Rozdział 3
Raquel
Przygryzam usta i szybko analizuję, co się właśnie stało. Weszłam w trakcie spotkania He-Manów, Klubu Mizoginistów, skończywszy wcześniej pracę i... Czy Patton Fletcher właśnie na mnie warknął? Uśmiecham się zadowolona z siebie.
Ludzie ostrzegali mnie przed tą pracą, przed tym, jak trudno zadowolić Pattona Fletchera. No to macie. Runda pierwsza dla Rocky.
Taron patrzy na mnie z drugiej strony gabinetu. Szybko się ogarniam.
– Chyba wrócę do rozpakowywania moich rzeczy.
Mężczyzna wolno okrąża stół.
– Jak leci? – Uśmiecha się.
Dzięki jasnozielonym oczom jest mniej przerażający niż Patton. Nadal sprawia wrażenie, jakby czuł się tu źle, jakby nie chciał tu być. Zastanawiam się, dlaczego mnie zatrudnił – to oczywiste, że gdyby nie on, nie dostałabym tej pracy.
– Całkiem nieźle. – Odwzajemniam uśmiech. – Miałam szczęście, że moje pierwsze zadanie było po francusku.
– Szczęście? – Kiwa głową i wyciąga dłoń w stronę korytarza.
– Inaczej byłoby po mnie.
Idziemy do mojego gabinetu. Kartony z dokumentami stoją nadal tam, gdzie je zostawił. Jedyną rzeczą, którą ruszyłam, był laptop, kiedy logowałam się i szybko otwierałam nowy plik, gdy tylko Sandra zawiesiła go na serwerze.
– Pomyślałam, że umieszczę je w szufladach w takim samym porządku, w jakim je ułożyłeś.
Kiwa głową.
– Zapoznaj się z nimi, ale nie musisz ich znać na pamięć. Szczegóły są na serwerze. Możesz mieć do nich dostęp z telefonu. Czy Sandra przekazała ci dane do konfiguracji?
– Tak. Już wszystko załatwione.
– Będę musiał zostawić Madagaskar dla ciebie i Pattona. Pracuję nad nowymi klientami z Emiratów. – Cofa się i odgarnia za ucho pukiel ciemnych włosów. – Myślę, że dasz sobie radę.
Podchodzi do drzwi, więc się uśmiecham.
– Dziękuję za szansę, jaką dostałam.
– Zasłużyłaś na nią.
Wychodzi, a ja otwieram pudło z dokumentami. Wszystkie teczki są bardzo cienkie – tylko podstawowe informacje na pojedynczych kartkach. Pewnie dlatego, że wszystko jest na dysku G. Zdążyłam przejrzeć pięć, gdy do drzwi zapukał Jerry.
Co to ma być? Ruch jak na dworcu.
– Jak leci, nowa?
Jerry Buckingham jest zupełnie niepodobny do Pattona i Tarona. Jest strasznie gadatliwy, nie wiem, jak diabeł to wytrzymuje. Ubrany w zwykłe spodnie khaki i koszulę, bez krawata czy marynarki. Wygląda jak koleś z bractwa studenckiego, tyle że jest na to za stary. Ma mięsiste dłonie, krótkie palce. Staram się nie skrzywić na jego widok.
– Prawdę mówiąc, mam sporo pracy. – Uśmiecham się. Staram się być miła, ale nie zachęcać go do rozmowy.
Obchodzę biurko i podnoszę drugie pudło z podłogi w nadziei, że to podkreśli, jak jestem zajęta, ale kiedy się prostuję, widzę, że ostentacyjnie gapi się na mój tyłek. Obrzydliwość do kwadratu.
Kaszle i uśmiecha się. Przesuwa dłonią po koszuli.
– Pierwszego dnia pracy? To niemożliwe. Zwykle dajemy kilka dni okresu ochronnego, zanim zamęczymy kogoś na śmierć.
– Szef chyba o tym nie wie. Patton przydzielił mi nowego klienta, gdy tylko weszłam. Jutro mam spotkanie przez Skype’a.
– Madagaskar. – Kiwa głową, opierając się o framugę. – To chyba nic trudnego dla takiego międzynarodowego speca jak ty.
Sposób, w jaki wodzi wzrokiem po mojej bluzce sprawia, że mam ochotę założyć marynarkę.
– Słuchaj, idziemy w czwartek po pracy w parę osób na drinka. Może się przyłączysz? – dodaje po chwili.
Waham się.
– Parę osób?
– Tak! – Ożywia się – Sandra, Dean i ja. Idziemy do AJ’s na happy hour1.
Zaciskam usta, rozważam propozycję. Renée mówiła, żebym zakumplowała się z Sandrą. Ale jakoś nie mam przekonania do drinków z Jerrym.
– Raczej nie. – Uśmiecham się i staram być uprzejma, ale równocześnie zachować dystans. Jerry podchodzi bliżej.
– Szkoda. Będziemy omawiać wszystkie ploteczki dotyczące firmowego pikniku w sobotę.
– Firmowego pikniku? – Głos więźnie mi w gardle. – Czy ja też mam tam być?
– Przecież tu pracujesz. Piknik będzie w Percy Priest. To już taka tradycja z okazji Święta Pracy. A przy okazji – poniedziałek jest wolny.
– Aha. – Zastanawiam się, czy nie powinnam odwiedzić Renée, sprawdzić, jak się ma, czy nie potrzebuje forsy…
– To jak, będziesz?
– Na pikniku?
Śmieje się.
– W AJ’s. Jutro po pracy.
– Nie. – Potrząsam głową, uśmiecham się, spuszczam wzrok. – Pewnie posiedzę dziś dłużej, muszę przygotować się do spotkania. Pod koniec dnia będę padnięta.
– Gdybyś zmieniła zdanie, oferta będzie aktualna. – Zatrzymuje się w drzwiach, rzuca mi ostatnie spojrzenie, porusza brwiami. – Zastanów się.
Wiem, że stara się być miły, ale przyprawia mnie o gęsią skórkę.
– Jasne. Dzięki.
Gdy wychodzi, zrywam się i zamykam drzwi. Przez resztę popołudnia porządkuję pliki. Nawet jeśli Taron powiedział, że nie muszę uczyć się wszystkiego na pamięć, i tak chcę poświęcić każdej teczce kilka minut, żeby zapamiętać najważniejsze rzeczy.
Jestem całkowicie pochłonięta pracą, kiedy słyszę pukanie w szybę. Podnoszę głowę, widzę Jerry’ego z rękami w górze. Rozglądam się. Słońce już zachodzi. Cholera, zapomniałam nawet o lunchu. Jeszcze jeden uśmiech, macha, znika. Wstaję i przeciągam się. Pora kończyć na dziś.
Spoglądam na zegarek – jest po szóstej, wygląda na to, że wszyscy już wyszli. Jerry, Taron, pan Randall, którego nie poznałam – w ich gabinetach jest ciemno. W skrzynce na listy przy moich drzwiach jest koperta. Wyjmuję ją – zaadresowana do George’a Fletchera. Unoszę brwi, spoglądam w przeciwległy kąt. Nie dziwi mnie, że u Pattona pali się światło.
Obracając kopertę w dłoniach, postanawiam zajrzeć do niego przed wyjściem. W końcu mamy jutro spotkanie z tym nowym klientem. Kto wie? Może to coś ważnego. Zarzucam marynarkę na ramię, biorę torebkę i teczkę dotyczącą Madagaskaru, zostawiam otwarte drzwi i przechodzę na drugą stronę korytarza.
Delikatnie pukam i czekam. Nikt nie odpowiada, więc próbuję nieco głośniej.
– Tak? – Jego głos jest oschły, ale mnie to nie powstrzymuje.
– Przepraszam – mówię, otwierając drzwi i wchodząc. Wzrok mam wbity w kopertę. – Chyba dostałam przez pomyłkę czyjąś pocztę.
Kiedy nasze oczy się spotykają, przenika mnie dreszcz, odczuwam to jak trzęsienie ziemi. Jego uniesione brwi wyglądają niczym burza szalejąca nad ciepłymi brązowymi oczami. Między idealnymi palcami trzyma niezapalonego papierosa.
Przygryzam wargi. Muszę pójść na jakąś randkę. Nie powinnam tak reagować na nowego szefa.
– Mam to zostawić tutaj? – Podaję mu kopertę, patrzy na nią.
– Między tobą a mną są co najmniej cztery osoby. Daj to Sandrze.
Ten głos.
– Zawsze jest pan taki wściekły, panie Fletcher? Czy reaguje pan tak tylko na mnie? – Pozwalam sobie na zaczepkę, ale jego wzrok natychmiast ponownie mnie hipnotyzuje. Przez chwilę nie mogę złapać tchu.
Wstaje, podnosi to swoje ciało mierzące sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Wiem tylko, że jestem dużo niższa od niego i że tam, jego zdaniem, jest moje miejsce.
– Daj.
Robię krok w przód, wyciągam do niego kopertę – zła, że nie potrafię opanować delikatnego drżenia. Chwyta list, spogląda na niego i wyrzuca do kosza.
– Ale… – Wykonuję ruch, jakbym chciała złapać kopertę. – Może to coś ważnego.
– Nie używam tego imienia. Mój ojciec od sześciu lat jest na emeryturze. Jakim cudem ma to być coś ważnego?
Nadal się nie uśmiecha. Obserwuje mnie niczym drapieżnik czekający na mój kolejny ruch. Gotowy do skoku. Wszystko, co dotyczy tego faceta zdaje się niebezpieczne i niepokojące… A to bardzo nieprofesjonalne.
– W takim razie dobranoc.
Mam zamiar wyjść, on siada. W drzwiach jednak się zatrzymuję, myśląc.
– George?
– Nikt tak do mnie nie mówi. – Jego głos staje się niższy, z jakiegoś powodu nabieram ochoty, żeby się z nim podroczyć.
– A jednak.
– Nikt, kto oczekuje, że mu odpowiem.
Wzrok ma wbity w papiery na biurku, a ja nie mogę przestać na niego patrzeć. Chcę zapamiętać wszystko, co jest z nim związane. Wygląda tak doskonale w tym skórzanym fotelu, z ciemnymi włosami założonymi za uszy i muskającymi kołnierzyk, długimi palcami turlającymi papieros w tę i z powrotem.
Papierosy? Serio?
To znaczy, wygląda diabelsko seksownie – wyzywający, łobuzerski – ale…
– Nie zamierza pan chyba palić? – Marszczę nos, jego brązowe oczy znów spotykają moje.
Robi się gorąco.
– To ja jestem szefem, jeśli się jeszcze nie zorientowałaś. Robię, co chcę. A teraz przepraszam, ale…
Nie wiem, czemu go prowokuję. Potrzebuję tej pracy i nie mogę sobie pozwolić, żeby ją stracić – nie tylko dlatego, że źle by to wyglądało w CV. Po prostu mnie na to nie stać. Potrzebuję pieniędzy dla siebie i Renée.
– Przepraszam – mówię łagodniejszym głosem, kładąc dłoń na klamce. – Jestem gotowa na jutrzejsze spotkanie. Do zobaczenia.
Nawet nie podnosi wzroku.
1 Happy hour (ang.) – pora, kiedy w pubach i barach napoje alkoholowe są sprzedawane po niższych cenach (przyp. red.).
Super ksiazka
OdpowiedzUsuńWciagająca i intrygująca
OdpowiedzUsuńSuper i Ciekawa
OdpowiedzUsuńCoraz ciekawiej się zapowiada
OdpowiedzUsuńJestem zaintrygowana co będzie dalej :)
OdpowiedzUsuńDość ciekawi sie czyta
OdpowiedzUsuńSzybko się czyta ten fragment
OdpowiedzUsuńKolejny rozdział,zatem musi być ciekawie :)
OdpowiedzUsuńNa pewno ta książka znajdzie wielu czytelników. Ciekawa!!!!
OdpowiedzUsuńwidać że paniom bardzo się spodobala
OdpowiedzUsuńDużo się dzieje lubię takie książki Dagmara Krajewska
OdpowiedzUsuń