1
David
Niewielki
lokal, w którym umówiłem się ze starym przyjacielem, tętnił
życiem. W knajpie przesiadywali głównie turyści oraz studenci,
ale czego można było się spodziewać po kafejce przy krakowskim
rynku? Niemal wszystkie stoliki były zajęte, a kelnerki uwijały
się jak w ukropie. Wciągając duszne, gorące powietrze,
pożałowałem wyboru miejsca. Na zmianę było jednak za późno,
więc rozsiadłem się wygodniej na skórzanej kanapie i upiłem łyk
mocnej, czarnej kawy. Kiedy odstawiałem filiżankę na stół, do
moich uszu dobiegł cichy chichot. Pewny, że jest skierowany do
mnie, przeniosłem wzrok na dziewczyny siedzące dokładnie po
przeciwnej stronie sali. Od razu wyłapałem błękitne spojrzenie,
którym jedna z nich przewiercała mnie na wylot. Całkiem ładna
blondynka o wydatnych ustach uśmiechała się szeroko, podczas gdy
jej koleżanka usiłowała zakryć płonące policzki. Obydwie
wyglądały na sporo młodsze, prawdopodobnie nadal studiowały.
Uniosłem pytająco brwi, zastanawiając się, na co starczy im
odwagi. Blondynka, wskazawszy kiwnięciem głowy miejsce obok siebie,
spojrzała na mnie z błyskiem w oku, kusząco zagryzając przy tym
pomalowaną na czerwono dolną wargę. Przez moment zapragnąłem
dopuścić do głosu instynkty. Zabawić się. Szybko jednak
odepchnąłem myśli o zabraniu dziewczyn do najbliższego hotelu i
wziąłem kilka głębszych oddechów. Nie miałem czasu ani ochoty
na późniejsze mierzenie się z konsekwencjami nierozważnej
decyzji. Dłonią rozmasowałem kark, próbując pozbyć się
nieprzyjemnego napięcia, po czym ponownie zerknąłem na rozłożone
wcześniej rysunki.
Ponieważ nadal
czekałem na Marka, mogłem przejrzeć te marne szkice, jakie
otrzymałem jakiś czas temu do wglądu. Nie podobała mi się
koncepcja proponowana przez drugiego architekta i zwlekałem z ich
analizą aż do teraz. Od razu skreśliłem większość przyjętych
rozwiązań, nawet nie zagłębiając się w opis. Inwestor uparł
się, że w przedsięwzięciu, z powodu którego znalazłem się w
Krakowie, poza moim zespołem weźmie udział jeszcze polskie biuro
projektowe. Podobno w poprzedniej jego inwestycji, jak to ujął:
„Spisali się na medal”. Dla mnie jednak było to nadal nic
nieznaczące, niewielkie studio o słabych referencjach. Oni znali
lokalne warunki, ja zaś posiadałem prestiż i wieloletnie
doświadczenie na rynku europejskim. Połączenie wydawało się
niemal idealne, tyle że zawsze to inni wykonywali moje polecenia.
Byłem na siebie wściekły za przystanie na tak słabe warunki i
pomimo że obiecano mi ostateczny głos w spornych punktach, na samą
myśl o bezcelowych dyskusjach moja krew wrzała. Zwykle pracowałem
jedynie ze sprawdzonymi ludźmi, wydawałem rozkazy, zarządzałem. A
przede wszystkim skupiałem się na projekcie. Wizjonerskie,
awangardowe budowle to była moja specjalność. Miałem zgraną
ekipę i jeszcze nigdy nie zawiodłem zaufania, którym mnie
obdarzono.
Przed wyjazdem, ze
względu na pewne koneksje biznesowe, obiecałem sobie, że potulnie
wypełnię to zadanie. Oczywiście, dopóki ktoś nie zajdzie mi za
skórę. A na to się zapowiadało już po wstępnych rozmowach
telefonicznych, dlatego, chociaż nie potrzebowałem międzynarodowego
skandalu, aż mnie świerzbiło, aby utrzeć nosa tej bezczelnej i
rozwydrzonej panience, z którą miałem wątpliwą przyjemność
prowadzić bezowocną konwersację. Czekałem z niecierpliwością na
nasze pierwsze starcie, a przede wszystkim dobitne wybicie jej z
głowy niedorzecznych pomysłów. I szczerze powiedziawszy, nie
mogłem uwierzyć, że jeszcze zanim nastąpiło, udało jej się
wyprowadzić mnie z równowagi.
Może nawet
odrobinę mi tym zaimponowała?
Zaśmiałem się pod
nosem, dochodząc do wniosku, że przez ostatnie lata wszystkie
kobiety, które stawały na mojej drodze, nie miały za grosz
charakteru. Lgnęły do pieniędzy, sławy i mojego ciała, co
zresztą było mi na rękę. Nie potrzebowałem bliskości ani
miłości. Uczucia były dla głupców i słabeuszy, o czym już
kiedyś przekonałem się na własnej skórze.
Nigdy więcej.
– Hej,
przystojniaku, może się dosiądziesz? – Blondyna wyrosła niczym
spod ziemi i słodko się uśmiechając, stanęła tuż obok.
Opuściłem wzrok na jej długie nogi, niemalże dotykające mojego
kolana, by następnie powędrować nim do góry. Dziewczyna położyła
nonszalancko łokieć na oparciu kanapy i splotła palce na wysokości
niewielkich piersi. Długie, krwistoczerwone paznokcie znalazły się
w pobliżu mojej twarzy. Mimowolnie wyobraziłem sobie, jak suną po
moich plecach.
– Przykro mi,
czekam na kogoś. Może innym razem – warknąłem zniechęcająco,
wyrzucając z głowy niedorzeczne myśli.
– Och, daj spokój,
przecież możemy razem spędzić miło czas. Nie jesteś stąd,
prawda? Masz fajny akcent.
– Powiedziałem:
innym razem. Na przykład, jak już skończysz szkołę. Nie chcę
wylądować w pudle – dodałem zjadliwie, ponieważ z bliska wydała
mi się jeszcze młodsza. Miała dziewczęcą urodę, która totalnie
mnie nie kręciła. Makijaż dodawał jej lat, ale z łatwością
można było dostrzec, że pod warstwą tapety kryje się nastolatka.
Szukała sponsora?
Jeśli tak,
zdecydowanie pomyliła adres. Nigdy nie kręciły mnie takie układy.
– Słucham? –
zapiszczała, wprawiając powietrze w drżenie swoim irytującym
głosikiem.
– Czego nie
zrozumiałaś, laleczko? Nie spotykam się z małolatami – syknąłem
z pobłażliwym uśmiechem. Dla mnie ta rozmowa była zakończona,
więc sięgnąłem po kawę i przestałem zawracać sobie głowę
natrętną pannicą.
– Dupek! –
rzuciła ostentacyjnie, po czym wyrwała mi z ręki filiżankę i
wylała resztkę napoju na moje spodnie.
– Kurwa, czyś ty
oszalała? – wrzasnąłem, zrywając się z miejsca i pośpiesznie
wyciągając ze stojaka białe serwetki. Zacząłem nerwowo wycierać
mokry materiał. Kątem oka dostrzegłem, że ta idiotka zamierza
uciec. Zanim udało jej się ulotnić, chwyciłem mocno za kościste
ramię. Kiedy wbiłem palce w drobne ciało, dziewczyna
znieruchomiała. Wyglądała, jakby nagle uszła z niej cała
hardość. Jej policzki stały się blade, a w oczach, które zaczęły
się szklić, pojawiło się przerażenie. Musiałem sprawiać
wrażenie wściekłego, bo cała drżała. Uginała się pod naporem
mojego spojrzenia.
Dopiero czując na
sobie kilkanaście wścibskich par oczu, odpuściłem. Lekko
poluzowałem uścisk, jeszcze przez kilka sekund nie pozwalając jej
odejść. Dyszałem przez mocno rozszerzone nozdrza i starałem się
ochłonąć.
Żadnych awantur.
Gdy tylko w pełni
rozluźniłem dłoń, blondyna wyszarpała się, następnie pokazując
mi środkowy palec.
– Do niezobaczenia
– skwitowała i sprężystym krokiem, z wysoko uniesioną głową,
powędrowała do koleżanki, która prawie wcisnęła się ze wstydu
pod kanapę.
– Z całą
pewnością – odparłem chłodno, rzucając wszystkim gapiom
ostrzegawcze spojrzenie. Po opanowaniu sytuacji zerknąłem w dół,
by ocenić straty. Na szczęście miałem na sobie ciemne dżinsy, na
których niewielka plamka po kawie była niemal niewidoczna. Punkt
dla mnie za zamówienie espresso. Duża amerykańska byłaby
zdecydowanie gorszym utrapieniem, zadrwiłem w myślach, śmiejąc
się w duchu z całego zajścia.
Dusząc w zarodku
chęć zmuszenia blondynki do przeprosin, uznałem, że nie muszę
się przebierać i odwoływać tym samym długo wyczekiwanego
spotkania. Opadłem na siedzisko i odwróciłem głowę w stronę
drzwi, wypatrując przyjaciela. Wtedy u wejścia zauważyłem kogoś,
kogo kompletnie się nie spodziewałem. Obecność Karola mocno mnie
zaskoczyła. Marek wiedział, że nie pałamy do siebie sympatią, a
jednak go zaprosił. Skrzywiłem się i z niechęcią wyciągnąłem
dłoń.
– Długo cię nie
było! – Karol odwzajemnił uścisk i nachylił się, by poklepać
mnie po plecach jak dobrego przyjaciela. Na jego ustach wykwitł
szyderczy uśmieszek. Naprężyłem mięśnie, przyjmując ten
przyjacielski gest z dużą rezerwą. Najwyraźniej nie zauważył,
albo nie chciał zauważyć, mojej niezbyt przychylnej reakcji.
Możemy i tak to
rozegrać.
– Realizowałem
dwa duże projekty na południu Francji,
ale w końcu jestem wolny i mogę spędzić tu trochę czasu.
Planowałem zostać
w Krakowie przynajmniej kilka tygodni. Pozałatwiałem wszystkie
sprawy w Paryżu, tak aby móc spokojnie zająć się nadwiślańskim
projektem, a potem zrobić sobie małe wakacje. Oczywiście nie
miałem zamiaru jedynie odpoczywać. Lubiłem tutaj wracać,
jednocześnie nienawidząc nocowania w hotelach, szczególnie podczas
najazdu turystów, więc postanowiłem dokonać znaczących
inwestycji i kupić dom pod miastem lub apartament zlokalizowany
blisko centrum.
– I widzę,
że już rozstawiasz małolaty po kątach. Co prawda zdążyłem
tylko na finał, ale, jak mniemam, było gorąco? – Karol roześmiał
się cicho. – Panny zawsze miały do ciebie słabość.
– Jak na razie to
one rozstawiają mnie. Ta natrętna blondyna wylała mi kawę na
spodnie. A utarło się, że to rude są wredne – odparłem,
wskazując na swoje uda.
– Pożałowałbym
cię, gdybym cię nie znał. Co jej powiedziałeś? – Zdjął
kurtkę, po czym rozsiadł się w ratanowym fotelu.
– Odrzuciłem jej
niepoważną propozycję. Mój fiut nie staje na widok dziewczynek –
oznajmiłem sarkastycznie na tyle głośno, by blondynka to
usłyszała. Niemal poczułem na sobie jej morderczy wzrok.
Karol, spojrzawszy
ponownie na dziewczyny, ściągnął brwi.
– Fiu, fiu. Wielki
świat wciągnął cię na dobre. Ta z jasnymi włosami jest naprawdę
niezła, seksowna. Z tego, co słyszałem, lubisz blondynki, tyle że
chyba gustujesz raczej w sławnych modelkach, co?
Westchnąłem,
skrywając prawdziwe myśli. Nie byłem w nastroju do opowiadania
komukolwiek o swoim życiu, a już na pewno nie temu palantowi.
– Nie o to chodzi.
Po prostu… wolę dojrzałe kobiety – zbyłem go.
To jedyna rzecz,
która nie zmieniła się po tym, jak Rachel zniknęła z mojego
życia. Nigdy później nie pieprzyłem się z brunetką, nigdy nie
dotknąłem kogoś, z kim współpracowałem, ale słabości do
dojrzałego piękna nie potrafiłem wybić sobie z głowy.
– Może powinieneś
założyć na palec fałszywą obrączkę? – zażartował,
automatycznie łapiąc za swoją. Pokręcił nią kilka razy wokół
palca.
Przeniosłem wzrok
na wejście. Nowe tłumy studentów, zapewne po skończonych
zajęciach, napływały falami, powodując ścisk i gwar, który
przyprawiał o ból głowy. Przetarłem twarz.
– Kiedyś
już nawet próbowałem. Wiesz, jak to na nie działa? Lgnęły do
mnie jak ćmy do światła. – Przywołując te wspomnienia,
rozluźniłem się, a nawet uśmiechnąłem pod nosem. Podwinąłem
rękawy koszuli, a następnie rozpiąłem górny guzik. Wcześniejsze
napięcie w końcu się ulotniło.
Karol skapitulował
i ze zrezygnowaną miną wpatrywał się w widok za oknem. Podskoczył
nerwowo, gdy barman włączył ogromny telewizor znajdujący się za
jego plecami.
– Marek zaraz do
nas dojdzie? – zagadnąłem po chwili niezręcznej ciszy, ponieważ
nadal nigdzie nie dostrzegłem przyjaciela. Miałem nadzieję, że po
prostu poinformował Karola o spotkaniu i ten do nas dołączył, ale
z każdą minutą byłem coraz bardziej przekonany, że nie ma
zamiaru się pojawić. Marek miał bzika na punkcie punktualności i
różnych detali. Był nad wyraz dokładny i zdyscyplinowany. Dzięki
temu osiągnął sukces w swojej dziedzinie. Pracował dla ogromnego
koncernu farmaceutycznego, szybko awansując na wysokie stanowisko.
– Nie mógł
przyjść i poprosił, bym się z tobą zobaczył – odpowiedział
cicho, jakby się czegoś obawiał. Poczułem, że coś przede mną
ukrywa. Mocno zacisnął szczękę, a przez jego twarz przemknął
dziwny cień. Już wcześniej podejrzewałem, że to jedynie
spektakl, a intuicja zwykle mnie nie myliła. Cała ta pozorna
uprzejmość i sztuczna rozmowa śmierdziały na kilometr.
– Mógł
przecież zadzwonić. Umówilibyśmy się w trójkę w innym
terminie. – Próbowałem ukryć rozczarowanie w głosie.
– Prosił, bym tu
przyszedł, więc to zrobiłem. Chciał też, żebym coś ci
przekazał. To nie jest prosta sprawa i wolałbym najpierw się
czegoś napić. Może po pięćdziesiątce?
– Jedynie kawa
wchodzi w grę, mam potem jeszcze spotkanie.
Karol z delikatnym
grymasem na ustach zamknął segregator z projektem, który przed nim
leżał, i pokiwał ze zrozumieniem głową.
– Dużo pracy?
– Nawet nie pytaj
– mruknąłem, zgarniając resztę kartek. – Trafiła mi się
taka jedna ambitna i pyskata pani architekt.
– Nie żartuj. Nie
poleciała na twój urok? Musi być wyjątkowa.
– Wyjątkowo
pyskata co najwyżej, a co do uroku… no cóż, jeszcze się nie
spotkaliśmy. – Wróciłem w myślach do naszej pierwszej i zarazem
ostatniej rozmowy telefonicznej. Oliwia Wróblewska próbowała
przekonać mnie do swoich racji, chociaż w jej słowach nie było
krzty logiki, czym już od pierwszych minut naszej pogawędki
sprawiła, że zapałałem do niej niechęcią. – Nie wiem, ile
Marek ci mówił, ale przyjechałem do Krakowa, żeby nadzorować
projekt tego wielkiego apartamentowca nad Wisłą. Podobno wszędzie
trąbili o jego budowie. – Karol kiwnął głową, więc
kontynuowałem: – Inwestor ubzdurał sobie, że bez polskiej ekipy
nie damy rady dotrzymać terminu, a ja nieopatrznie się zgodziłem.
Jeszcze nie miałem okazji poznać ich bliżej, ale po rozmowie z
jednym ze wspólników, a raczej wspólniczką, wiem, że to będzie
ciężka przeprawa. Ktoś powinien w końcu wylać jej na głowę
kubeł zimnej wody – opowiadałem, cały czas uważnie obserwując
mojego towarzysza. – I coś czuję, że tym kimś będę ja –
zadrwiłem.
Karol zaczął się
nerwowo wiercić i delikatnie uderzać palcem wskazującym w blat.
– Trafił swój na
swego – powiedział z przekąsem, po czym przywołał kelnerkę i
zamówił dwie kawy. Przez chwilę wpatrywał się pustym wzrokiem
ponad moim ramieniem, błądząc myślami gdzieś indziej. Nie
wyglądał na zainteresowanego moimi opowiastkami.
– Gdyby Marek
uprzedził o swojej nieobecności, mogliśmy skoczyć gdzieś
wieczorem na piwo – ciągnąłem, cały czas czekając, aż Karol w
końcu przestanie pieprzyć głupoty i zacznie gadać prawdę.
– W tej sytuacji
to chyba i tak niemożliwe.
W tej sytuacji?
Zaczynałem
podejrzewać, że Marek wywinął jakiś ostry numer. Mina Karola i
jego kuriozalne zachowanie tylko to potwierdzały.
Z Markiem znaliśmy
się od dzieciństwa. Mieszkał w podkrakowskiej wsi, do której jako
nastolatek przyjeżdżałem w odwiedziny do dziadków. Był ode mnie
trochę młodszy, jednak już od pierwszego spotkania świetnie się
dogadywaliśmy. Dobrze pamiętałem, jak zagadał do mnie pod
sklepem. Pił czerwoną oranżadę, przeczesując palami spocone od
upału włosy. Był chudy i wysoki, co przy jego bujnej ciemnej
czuprynie wyglądało co najmniej zabawnie. Tamtego dnia ubzdurałem
sobie, że sam wybiorę się do Krakowa, gdzie wcześniej już
bywałem, ale pomimo wyjaśnień babci nie mogłem znaleźć
przystanku autobusowego. Nie miałem pojęcia, jak to się stało, że
zgubiłem się w tej mieścinie. Przemieszczałem się samotnie po
Paryżu, a pokonała mnie niewielka, polska wieś.
– Nie jesteś
stąd, co? – bardziej stwierdził niż zapytał, jeszcze zanim
zdążyłem się odezwać. Uważnie mi się przyglądał. Miał w
oczach coś takiego, że czułem się, jakby chciał wniknąć w moje
myśli.
– Nie.
Przyjechałem na wakacje i chciałbym pojechać na wycieczkę do
Krakowa, tylko nie mogę namierzyć przystanku.
– Sam?
– A to
zabronione?
– Nie jesteś
za mały na samotne podróże?
– Skoro jestem
dla moich rodziców wystarczająco duży, żeby podróżować po
Paryżu, to z Krakowem także sobie poradzę.
– Problemy w
domu?
– Nie. Tak…
To skomplikowane – warknąłem trochę zbyt ostro, ale czułem, że
rozumiał.
– Chodź,
pokażę ci, gdzie iść.
Marek odprowadził
mnie na miejsce, więc zapytałem, czy następnego dnia nie
moglibyśmy gdzieś się poszwendać.
– O ile trafisz
– zażartował. – Jutro pod sklepem. O dwunastej.
Jako jedyny rozumiał
moją łamaną polszczyznę i francuskie wtrącenia. Jego matka była
tłumaczką francuskiego i nieco słówek przemycała w codziennym
życiu, ucząc go języka już od najmłodszych lat. Reszta
dzieciaków uważała mnie za dziwaka. I snoba. Miałem lepsze ciuchy
i więcej kasy. Oni zaś mieli coś znacznie cenniejszego. Czasem
zazdrościłem im tej przyjaźni, którą się darzyli. Całej
beztroski i godzin spędzonych na rozmowach. W prywatnej szkole, do
której uczęszczałem, liczyło się zupełnie coś innego. Marek to
rozumiał. Dzieciaki też nie traktowały go najlepiej ze względu na
specyficzny charakter. Był outsiderem i nie próbował tego zmienić.
Niewiele mówił o sobie, co mi nie przeszkadzało. Po prostu nie
chciałem przez całe wakacje siedzieć z dziadkami, a Marek pomimo
swojego wieku, był inteligentny i błyskotliwy. Chociaż zdarzało
mu się odpływać myślami w dziwne rejony, lubiłem jego
towarzystwo. Nawet gdy marzył o skonstruowaniu bomby atomowej.
Karol stał po
drugiej stronie barykady. Wiecznie roześmiany, z głową pełną
szalonych pomysłów był idolem wszystkich dzieci. Zawsze dziwił
mnie fakt, że później, gdzieś pod koniec liceum, ich drogi się
zeszły. Przypuszczam, że miały na to wpływ korepetycje, których
Marek mu udzielał. Nigdy jednak nie wypytywałem go o tę znajomość.
Zresztą, będąc setki kilometrów stąd, cieszyłem się, że
znalazł kogoś, kto od niego nie uciekał.
– A ty dalej
pracujesz na swoim?
– Tak, też
jestem zawalony robotą. Ale co będę ci opowiadał, sam wiesz, jak
to jest prowadzić swój biznes. – W oczach Karola błysnęła
duma. – Ostatnio dość dobrze mi się wiedzie. Oczywiście do
ciebie mi daleko, niemniej prowadzę działalność na terenie całego
kraju.
Zebrałem szybko
wszystko z blatu, robiąc miejsce na niewielką, metalową tacę.
Kelnerka z przesadną ostrożnością położyła moją filiżankę z
daleka od krawędzi stołu, następnie uśmiechnęła się zalotnie i
mrugnęła do mnie, na co tylko sapnąłem.
– Macie tu tabuny
niewyżytych kobiet – skwitowałem jej umizgi. – A wracając do
ciebie. Zawsze wróżyłem ci sukces. Miałeś smykałkę do
interesów.
– Dzięki stary,
lubię to, co robię – odparł, upił spory łyk kawy, po czym
zamilkł. Denerwował się. Jego czoło pokrywały kropelki potu.
– Słuchaj,
domyślam się, że coś jest nie tak, więc wyświadcz mi przysługę
i skończmy to żałosne spotkanie. Nigdy się nie lubiliśmy i oboje
wiemy, że gdyby to nie było coś poważnego, nie zaszczyciłbyś
mnie swoją obecnością. Przestań pieprzyć i wyrzuć to z siebie!
Karol wziął
głęboki oddech i westchnął. Skrzywił się, lecz zauważyłem na
jego twarzy ulgę.
– Marek ma jakieś
poważne kłopoty – szepnął. – Jacyś niebezpieczni ludzie
czegoś od niego chcą. Nalegał, bym przekazał ci, żebyś po tym
spotkaniu poszedł prosto do swojego apartamentu. Nie widziałem się
z nim od dawna, bo twierdzi, że ktoś go śledzi. Dzwoni do mnie z
różnych numerów i mówi dziwne, przerażające rzeczy, ale
stwierdziłem, że skoro znamy się tyle lat, mogę to dla niego
zrobić. Oby nie okazało się, że zbzikował. To znaczy wiesz, to
byłoby chyba lepsze, niż gdyby rzeczywiście ktoś go śledził…
– Karol zamyślił się, po czym wstał i zgarnął swoją kurtkę.
– I mam nadzieję, że nic mi z tego powodu nie grozi. Mam rodzinę,
dwoje małych dzieci… Boję się, David. Pierwszy raz w życiu
czuję, że coś się kroi. Marek zawsze był dziwakiem – wykonał
w powietrzu symbol cudzysłowu – ale tym razem to coś grubego. Nie
chcę mieć z tym nic wspólnego.
Nie byłem w stanie
wydusić z siebie ani słowa, bo to, co powiedział, nie mieściło
mi się w głowie. Z jednej strony brzmiało jak totalne bzdury, z
drugiej… Może to jakiś żart? Karol i Marek wkręcają mnie, żeby
móc się potem ponabijać? Przeróżne scenariusze przychodziły mi
na myśl, zmuszając do dokładniejszej analizy zachowania mojego
towarzysza. Czymś w końcu by się zdradził. A on wyglądał na
cholernie przerażonego. Dla świętego spokoju przytaknąłem.
– Jasne, pójdę
prosto do siebie. Masz rodzinę, skup się na niej. Obiecuję, że
zajmę się wszystkim. – Uniosłem kąciki ust, chcąc dodać mu
otuchy. Pocieszanie nie należało do moich mocnych stron, mimo to
rozumiałem, że dla niego była to ciężka sprawa. Ja nie miałem
nikogo, kogo musiałbym chronić.
– Uważaj na
siebie i spróbuj coś z tym zrobić. Ja nie potrafiłem do niego
dotrzeć. – Karol pożegnał się i wyszedł z lokalu. Siedziałem
w bezruchu, rozkładając zdarzenia na czynniki pierwsze. Jeśli
Marek rzeczywiście miał jakieś kłopoty, mógł iść z tym na
policję. Powinien był. Znając jego zaufanie do tego typu
instytucji, pewnie wolał załatwić wszystko na własną rękę. A
to mogło sprawić, że utonął po uszy w gównie.
Przez moment
wydawało mi się, że dojrzałem jego twarz pomiędzy przechodniami.
Zerwałem się gwałtownie z miejsca, lecz wpatrując się w sznur
ludzi, którzy podążali zatłoczoną ulicą, nie odnalazłem
znajomej sylwetki ani przydługich, kręconych, ciemnych włosów.
– Kurwa –
warknąłem pod nosem. – Co za popieprzony dzień. – Opadłem
bezsilnie na kanapę i rozmasowałem dłonią twarz. Spodziewałbym
się wszystkiego, ale to? Nie, to musiał być jakiś kiepski żart,
którym nie powinienem się przejmować. Przyjaźń była ważniejsza
niż kariera, lecz ja najzwyczajniej w świecie nie wierzyłem w tę
historię. Kto mógłby go śledzić? I z jakiego powodu? Długi,
nielegalne interesy, oczywiście było wiele opcji – doskonale
zdawałem sobie z nich sprawę, jednak nic z tych rzeczy nie pasowało
mi do Marka. Potrzebowałem wytchnienia. I to jak najszybciej.
Zgarnąłem
wszystkie rzeczy do torby i pozostawiwszy stuzłotowy banknot na
stole, wyszedłem na zewnątrz. Miałem ochotę na krótki spacer; po
takich rewelacjach dawka świeżego powietrza, o ile można o takim
mówić w Krakowie, jawiła się jako wybawienie. Mimo wszystko
lubiłem Marka, więc ostatecznie skierowałem się do apartamentu.
Od celu dzieliło mnie kilkaset kroków. Większość z nich
przemierzyłem szybciej, niż zamierzałem. Cały czas z nienaturalną
dla siebie nerwowością rozglądałem się, czując na sobie czyjś
wzrok. To było nieprzyjemne uczucie, które doskonale znałem. Moja
przeszłość miała wiele punktów zapalnych i tylko cud sprawił,
że byłem w tej chwili tu, gdzie byłem. Minąwszy kiosk z
asortymentem wszelkiej maści, zatrzymałem się na chwilę i
zerknąłem na wystawę. Zawróciłem, po czym od niezwykle uprzejmej
staruszki kupiłem paczkę fajek i zapalniczkę. Kurewsko mocno
pracowałem nad tym, aby zapomnieć o przeszłości, a ona sama
zapukała do moich drzwi. Niby nie chciało mi się wierzyć w te
absurdalne informacje, lecz sam w bagażu doświadczeń taszczyłem
całkiem popieprzone historie. Zerkając na papierosy, mruknąłem
pod nosem. Szybko zerwałem folię i wyjąłem jednego, od razu
wciskając pomarańczową końcówkę do ust. Odpaliłem go i mocno
się zaciągnąłem. Nikotyna wypełniła płuca, przywracając
równowagę myślom. Nie paliłem od bardzo dawna i nie miałem
zamiaru wracać do nałogu, ale chwilowo ten problem zszedł na
dalszy plan.
Tuż po wejściu na
niewielkie podwórko prowadzące do kamienicy, gdzie znajdowało się
moje mieszkanie, pomiędzy dwoma budynkami oddzielonymi wąską
szczeliną zauważyłem podejrzany ruch. Wyrzuciłem niedopałek,
przewiesiłem torbę przez ramię i zacisnąłem dłonie, by w razie
czego móc odeprzeć atak. Bez przerwy bacznie obserwowałem tamto
miejsce. Przemieszczająca się w zaułku sylwetka znalazła się
niemal na skraju osłaniającego ją półcienia. Wyciągnąłem
klucze i stałem w gotowości przed drzwiami. Kątem oka dostrzegłem
szary kaptur wynurzający się z kryjówki. Otworzyłem ciężkie,
rzeźbione skrzydło i wsunąłem się do chłodnego, słabo
oświetlonego wnętrza. Zanim drzwi automatycznie się za mną
zamknęły, śledząca mnie postać wbiegła do środka. Gotowy do
ataku uniosłem rękę i zamachnąłem się mocno, w ostatniej
sekundzie powstrzymując uderzenie. Tuż przed policzkiem
przyjaciela.
– Marek? –
spytałem cicho. – Co się, do cholery, dzieje? Możesz mi to
wszystko wyjaśnić? Robicie sobie ze mnie jakieś jaja? –
zasypałem go pytaniami, opuszczając napięte ramię. Przekrzywiłem
głowę i wpatrywałem się w niego z szeroko otwartymi oczami,
sapiąc głośno ze zdenerwowania. Od ostatniego spotkania przybyło
mu siwych włosów oraz zmarszczek. Ubrany w ciemne, przetarte
spodnie i powyciąganą bluzę, z niedbale przystrzyżonym zarostem
wyglądał znacznie starzej niż na swoje trzydzieści lat.
– Nie! To nie tak,
jak myślisz… – Potrząsnął głową i zatopił twarz w
dłoniach. Z każdą sekundą byłem coraz mocniej zaniepokojony jego
stanem. Rozedrgane ręce zdradzały nerwowość i wraz z łamiącym
się głosem przypominały paranoiczne napady, które miewał w
młodości. – Kompletnie nie tak – warknął spomiędzy palców,
po czym dodał już ciszej, z wyraźnymi wyrzutami sumienia. –
Wciągnąłem nas w totalne bagno.
– Nas? Czułem, że
coś nawywijałeś! O co chodzi? –
ponagliłem. – Nie znamy się od dziś. Wiesz, że możesz mi
powiedzieć wszystko. Jestem i będę po twojej stronie, cokolwiek by
się nie działo. – Uspokoiłem go, aby dowiedzieć się czegoś
więcej.
Spojrzał nieufnie.
Musiał być w poważnych tarapatach, skoro nawet mnie się obawiał.
– Spróbuję… –
sapnął i zamilkł na moment. Na jego czole pojawiła się
poprzeczna zmarszczka, jakby usilnie nad czymś się zastanawiał. –
Cholera, nie chciałem cię
w to mieszać, ale nikt inny nie będzie mi w stanie pomóc
– szepnął konspiracyjnie, nachylając się w moją stronę. –
Zadarłem z nieciekawymi ludźmi. – Rozglądając się nerwowo,
ściszył głos. – Więcej nie musisz wiedzieć, tak będzie
lepiej. Musisz tylko coś dla mnie zrobić. Tylko ty… tylko ty.
Uniosłem brwi i
otworzyłem usta ze zdziwienia.
– Możesz jaśniej?
– Ukryłem kilka
rzeczy, notatek i… po prostu to zniszcz, dobrze?
– Złapał mnie za koszulę, mnąc biały materiał w pięści, i
ze wzrokiem szaleńca wpatrywał się we mnie, aż do momentu, kiedy
przytaknąłem. –
Obiecaj, że w żaden sposób tego nie wykorzystasz ani nikomu o tym
nie powiesz! Tylko ty możesz to dla mnie zrobić –
powtarzał jak mantrę.
– Jasne, zrobię,
co będzie trzeba. Tylko musisz mi powiedzieć, gdzie mam szukać. –
Ciągnąłem to, obawiając się, że jeśli oleję przyjaciela, ten
wpadnie w jeszcze większą paranoję. – Zresztą czemu sam tego
nie zrobisz?
– Bo mnie śledzą,
a poza tym nie jestem w stanie… To moje dziecko, rozumiesz?
Zamrugałem, bo
wcale nie rozumiałem. Jakie, kurwa, dziecko?
– Marek, wiesz, że
zrobię dla ciebie wiele, ale to zakrawa na jakieś szaleństwo. –
Siłą zmusiłem go, aby mnie puścił. – Chyba trochę
przesadzasz. – Poprawiłem ubranie, naciągając wygniecioną
tkaninę.
– To tak, jakbyś
musiał zniszczyć swój najlepszy projekt. Spaliłbyś ten nowy
budynek, gdzie teraz mieści się firma twojego ojca? Mówiłeś, że
to ziszczenie największej wizji… Albo to, co teraz tworzysz,
wiedząc, że już nigdy nie będziesz w stanie odtworzyć rysunków?
Że już nigdy nie skonstruujesz nic równie wspaniałego? Dałbyś
radę? – zapytał z wyraźnym bólem w głosie.
Pokręciłem
przecząco głową. Spojrzałem w głąb ciemnego korytarza,
wyobrażając sobie to, o czym mówił. Poczułem ostre ukłucie w
okolicy serca.
– Zrobiłem wiele
złych rzeczy w życiu. Okrutnych… I wierzyłem, że jeszcze
wszystko naprawię. Pogubiłem się. Zrozumiałem to zbyt późno,
ale możesz jeszcze pomóc mi to odkręcić.
Przeniosłem wzrok
z powrotem na niego.
– Mówię
poważnie, David. – Marek wyglądał naprawdę kiepsko. Przez jego
twarz przemykał ból. Nie potrafiłem ocenić, ile prawdy, a ile
histerii było w tych słowach. Co mogło aż tak strasznego
znajdować się w tych dokumentach? Jeśli miałem się w cokolwiek
zaangażować, potrzebowałem wyjaśnień.
– Kto cię śledzi?
– Czy to ważne?
Jest wielu ludzi, którzy dla kasy są gotowi zrobić wszystko
– odpowiedział
szczerze.
– Tylko mi nie
mów, że to jakaś broń masowego rażenia – zakpiłem, a na moich
ustach pojawił się blady uśmiech. Marek spojrzał na mnie
sugestywnie, w sekundę ścierając go z mojej twarzy. –
Żartujesz, prawda?
– Im mniej wiesz,
tym lepiej. Wyjaśnię ci to kiedyś. Przysięgam. Ale teraz po
prostu zrób to, o co cię proszę, bez zadawania pytań. Ja ich nie
zadawałem, kiedy Rachel…
Uniosłem otwartą
dłoń, aby go uciszyć. Trafił w mój czuły punkt. Chciałem
wierzyć, że nie mam już takich, ale tamte wspomnienia nadal
sprawiały, że czułem cholerną wściekłość. Nawet po tylu
latach samo wspomnienie jej imienia wzburzało moją krew. To nie był
już ból, nie cierpiałem z jej powodu, trawił mnie jedynie gniew.
– Wiesz, że
powinieneś iść z tym na policję? – Odwróciłem swoją uwagę
od pojawiających się w mojej głowie natrętnych obrazów.
– Nie mogę, nie
ufam już nikomu, poza tym to nie skończyłoby się dla nas dobrze.
Coraz mniej
rozumiałem jego bełkot. Nagle w jednej sekundzie pomyślałem, że
w ogóle go nie znam. Że jest zupełnie kimś innym. Obłęd szalał
w jego oczach, przyprawiając mnie o ciarki.
– I ty też nie
daj się nabrać –
ciągnął, mówiąc bardziej do siebie. –
Wokół masz wielu wrogów.
– Jego słowa zabrzmiały
niczym groźba. –
Muszę już iść. Udało
mi się ich zgubić, zapewne nie na długo, to naprawdę
niebezpieczni ludzie. Postaram się ich jakoś odciągnąć. Wyjadę,
a ty po prostu zniszcz wszystko. Tak będzie najlepiej. Tylko
najpierw upewnij się, że nikt cię nie śledzi. Odczekaj kilka dni,
jeśli będzie trzeba.
Obserwowałem go ze
zdumieniem. Nadal targały mną wątpliwości co do jego
poczytalności, jednak był moim przyjacielem, więc nawet jeśli
zwariował, chciałem mu pomóc. W taki czy inny sposób.
Na którymś z
wyższych pięter nagle coś trzasnęło. Marek zląkł się, zaklął
pod nosem i zanim zdążyłem zareagować, wybiegł z klatki. W
pierwszym odruchu chciałem za nim pobiec. Nadal nie wiedziałem,
gdzie mam szukać tego… czegoś, ale po krótkim namyśle
odpuściłem. Jeśli rzeczywiście coś mu groziło i ktoś go
śledził, nie miałem zamiaru zwracać na siebie i na niego
niepotrzebnej uwagi.
Oparłem dłonie na
zimnych kaflach zdobiących ściany i spuściłem głowę. Byłem
wściekły. Życie kolejny raz ze mnie zadrwiło. A co gorsza, miałem
przed sobą spotkanie z tą gadatliwą jędzą. Uderzyłem
zaciśniętymi pięściami w ceramiczne paskudztwo, po czym zmusiłem
się, by chwilowo wyrzucić z pamięci Marka i zająć się
projektem. I tak na razie nie mogłem nic więcej dla niego zrobić.
Całkiem ciekawie sie zapowiada trcoche nie moje klimaty książkowe ale i tak chętnei bym poczytała dalej
OdpowiedzUsuńFajny fragment. Może być ciekawe
OdpowiedzUsuńbardzo ciekawa zapowiedz dalszego ciągu
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe lubie takiw
OdpowiedzUsuńusiąć i poczytać
OdpowiedzUsuńWciągające
OdpowiedzUsuńkolejna książka która panie wciągnie na całego
OdpowiedzUsuńDzięki takim wpisom możemy już się zapoznać czy książka nam wpadnie w oko :)
OdpowiedzUsuń