I
Slumsy… fawele… To nic innego jak określenia dotyczące dzielnic biedy znajdujących się w Brazylii. Dawniej nikt z mojej rodziny nawet nie wyobrażał sobie takiego życia. Nie było obaw o posiłek, dach nad głową… Ale wszystko się zmieniło.
Od kiedy przeprowadziliśmy się na obrzeża Crato, pomimo że sama niedawno skończyłam dziewiętnaście lat, zastępowałam matkę młodszemu rodzeństwu. Każdego dnia wstawałam przed świtem, gotowałam ryż, zostawiając dzieciom zdecydowaną większość. Jadłam minimalne ilości, ale wcale mi to nie przeszkadzało, bo przez ten długi czas zdążyłam się przyzwyczaić do uczucia wiecznego głodu i niepewności o jutro, więc za wszelką cenę starałam się ochronić resztę mojej rodziny przed tymi problemami. Chciałam, aby chociaż rodzeństwo nie musiało się tym martwić tak wcześnie, ale z każdym dniem było trudniej, a dzieci coraz więcej rozumiały. Te małe szkraby były moimi oczkami w głowie. Madeline miała zaledwie sześć lat, piękne czarne włosy i cudowne, jasne oczy. Marry, ośmioletnia, ciemnowłosa piękność, odziedziczyła śliczne szmaragdowe oczka po ojcu. Christopher miał dwanaście lat i coraz bardziej interesował się naszą sytuacją. Kilka razy próbował nawet oszukiwać, że nie miał ochoty na jedzenie, gdy jego brzuszek burczał z głodu, aby odstąpić mi choć część kolacji. W moich oczach zawsze zbierały się łzy szczęścia i pojawiała się duma, że wychowywałam ich dobrze. Tarmosiłam kruczoczarne włoski brata i z uśmiechem oznajmiałam, że już jadłam. Choć to nie zawsze było prawdą. Te sytuacje napełniały mnie motywacją do działania, którą trudno było utrzymać, biorąc pod uwagę chociażby warunki, w jakich żyliśmy i to, gdzie mieszkaliśmy.
Każdej nocy, gdy po pracy kładłam się w kącie na skrawku starego dywanu, rozmyślałam o nich. O tym, że bez edukacji skończą jak ja – jako zbieracze śmieci. Nieraz próbowałam szukać jakiegoś sposobu na poprawę naszej sytuacji, ale po prostu było to niemożliwe bez wykształcenia i żadnych przydatnych umiejętności. Jednak nie to było najgorsze. Gdyby ojciec choć przez moment pomyślał o nas, mielibyśmy szansę przynajmniej nie martwić się o to, że nie mamy co jeść. Roy – nasza głowa rodziny – borykał się z alkoholizmem. Pił za swoją rentę, która nie była duża, ale mogłaby nieco poprawić nasz stan bycia. Jednak nigdy nie przyszło mu do głowy, aby podzielić się ze mną choć częścią pieniędzy. Nawet, gdy przynosiłam do domu zaledwie kilka centavos1. Znikał na całe dnie, wracał wieczorami i pijany rzucał się na kanapę w osobnym pokoiku, do którego żadne z nas nie mogło wchodzić. Miało to swoje plusy, bo chociaż za dnia nie musiałam martwić się, że zrobi coś dzieciom, gdy mnie nie było.
Naszym ,,domem” była dwupokojowa ruina z karton-gipsu i drewna. Nie było mowy o jakimkolwiek impregnowaniu, dlatego szybko pojawiły się pleśń i grzyb. Chałupka prawie się waliła, trzymała się jedynie na spróchniałych deskach, które w kilku miejscach podpierały gałęzie. Kiedy przychodziła burza, błagałam Boga, patrząc na trzęsące się i kołyszące ściany, aby ulitował się i nie odbierał nam jedynego dobytku, który zapewniał pozory bezpieczeństwa. Ta skromna lepianka była dużo lepsza niż mieszkanie na ulicy, ponieważ ludzi bez choćby najlichszych czterech ścian traktowano jak zwierzęta bez żadnych praw.
W dzielnicach biedy od zawsze szerzyła się przestępczość, dlatego nikogo z nas nie dziwiło, że bogacze odgradzali się od nas czterometrowym, betonowym murem. Robili to nie tylko ze względów bezpieczeństwa. Oni po prostu nie chcieli nas widzieć. Nie chcieli widzieć naszych problemów. Tego, jak snuliśmy się niczym szkielety obwieszone łachmanami i szukaliśmy śmieci, by mieć co jeść.
Pomimo że nikt ze slumsów nie darzył sympatią bogaczy, to każdy lubił patrzeć przez bramę na posiadłość znajdującą się najbliżej naszej dzielnicy. Oczywiście, każdy z nich sprzedałby swoją rodzinę, a może nawet duszę, aby być Oliverem, do którego ta niezwykła rezydencja należała. To była specyficzna społeczność. Jeśli wiodło ci się lepiej, gardzili tobą i robili wszystko, aby cię zniszczyć, okraść i upokorzyć. Ale jeśli wiodło ci się dużo gorzej od nich, próbowali pomóc.
Każdego dnia zbierałam butelki i inne śmieci do, już niemal kompletnie zniszczonego, koszyka z gałęzi, i zatrzymywałam się na moment przy bramie, aby także popatrzeć. Wlepiałam spojrzenie w śnieżnobiałą, murowaną rezydencję, na ogród, który tętnił życiem i kolorami. W dzielnicy biedy wszystko było szare, brudne i zniszczone. Wzdychałam ciężko i odpływałam myślami w krainę marzeń.
Zdarzało się, że gdy tak patrzyłam, na tarasie zjawiał się Oliver. Czasami z gośćmi, a czasami sam. Mężczyzna był niezwykle przystojny i elegancki. Jego jasna skóra kontrastowała z ciemnymi, połyskującymi włosami, a dopasowany czarny garnitur sprawiał, że niejednej kobiecie miękły kolana na jego widok. Czasem nawet obdarzał nas pogardliwym spojrzeniem, które szybko przenosił na ogród, aby nie psuć sobie dnia. Pomimo iż na święta zawsze obdarowywał biedne rodziny, to zawsze w środowisku slumsów krążyła o nim bardzo zła opinia. Podejrzewano go o morderstwa, handel ludźmi, bronią, narkotykami, zakładanie domów publicznych, gdzie zatrudniał porywane z biednych dzielnic kobiety, oraz o inne straszne rzeczy, które mogły być prawdą, ale wcale nie musiały.
Po skończonym dniu pracy szłam jak wszyscy do skupu. Czasem czekałam nawet kilka godzin, aby dotrzeć do okienka. Najbardziej opłacalne było zbieranie butelek. Za plastikowe dostawałam około dziesięciu centavos, a za szklane około piętnastu. Cudem było, jeśli udawało mi się dostać chociażby dwa reale2. Wtedy z radością i dumą wybierałam się na targ, po czym kupowałam kilogram ryżu i, jeśli starczało, coś jeszcze. Po powrocie do domu robiłam kolację, ale zawsze musiałam dbać o to, by na następny ranek zostały jakieś resztki i żeby ten schemat… mógł powtórzyć się kolejnego dnia.
1 Centavos – brazylijska waluta (przyp. red.).
2 Real – brazylijska waluta (przyp. red.).
Zapowiada się świetna książka, ech coraz więcej takich
OdpowiedzUsuńFajna i interesująca zapowiedź
OdpowiedzUsuńZapowiedz fajna brak czasu na czytanie
OdpowiedzUsuńKolejna ciekawa propozycja książkowa na długie wieczory.
OdpowiedzUsuńRecenzja zachęcająco brzmi.
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie, być może kupię.
OdpowiedzUsuńJestem bardzo zaintrygowana co będzie dalej się działo :)
OdpowiedzUsuńwidzę że paniom podoba się początek książki
OdpowiedzUsuń