2
Oliwia
Czy
ten dzień mógł rozpocząć się gorzej?
Nie dość, że
byłam strasznie spóźniona, to jeszcze nie miałam na sobie
ulubionej sukienki, która zawsze przynosiła mi szczęście. A
przecież od tego spotkania zależała nasza kariera!
Nowy kontrakt,
znajomości i sława. I oczywiście już od samego rana wszystko szło
źle. Pasmo katastrof zapoczątkowało niespodziewane wezwanie na
budowę, które zajęło mi większość czasu przeznaczonego na
przygotowania. Potem wcale nie było lepiej. Oczko w rajstopach,
plama na sukience oraz zablokowany samochód. Ledwie przecisnęłam
się pomiędzy autami, a i tak wsiadałam od strony pasażera, co
zaowocowało kolejną dziurką w okolicy uda. Dobrze, że spódnica,
w którą byłam zmuszona się przebrać, po wpadce z dżemem wesoło
spływającym po strategicznym miejscu na biało-czarnej kiecce,
zakrywała to miejsce.
Kiedy uradowana, że
już nic nie stanie mi na drodze, ruszyłam do firmy, po niespełna
kilkunastu minutach znalazłam się w ogromnym, ciągnącym się aż
do centrum korku. Utknęłam bez możliwości wybrania innej trasy.
Jakiś pijany morderca, bo inaczej nie można go nazwać, zjechał na
przeciwległy pas i uderzył w jadący z naprzeciwka samochód. Zanim
przebiłam się przez te parę ulic, lokalne radia informowały o
czterech ofiarach śmiertelnych. Zadrżałam na samą myśl, że
mogłam znaleźć się wśród nich, gdybym wyjechała odrobinę
wcześniej. Szybko wyrzuciłam fatalistyczne wyobrażenia z głowy i,
próbując nie walić nią ze złości w kierownicę, powoli
przemieszczałam się do przodu. Jakby tego było mało, pod
budynkiem, gdzie mieściło się nasze biuro, nie było wolnych
miejsc parkingowych, więc musiałam przebiec spory kawałek. Na
szpilkach! I tak właśnie do kompletu nieszczęść dołączyła
jeszcze zepsuta winda. Gdy, zipiąc niczym stara lokomotywa, dotarłam
do zardzewiałego dźwigu, znalazłam na nim niby niewinną, a jednak
złowieszczo brzmiącą kartkę.
Remont!
Sama zgłaszałam,
że prędzej czy później urządzenie spadnie z hukiem, ale że
akurat dziś musieli zacząć? Karma bywa suką i ja tego właśnie
boleśnie doświadczałam. Szłam na trzecie piętro, z ledwością
łapiąc oddech.
Kondycję miałam
całkiem dobrą, ale te wszystkie wpadki pokonały nawet mnie. Po
moich skroniach oraz kręgosłupie spływały strużki zimnego potu.
Dlaczego, jak na złość, w październiku musiało być cieplej niż
w sierpniu?
Przekroczywszy próg
lokalu, poczułam na sobie karcący wzrok wspólnika. Mikołaj stał
oparty o swoje biurko i wpatrywał się we mnie z chęcią mordu w
oczach. Uderzył palcem wskazującym w elegancki zegarek.
Pfff!
– To ja powinnam
się tak na ciebie gapić!
– warknęłam w jego stronę. – Gdybyś wczoraj dał mi te
dokumenty, już dawno byłabym na miejscu. Spóźnię się na
najważniejsze spotkanie w naszym życiu i to tylko przez twoje
lenistwo! – No i jeszcze przez koszmarny splot nieszczęśliwych
wypadków, dodałam w myślach, szybkim krokiem przemierzając
dzielący nas dystans. – I nie, nie mogłam przyjechać po nie z
samego rana, bo o ósmej zadzwoniła Gabi, że mają jakiś problem w
tym nowym budynku i nawet nie chciała słyszeć, że mnie zastąpisz.
Chyba nadal jest urażona brakiem zainteresowania z twojej strony. –
Z rozbawieniem obserwowałam, jak Mikołaj zaciska szczękę i
przewraca oczami.
– Proszę cię,
nie wspominaj mi o niej więcej! –
Podniósł z biurka papiery. – Tu masz wszystko! Jeśli ominiesz
Aleje, zdążysz. – Złagodniał i podał mi wypchaną teczkę
opatrzoną naszym logo.
„Design Team.
Projektujemy z pasją” – nazwa i motto przewodnie zawsze
wzbudzały we mnie pozytywne emocje. Wymyśliliśmy je z Mikołajem
po pijaku, ale brzmiało całkiem rozsądnie i nie były to jedynie
puste słowa. Oboje kochaliśmy tę pracę. Nasze niewielkie biuro
architektoniczne prowadziliśmy od dwóch lat razem. Wcześniej
pracowałam w firmie jako główna architektka, lecz moje pomysły
szybko zdobyły uznanie na rynku, więc Mikołaj zaproponował, że
powinniśmy złączyć siły. Wtedy nieoczekiwanie w moim życiu
wszystko się zmieniło. Nagle z radosnej, pełnej siły i wiary we
własne możliwości dziewczyny stałam się cieniem człowieka. Z
tego powodu nie mogłam przyjąć jego propozycji; nie byłabym w
stanie zarządzać firmą ani godnie nas reprezentować, ale on
wykazał się niebywałą cierpliwością. Czekał, aż będę
gotowa, dawał proste zadania, pilnował, żebym niczego nie
schrzaniła. Był zawsze obok. Kiedy wreszcie pokonałam
najmroczniejszy okres w moim życiu i poczułam, że dam radę
sprostać nowym wyzwaniom, zostaliśmy wspólnikami. Od tamtego czasu
wykonaliśmy wiele mniejszych i większych projektów, przyjęliśmy
i zwolniliśmy kilku pracowników, a także staliśmy się
prawdziwymi przyjaciółmi. Aż w końcu, któregoś dnia, jeden z
naszych wcześniejszych klientów zaproponował nam ten projekt. To
była ogromna szansa. Nowoczesny budynek prawie nad samym brzegiem
Wisły i współpraca ze światowej sławy architektem. Dotąd ciężko
było mi uwierzyć, że to właśnie nas chciał zatrudnić.
– Znam to miasto
jak własną kieszeń, jeśli ponownie nie wpadnę w niemożliwy do
ominięcia korek, będzie okej.
– Puściłam do niego oczko i mocniej ścisnęłam teczkę. –
Dzięki i trzymaj kciuki. – Uśmiechnęłam się szczerze, chcąc
wykrzesać z siebie trochę pozytywnej energii.
Powoli dosięgały
mnie macki paniki. W końcu to była niecodzienna sytuacja. Ogromna
inwestycja, paryski idol architektury i wymagający inwestor.
I w tym wszystkim
ja.
Niby miałam już
renomę, kilka świetnych projektów za sobą, jednak… w tej chwili
poczułam się trochę przytłoczona.
– Trzymam z całej
siły, ale z takim wyglądem to chyba niepotrzebne. Arnaud padnie z
wrażenia, gdy cię zobaczy.
Uniosłam groźnie
brwi i prychnęłam pod nosem.
– Daj spokój!
Wyglądam całkiem zwyczajnie. Cały ranek spędziłam, goniąc jedno
nieszczęście za drugim, do tego musiałam wbiec tu na tych
cholernych obcasach, więc serio nie mam siły na głupoty. Nie
interesuje mnie, co będzie miał do powiedzenia na mój temat, chcę
jedynie sprawnie dogadać szczegóły projektu.
– Wiesz, że to
dupek? I facet, o którym marzą po nocach kobiety? –
Mikołaj zaśmiał się
szyderczo.
– Co nieco wiem.
Rozmawiałam z nim przecież. Nie zrobił na mnie dobrego wrażenia,
ale choćbym miała zjeść własny język, skończę ten projekt –
bąknęłam pod nosem lekko zawstydzona. Tamta rozmowa była
straszna. Okropna. Tragiczna. Dobrze, że przynajmniej Arnaud mówił
świetnie po angielsku, bo moja nauka francuskiego skończyła się w
gimnazjum.
– Chyba nie tylko
na tobie nie zrobił pozytywnego wrażenia. Afery, przyjęcia… Nie
wiem, dlaczego wszyscy pragną tych jego zwyczajnych budyneczków.
Jak dla mnie nie są jakoś specjalnie odkrywcze.
Zerknęłam na
Mikołaja z zaciekawieniem. Chyba przemawiała przez niego zazdrość,
bo akurat projekty Arnauda w większości były boskie. Niestety…
Innowacyjne,
nowoczesne, lekkie i dopracowane w najmniejszych detalach.
Perfekcyjne.
Co nie znaczyło, że
oddam mu ten projekt bez walki. Miałam swoją koncepcję, którą
zamierzałam przeforsować. Kraków to było moje miejsce i ja znałam
je najlepiej.
– Co do jego
projektów, to się nie zgodzę, ale rzeczywiście czytałam
na jakimś plotkarskim forum, że kiedyś z nim i jakąś modelką
była całkiem spora afera towarzyska. Nie czułam potrzeby, by
zgłębiać dalej ten temat, a teraz trochę żałuję. Może
mogłabym to użyć przeciw niemu, jednak naprawdę mam lepsze rzeczy
do roboty. Kiedy ty go googlowałeś, ja przygotowywałam szkice.
– Serio nie wiesz,
jak wygląda?
– Widziałam
jakieś zdjęcia robione przez paparazzich i z całą pewnością
stwierdzam, że ten typ facetów nie przykuwa mojej uwagi. Wolę
mężczyzn, którzy nie biegają od bankietu do bankietu.
– Gość wygląda
jak wyciągnięty z reklamy Diora, a ty nie zwróciłaś na niego
uwagi? Oli, nie ściemniaj.
Chrząknęłam
nerwowo.
– Skupiłam się
na jego pracach – odpowiedziałam z przekąsem. Wiedziałam, że
jest cholernym ciachem, ale co z tego? Praca to praca! – Mikołaj,
ty też wyglądasz jak z reklamy Diora, a jednak nie rzucam się na
ciebie jak pies na kiełbasę. Myślę, że przy nim również dam
radę zapanować nad swoim popędem. Może i nie bzykałam od dawna,
ale… –
Zakryłam usta dłonią, o mało nie dławiąc się przy tym ze
śmiechu. –
Przepraszam. Wyrwało mi się. Nie chciałam cię angażować w moje
życie seksualne, które tak właściwie to nie istnieje.
– Daj spokój.
Znamy się tyle lat. Poza tym już nie pamiętam, co mówiłaś.
Uśmiechnęłam się,
upijając łyk kawy z jego kubka. To była prawda. Mikołaj znał
mnie na wylot. Wszystkie moje wady i zalety. Jasne oraz ciemne punkty
na mapie mojego pochrzanionego życia.
– Fujjj… cukier
kiedyś cię zabije! –
Skrzywiłam się z obrzydzeniem, bo przez ten słodki ulepek aż
zabolały mnie zęby.
Mikołaj wyrwał mi
napój, po czym przybliżył się i pocałował mnie w policzek.
– Powodzenia mała.
Uważaj na siebie! Szkoda, że nie mogę z tobą jechać – mruknął
wprost do mojego ucha. Po kręgosłupie przebiegł mi dreszcz. To
było dziwne. Poczułam dyskomfort, a jednocześnie przez chwilę w
głowie wizualizowałam obraz, na którym trzymamy się za ręce w
jakiejś romantycznej scenerii, całując namiętnie.
Postradałam
zmysły! To był przecież MÓJ Mikołaj. Przyjaciel.
– Mikołaj… to,
ja, w sensie, że… no, pójdę już. I oczywiście też żałuję,
że akurat dzisiaj musisz być na tej budowie. – Odsunęłam się,
po czym chwiejnym krokiem pomaszerowałam do wyjścia. – Postaram
się stanąć na wysokości zadania i powalić wszystkich na kolana!
– rzuciłam przez ramię. Przed samymi drzwiami przystanęłam na
moment i, spojrzawszy na niego spod przymrużonych powiek,
krzyknęłam:
– Widzimy się
później, tam gdzie zawsze! Zadzwonię, gdy skończę.
Mikołaj jedynie
przytaknął. Opierał się o swoje biurko z rękami założonymi na
piersiach i skrzyżowanymi nogami. W jego pozie było coś
seksownego, jakiś niewymuszony luz i swoboda, pomimo że miał na
sobie eleganckie spodnie w ciemnym kolorze i dopasowaną do nich
koszulę. I chyba rzeczywiście mógłby zagrać w jakiejś reklamie.
Miał przystojną twarz i całkiem apetyczne ciało. Jego ciemnoblond
włosy idealnie pasowały do dużych niebieskich oczu i w połączeniu
z nowoczesną, trochę niegrzeczną fryzurą tworzyły naprawdę
fantastyczną całość.
Wspólnik uniósł
brwi, jakby chciał zapytać, w czym rzecz, więc potrząsnęłam
szybko głową, odwróciłam się i wyszłam z biura, zostawiając
wszystkie figlarne myśli w jego progach.
***
Na
szczęście tym razem droga upłynęła bez żadnych wpadek i pięć
minut przed czasem udało mi się zaparkować nie dalej niż kilkaset
metrów od miejsca przeznaczenia. Wygrzebałam się naprędce z auta,
poprawiłam czarną, ołówkową spódnicę, ujarzmiłam nieco
potargane od wiatru włosy i wraz z wszelkimi niezbędnymi
dokumentami podążyłam w stronę samego serca mojego ukochanego
miasta.
Arnaud na czas
pobytu w Polsce zamieszkał w jednym z okazałych apartamentów
znajdujących się w szpalerze kamienic okalających krakowski rynek.
Podobno z ogromnego mieszkania wydzielił część na swoje biuro,
tak by nie tracić czasu na przejazdy po Krakowie. Byłam ciekawa,
jak wygląda miejsce warte miliony, którego wynajęcie nawet na
miesiąc pewnie przekraczało mój budżet i pochłonęłoby całe
oszczędności.
Ponieważ zostało
mi naprawdę niewiele czasu, przyśpieszyłam kroku, wymijając
szkolną wycieczkę i parę studentów zlepionych ze sobą niczym
palce polane super glue. Po kilku minutach wreszcie znalazłam się
na płycie rynku. Pozostało mi tylko przemierzyć ją wzdłuż i
wdrapać się na pierwsze piętro szarego, wąskiego budynku z
pięknymi, niedawno odrestaurowanymi zdobieniami. Westchnęłam
głęboko, unosząc głowę i spoglądając na zegar znajdujący się
na wieży ratusza. Miałam wrażenie, że dzisiaj nawet czas robi mi
na złość, a złowrogie wskazówki wrzeszczą, że właśnie się
spóźniłam. Puściłam się pędem, nie zwracając uwagi na zbyt
wysokie obcasy, które co chwilę grzęzły pomiędzy kocimi łbami.
Kiedy mijałam dorożki, ledwie uniknęłam wdepnięcia w końskie
odchody. Przeskoczywszy brązowy placek, omal nie dostałam zawału,
gdy kilka gołębi wzbiło się w niebo dokładnie przed moim nosem.
Do tego za moimi plecami prychnął koń, zapewne także wystraszony
szarymi ptaszyskami. Byłam na skraju wytrzymałości i jedyne, co
przychodziło mi na myśl, to krzyknąć: Cholerny,
ukochany Kraków.
Po kilkudziesięciu
sekundach przystanęłam przy drzwiach prowadzących do kamienicy i
wcisnęłam odpowiedni guzik na domofonie, jednocześnie narzucając
na siebie marynarkę, która dotychczas tkwiła przewieszona przez
torebkę. Z jej kieszeni wygrzebałam chusteczkę i otarłam pot z
czoła. Musiałam wyglądać tragicznie, ale przecież nie przyszłam
na casting dla modelek, prawda?
Dookoła rozległo
się buczenie.
– Słucham? –
Usłyszałam męski głos, zniekształcony przez specyficzne syczenie
urządzenia.
– Oliwia
Wróblewska… do pana Arnauda – odpowiedziałam pewnie, pomimo
spóźnienia.
– Proszę.
Pierwsze piętro, mieszkanie numer dwa.
Popchnęłam
ciężkie drzwi i weszłam do wilgotnej klatki schodowej.
Przystanęłam na parterze, łapiąc odrobinę chłodu. Dzięki niemu
moje policzki przestały piec żywym ogniem, a spocone i trzęsące
się ręce… no cóż, nadal się trzęsły, ale przynajmniej serce
nie waliło z prędkością torpedy. Gdy dotarłam na piętro,
przywitał mnie dwudziestokilkuletni, piegowaty chłopak. Uśmiechnął
się przyjaźnie i zaprosił do środka. Przestąpiłam próg, od
razu klasyfikując wnętrze jako przeładowane. Ociekające luksusem,
wzorowane na barokowych pałacach apartamenty, takie jak ten,
przyprawiały mnie o mdłości. Uwielbiałam tę epokę, piękne
zdobienia czy nawet atłasowe meble, jednak wszystko w zbyt dużych
ilościach gryzło się z moim poczuciem estetyki. Doceniałam styl
późniejszego baroku, noszący w sobie ślady powoli wschodzącego
rokoko, jednak bezmiar złoceń i masywne sztukaterie to nie była
moja bajka. Ogromny hol obfitował w różnego rodzaju fotele, lustra
i stoliczki na złotych nóżkach. Lokal musiał mieć ogromną
powierzchnię, ponieważ z tego, co zdążyłam zauważyć, było tu
osiem par drzwi, a nie podejrzewałam, że kryją się za nimi
schowki na miotły.
Lekko spięta,
wpatrując się w marmurową podłogę, czekałam na dalsze
instrukcje. Młody mężczyzna skierował mnie do jednego z pokoi i
wskazał ogromny stół, przy którym siedziało już trzech
mężczyzn. Byli to przedstawiciele dewelopera, będącego naszym
inwestorem. Sam Herman stał w rogu pomieszczenia, rozmawiając ze
znacznie młodszą od niego, niską blondynką. Podejrzewałam, że
to jego nowa asystentka, bo poprzednia wyglądała całkiem podobnie.
Chyba miał słabość do szkieletów z tlenionymi włosami.
Skinęłam do
wszystkich uprzejmie głową i spojrzałam na chłopaka.
– Ach, gdzie moje
maniery. Aleksander Miller, jestem
asystentem pana Arnauda, który dołączy do nas za moment. Może
napije się pani czegoś, zanim rozpoczniemy spotkanie? – Ponownie
wyszczerzył zęby, po czym wyciągnął dłoń w stronę pełnego
barku.
– Poproszę wodę.
I może mogłabym skorzystać z łazienki, skoro pana Arnauda jeszcze
nie ma?
– Korytarzem w
lewo i do końca.
W łazience panował
ten sam paskudny przesyt. Bogato zdobione lustra i meble na
stylizowanych nóżkach były nawet całkiem niezłe, jednak dodatki,
a raczej ich nadmiar, wywoływał u mnie ból głowy. Czyżby Arnaud
nie miał aż tak dobrego gustu?
Spojrzałam w swoje
odbicie i soczyście zaklęłam. Wyglądałam idiotycznie.
Zaróżowione policzki, fryzura w nieładzie i zawinięty do środka
kołnierzyk marynarki. Szybko poprawiłam wszystko, co tylko się
dało, przypudrowałam nos oraz nałożyłam na usta trochę
błyszczyku, a następnie zwinęłam włosy w stosowny kok. Dobrze,
że w torebce zawsze miałam kilka spinek, którymi mogłam
wyczarować cuda z moimi długimi, frywolnie falującymi włosami.
Zerknąwszy jeszcze raz w lustro, stwierdziłam, że mogę zmierzyć
się z przeznaczeniem. Biorąc pod uwagę niesprzyjające warunki,
wyglądałam całkiem przyzwoicie. Zanim opuściłam toaletę, chcąc
dodać sobie otuchy, uśmiechnęłam się pod nosem, po czym
wyciągnęłam dwa niewielkie, karmelowo-rude pasma włosów, które
jeszcze bardziej zwiększyły moją pewność siebie.
Odetchnęłam z ulgą
i wypięłam pierś do przodu.
Kiedy weszłam do
holu, od razu skierowałam się do sali, gdzie miało odbyć się
spotkanie. Pewnie nacisnęłam złotą klamkę i wparowałam do
środka. Zamiast w pokoju konferencyjnym, wylądowałam w oświetlonej
ostrymi promieniami słońca sypialni. Jak, do diabła, mogłam się
tak pomylić? Co prawda część biurowa nie była w żaden sposób
oddzielona od reszty mieszkania, to zwykle nie miałam problemu z
orientacją. Chciałam natychmiast zawrócić, ale nie potrafiłam
wykonać kroku. Stałam jak oczarowana – to wnętrze emanowało
klasą i idealną równowagą pomiędzy barokowym przepychem a
minimalizmem, który zawsze mnie fascynował. Było zupełnie inne
niż reszta pomieszczeń. Nietypowe, męskie i bardzo… zmysłowe?
Tak, to słowo dokładnie oddawało, co poczułam na jego widok.
Chłonęłam zafascynowana ten specyficzny klimat, aż do momentu,
kiedy mój wzrok spoczął na skotłowanej pościeli. W pierwszej
chwili przez myśl przemknęło mi kilka niegrzecznych rzeczy, ale
potem skrzywiłam się z odrazą, wyobrażając sobie tego dupka,
którego widziałam w internecie z jakąś blond lafiryndą. Ta wizja
po prostu wybuchła w mojej głowie, wywołując niedorzeczne ukłucie
zazdrości. Przecież nawet go nie znałam, a mimo tego poczułam
wściekłość. Fantazje nie chciały dać mi spokoju, plądrując
umysł i ograbiając go z rozsądku. Ciarki przemknęły po mojej
skórze, wywołując zimne dreszcze.
Nagle usłyszałam
ciche chrząknięcie. Wzdrygnęłam się i natychmiast spojrzałam w
róg pomieszczenia. Przy otwartej szafie stał półnagi mężczyzna.
O Boże! Jak mogłam
go nie zauważyć? Zdrętwiałam z przerażenia, każda komórka w
moim ciele krzyczała, żebym uciekała. Najlepiej tam, gdzie pieprz
rośnie. Ten facet na żywo wyglądał milion razy lepiej niż na
zdjęciach i na kilometr pachniał kłopotami. Ogromnymi kłopotami.
– Vous vous êtes
perdu?
–
bąknął, narzucając na swój wyrzeźbiony tors białą koszulę, a
widząc moje zmieszanie, dodał po polsku: – Zabłądziłaś?
Mimowolnie
westchnęłam z zachwytu, modląc się, aby tego nie usłyszał.
– Yyy… tak,
przepraszam, pomyliłam pokoje – wydusiłam z siebie jakimś cudem,
licząc, że zna więcej polskich słów. – Ja już pójdę! –
Wskazałam palcem drzwi, stojąc nadal nieruchomo i wlepiając w
niego oczy. A było naprawdę na co popatrzeć. Ciemnobrązowe włosy
zaczesane do góry, kilkudniowy zarost podkreślający mocną,
delikatnie trójkątną szczękę oraz przeszywające na wskroś
spojrzenie.
Mikołaj się
pomylił. On wcale nie wyglądał jak model z reklamy. Nie był
wymuskanym chłopczykiem. Był mężczyzną z krwi i kości, którego
nadal częściowo nieosłonięty tors wprawiał mnie w dziwne
osłupienie.
– Nie widzę,
żebyś miała ochotę stąd wychodzić – mruknął z francuskim
akcentem, po czym podszedł bliżej, w tym samym czasie zapinając
kolejne guziki. Gdy stanął kilkanaście centymetrów ode mnie,
dojrzałam w skupionym na mnie wzroku mroczny błysk. Jego tęczówki
pociemniały, przechodząc z krystalicznej szarości, aż po
grafitowe chmury burzowe. Cofnęłam się o krok, zmieszana jego
zachowaniem. Miałam ochotę czym prędzej stamtąd zwiać, lecz moje
nogi przypominające galaretkę nie miały zamiaru mi tego ułatwić.
Drżałam, nie kontrolując odruchów.
Co się ze mną
dzieje?
– Pan Arnaud,
prawda? – Odzyskując nieco rezonu, spytałam o coś oczywistego,
by dać sobie trochę więcej czasu. To musiał być on, a jednak
jego dobra znajomość języka polskiego zbiła mnie z tropu. W końcu
zrozumiałam, co miał na myśli nasz inwestor, mówiąc o braku
przeszkód komunikacyjnych. Tylko dlaczego przez telefon
rozmawialiśmy po angielsku? Naigrywał się ze mnie? Sprawdzał
mnie?
– A spodziewałaś
się tu zobaczyć Świętego Mikołaja, Oliwio? – zadrwił
uszczypliwie.
No tak, oczywiście
także domyślił się, kim jestem.
Zmrużyłam oczy i
wygięłam lekko usta, dając mu do zrozumienia, że to wcale nie
było takie zabawne.
– Spodziewałam
się spotkać tu kogoś z klasą, ale marnie trafiłam. I nie
przypominam sobie, byśmy przeszli na ty – parsknęłam. Odwróciłam
się, po czym wyszłam z pokoju. Zatrzasnęłam z hukiem drzwi,
zatrzymując się tuż za nimi. Cała drżałam, a strużka
lodowatego potu zrosiła moje skronie. Wzięłam najgłębszy oddech,
na jaki było mnie stać, i po strzepnięciu nieistniejących
okruchów ze spódnicy ruszyłam tym razem już we właściwym
kierunku.
Wciągająca historia mnie bardzo ciekawi całość Dagmara Krajewska
OdpowiedzUsuńCiekawy tytuł,dlatego też od samego początku nieźle się zapowiada,nie czytam skrótu bo wciągnie :)
OdpowiedzUsuńCzyta się jednym tchem i aż się nei chce kończyć.....
OdpowiedzUsuńBardzo intrygujący fragment
OdpowiedzUsuńciekawy fragment
OdpowiedzUsuńBardzo wciagajaca historia
OdpowiedzUsuńwarto sobie taką przeczytac
OdpowiedzUsuńWciąga coraz bardziej
OdpowiedzUsuńwidać że paniom książka zaczyna się podobać
OdpowiedzUsuńKolejny rozdział,który zaczyna nas wciągać :)
OdpowiedzUsuń