odpowiedzi oślepiła mnie uśmiechem jasnym
niczym promyk słońca.
– Hunter! – Objęła
mnie, wyciągając ręce najszerzej jak tylko mogła. – Naprawdę
cieszę się, że cię widzę. Opowiedziałam o tobie mojej
najlepszej przyjaciółce i jest podekscytowana jak diabli tym, że
cię spotka.
Rany,
ta dziewczyna naprawdę szybko mówi…
– Nie
wyrażaj się tak, młoda damo. – Wujek spojrzał na nią
z niby karcącą miną, który szybko zastąpił uśmiechem.
Lily
wzruszyła ramionami.
– Dalej,
ruszajmy. Tracę tylko cenny czas, stojąc tak w słońcu. – Odwróciła
się raptownie i w podskokach ruszyła do ciężarówki. Wujek
chichocząc, poklepał mnie po plecach.
– Lepiej
ruszajmy, synu. Jeśli te dziewczyny przebywają zbyt długo na
słońcu, zaczynają zachowywać się jak opętane, a jest to dość
przerażające.
Skinąłem
głową, po czym ruszyłem za nim. Lato zapowiadało się fatalnie,
ale nie miałem innego wyboru, niż wziąć się w garść i jakoś
je przetrwać.
~ ~ ~
W drodze do domu wujka było nam ciasno, bo musieliśmy
zmieścić się w kabinie ciężarówki. Lily paplała o wszystkich
rzeczach, jakie robili na Florydzie, a ja uśmiechałem się,
próbując nie patrzeć na niekończące się morze zieleni za oknem.
Większość zajęć wymienionych przez kuzynkę obejmowało bycie na
zewnątrz w ciągu dnia, a potem spanie. Skrzywiłem się na myśl,
że rytm życia, który wyrobiłem sobie przez ostatnie kilka lat,
zostanie wyparty. Była piętnasta, więc teraz powinienem spać i
mieć jeszcze jakieś dwie godziny do pobudki.
Gdy dotarliśmy do celu, a wujek zaparkował ciężarówkę
na zalesionej działce, oczy raz jeszcze wyszły mi z orbit. Patrząc
od strony drogi, budynek był częściowo ukryty za drzewami, a obok
stał jeszcze jeden, po lewej stronie domu wujka. Spojrzałem na
metalowe dachy obydwu i moją uwagę przykuła aluminiowa okładzina
budy, ekhem, budynku, w którym przyjdzie mi mieszkać. Nieznaczne
resztki farby, które przetrwały na okładzinie, wyglądały
niechlujnie na rzucającej się w oczy szarej aluminiowej
powierzchni. Dom został wzniesiony nad poziomem gruntu i spoczywał
na drewnianej podbudówce. Niepewne schody prowadziły do drzwi
frontowych. Gdy tylko się zatrzymaliśmy, Lily wyskoczyła z
samochodu i pobiegła na górę, szybko znikając we wnętrzu domu.
Kiedy wyszedłem z ciężarówki, ugrzęzłem głęboko
w błotnistej kałuży.
– Cholera! – zakląłem, wyciągając
mokry but z brązowej mazi. Wuj zachichotał.
– Tak, musisz na to uważać. Na Florydzie pada
codziennie, synu, a brak betonu sprawia, że chodzenie po podwórzu
może nieźle dać w kość. Przyzwyczaisz się. – Znów
zachichotał, poklepał mnie po plecach, a następnie zaprowadził do
domu. – Wiem, że to miejsce nie wygląda najlepiej.
Dlatego też byłem zadowolony, słysząc, że przylecisz do nas w te
wakacje, by pomóc w naprawie. Mam już materiały, więc będziesz
musiał tylko zdrapać i przygotować okładzinę, zanim ją
pomalujemy. Myślę, że jeżeli zaczniesz teraz, to zdążysz zrobić
całkiem sporo jeszcze przed kolacją o dziewiętnastej.
Wchodziliśmy po rozklekotanych schodach, gdy Lily
podskakując, wybiegła zza drzwi, prawie mnie taranując.
– Wychodzę, tatusiu! Gdybyś mnie potrzebował,
El i ja będziemy tam, gdzie zazwyczaj.
Zniknęła, podążając w kierunku drugiego budynku, a
mnie poprowadzono do środka. Nie byłem zaskoczony widokiem
niedopasowanych mebli oraz porysowanej drewnianej podłogi. Wujek
szybko pokazał mi łazienkę i pokój. Dał mi tylko tyle czasu, bym
zostawił swoje rzeczy, a potem zaprowadził mnie z powrotem do
salonu. Następnie wyszliśmy tylnymi drzwiami na otwarty ganek,
zaśmiecony częściami samochodowymi i śmiercionośną mieszanką
chemikaliów zamkniętych w oddzielnych butelkach. Jeżeli to miejsce
się zapali, to będziemy mieć przejebane.
Wujek zaczął wyciągać różne szczotki oraz butelki
ze spryskiwaczami i bezbarwnym płynem w środku.
– Przepraszam za bajzel, synu, ale nie mam czasu,
by posprzątać to gówno i jednocześnie utrzymać sklep
motoryzacyjny. Mógłbym poprosić o to Lily, ale o ile jest dobra w
czytaniu i wyglądaniu uroczo, nie ma pojęcia, jak poradzić sobie z
narzędziami czy pracą fizyczną. Twoje przybycie jest prawdziwym
szczęściem w nieszczęściu. Temu miejscu dobrze zrobi zastrzyk
testosteronu. Dobra, muszę wracać do pracy, ale jedyne, co musisz
zrobić, to spryskać rozpuszczalnikiem resztki farby i poczekać
minutkę, zanim ją zdrapiesz. Biorąc pod uwagę fakt, że jest
stara, to nie powinieneś mieć z tym problemu. Jak skończysz
– sięgnął po coś i podniósł jednogalonową1
puszkę farby oraz pędzel – położysz jedną warstwę
farby do gruntowania. Jesteś mądrym chłopakiem, bez problemu
załapiesz, co i jak.
Wziąłem od wujka puszkę i pędzel, a ten natychmiast
odwrócił się, by odejść. Przeszedłem przez dom, mając zamiar
zacząć od elewacji frontowej. Schodząc po rozklekotanych schodach,
usłyszałem szczęk metalu o metal i odskoczyłem, myśląc, że ten
cały cholerny dom zaraz się zawali. Odwróciwszy głowę,
zobaczyłem budynek w nienaruszonym stanie, oraz Lily z inną
dziewczyną w strojach kąpielowych, wspierające drabinę o ścianę
budynku. Kuzynka zachichotała w odpowiedzi na coś, co powiedziała
jej koleżanka, po czym spojrzała na mnie, nieudolnie próbując
zachować dyskrecję. Ale ja wiedziałem. Otrząsnąłem się,
zeskoczyłem ze schodów i poszedłem zdrapywać farbę. Kolejne
skrzypnięcie drabiny znów zwróciło moją uwagę. Dostrzegłem,
jak obie dziewczyny wchodzą na dach. Ostrożnie stawiając stopy w
klapkach, dotarły do wyściełanych mat, przymocowanych do dachu
liną. Ułożyły na nich ręczniki, a potem położyły się, by
nasycić ciała słońcem. Podziwiałem ciało przyjaciółki Lily,
lecz dzielił nas zbyt duży dystans, bym mógł zauważyć więcej
ponad to, że była drobnej budowy, miała niezłe kształty i nosiła
skąpe, żółte bikini.
Po dwóch godzinach pracy miałem już zdrapane ostatnie
skrawki farby, więc zacząłem z podkładem. Swoje zadanie wykonam
starannie i uważnie, jak przystało na perfekcjonistę. Fakt, że
nim byłem, pozwolił lepiej rozumieć to, co wydarzyło się chwilę
później. Zazwyczaj moje zamiłowanie do perfekcji miało pozytywne
skutki. Egzaminy zdawałem śpiewająco i przodowałem w każdej grze
komputerowej, w którą grałem. Jednak z drugiej strony stawałem
się drażliwy, zwłaszcza gdy skupiałem się na swoim zadaniu, a
nagle coś mnie rozproszyło.
Gdy nałożyłem warstwę podkładu na pierwszą
ćwiartkę ściany, usiadłem, podziwiając swoją bezbłędną
robotę. Pociągnięcia pędzlem były minimalne, a farba
rozprowadzona równomierne po całej powierzchni okładziny. Nie
wystąpiły żadne zacieki. Przygotowywałem się do rozpoczęcia
malowania drugiej ćwiartki.
Tak, to tylko podkład, ale tak samo jak wszystko, co
jest wartościowe, dobrze wykonany i solidny, zaważa na ogólnej
jakości całej pracy. Słyszałem, że podobnie jest z
miłością. Jeśli nie ma czegoś wartościowego, na czym
bazowałaby relacja, to ta w końcu się rozpadnie. Dość słaba
analogia, ale może pomóc romantykowi zrozumieć, w jaki sposób
postrzegałem te sprawy.
Kiedy wstawałem, by przenieść narzędzia do miejsca,
gdzie chciałem zacząć operację „Podkład – faza
druga”, w śmieci przed domem sąsiada wjechała ciężarówka.
Silnik był głośny, opony ogromne i przez chwilę zastanawiałem
się, czy przymocowane do niej schodki w ogóle nadają się jeszcze
do użytku oraz czy bestia jest w ogóle zalegalizowana w ruchu
drogowym. Gdy skierowałem uwagę z powrotem na podkład, kątem oka
zauważyłem, jak dwóch wielkich mężczyzn wychodzi z ciężarówki
i kieruje się w stronę drzwi frontowych. Z kamuflażem od stóp do
głów obaj mężczyźni wyglądali, jakby właśnie wrócili z
polowania. Otworzyli drzwi frontowe, po czym jeden z nich wszedł do
środka. Zaraz potem z domu dało się słyszeć litanię
przekleństw.
Z wnętrza wyskoczyły dwa psy: jeden czarny,
wyglądający jak mieszanka charta i teriera, drugi biały i mniejszy
od pierwszego.
– Sasha! Bear! Zabierać swoje zapchlone tyłki z
powrotem do środka! – Mężczyzna, który nie wszedł
jeszcze do domu, krzyczał za psiakami, a ja zorientowałem się, że
„zapchlone” stworzenia biegły w moim kierunku z pełną
prędkością.
Gdy znalazły się przy mnie, już spływało z nich
całe błoto nazbierane z kałuż, którymi upstrzone było podwórze.
Ręce miałem zajęte, bo trzymałem w nich szczotkę i skrobaczkę.
Cofnąłem się, próbując uniknąć futrzanych kul pędzących w
moim kierunku. Ich zabłocone ciała uderzyły we mnie, popychając
na ścianę z perfekcyjnie nałożonym podkładem, który właśnie
zaaplikowałem. Natychmiast opanował mnie gniew. Te psy czekał
koniec.
Wypuszczając szczotkę z ręki, chwyciłem za ciężką
puszkę z podkładem i robiąc krok w przód, z dzikim krzykiem
zamachnąłem się na zwierzęta, by odgonić je od domu.
Psy uniknęły uderzenia pojemnikiem i biegały wokół
mnie, radośnie szczekając, jakbyśmy byli w trakcie ich ulubionej
zabawy. Korzystając z pędu nadanego puszce, zawirowałem, usiłując
odgonić nią kundle, i zauważyłem, że te wciąż brudzą ścianę
budynku błotem, piachem oraz liśćmi. Cały ukończony przeze mnie
fragment został kompletnie zniszczony, a doprowadzenie tego do ładu
zajmie kolejny dzień. W tym momencie nie byłem już w stanie nad
sobą zapanować. Gniew zredukował mój sposób komunikacji do
podstawowych, pierwotnych form, składających się na przypadkowe
warknięcia, chrząknięcia oraz parsknięcia. Kiedy obracałem się
za wściekłymi bestiami, mój poziom adrenaliny przekroczył stan
krytyczny. A gdy okręciłem się po raz drugi, zobaczyłem smugę
żółci, a tuż po tym padłem na ziemię. Wylądowałem plecami w
kałuży, a błoto spłynęło mi do oczu, oślepiając na moment. To
dało mojemu przeciwnikowi przewagę, którą natychmiast
wykorzystał. Usiadł na mnie okrakiem i naparł, trzymając mnie za
ramiona.
– Co ty, do cholery, odwalasz, dupku?! Zostaw
moje psy w spokoju, zanim zmusisz mnie do połamania ci obu jebanych
nóg i wepchnięcia ich w twój tyłek tak głęboko, że będziesz
mógł posmakować mojego lakieru do paznokci!
Dłonie powędrowały mi do oczu, ścierając tyle
błota, ile tylko mogły. Mrugając dwa czy trzy razy i zezując,
mogłem wreszcie spojrzeć na pokrytą błotem, prychającą
blondynkę.
– Jak masz zamiar się z tego wytłumaczyć? Te
małe pieski po prostu próbowały się z tobą pobawić, a puszka
farby mogła je zranić, ty kupo gówna! – Wstała, waląc dłońmi
w moją klatkę piersiową, po czym poszła sprawdzić, czy z
psiakami wszystko w porządku.
Usiadłem, próbując zetrzeć resztę błota z twarzy i
wciąż gapiłem się na zezłoszczoną, rozdygotaną i piękną
dziewczynę pokrytą od stóp do głów błotem. I niemal tylko tym.
Furia rozbłysła w jej oczach, gdy spojrzała na mnie,
pocieszając przestraszone psy.
– Więc? Masz zamiar coś powiedzieć, czy
będziesz tylko tak siedzieć i gapić się na mnie z rozdziawioną
gębą? Nie rozumiem, dlaczego wszyscy nazywają cię geniuszem,
skoro zachowujesz się jak kretyn.
Rzuciłem okiem na zrujnowaną ścianę, co momentalnie
odegnało szok, zastępując go agresją narastającą do tego
stopnia, że zacząłem widzieć na czerwono. Wstałem.
– Widzisz, co zrobiły twoje kundle ze ścianą,
którą dopiero co pomalowałem?! – Zrobiłem krok w
przód, z palcem skierowanym prosto w jej twarz.
Lily wbiegła pomiędzy nas, wyciągając ręce, by nas
odseparować.
– Dość! Uspokójcie się, do cholery!
Zlekceważyłem kuzynkę, gdyż nie skończyłem jeszcze
wymiany spojrzeń z jej koleżanką, której niebieskie oczy
błyszczały spomiędzy strug błota.
– Hunterze McCormick, spójrz na mnie w tej
chwili! – Słowa Lily mnie zaskoczyły. Użycie mojego imienia
i nazwiska wywołało odruch Pawłowa wpojony przez matkę, gdy byłem
jeszcze dzieckiem. Moje oczy powędrowały do kuzynki. Uśmiechnęła
się przepraszająco. – Chciałabym ci przedstawić Ellison
James.
Nawet interesująca książka Dagmara Krajewska
OdpowiedzUsuńInteresujące coraz bardziej wciąga ....
OdpowiedzUsuńtakie ksiązki są na ogół ciiekawe
OdpowiedzUsuńChce juz wiecej
OdpowiedzUsuńKolejna fajna recenzja,jak widać same książki ostatnio,także jest wesoło:)
OdpowiedzUsuńbardzo przyjemnie się czyta
OdpowiedzUsuńna pewno będzie dalej też interesujaca
OdpowiedzUsuńKsiążka wciąga już od pierwszych stron.
OdpowiedzUsuńSuper SI czyta. Fajnie się zapowiada
OdpowiedzUsuń