Rozdział 1
ALYSSA
Wodzę wzrokiem po pomieszczeniu, a moje oczy cierpią. Biały – niemal wszędzie ten cholerny kolor. Białe ściany i meble, biała sofa oraz biały stolik. O, są wyjątki! Ciemna drewniana podłoga i duży kwiat przy oknie po prawej stronie. No dobra, widzę jeszcze zielony serwetnik postawiony przede mną na wypadek, gdybym się rozkleiła, a także srebrne bibeloty. Wszystkie dodatki, figurki czy nawet pliki dokumentów są idealnie poukładane, jakby były eksponatami przyklejonymi do podłoża. Mam ochotę wstać i przestawić każdą rzecz – wtedy z pewnością poczułabym się lepiej.
Obecnie moje życie to jeden wielki rozgardiasz, a mieszkanie wygląda jak stajnia Augiasza; nawet nie pamiętam, jaki kolor ma podłoga w salonie. Tak więc, pomieszczenie, w którym przebywam, to zdecydowanie nie moje klimaty.
Siedząca naprzeciwko kobieta spogląda na mnie znad czarnych oprawek okularów, wyczekując odpowiedzi na zadane przed chwilą pytanie. Nawet ona jest zbyt idealna. Perfekcyjnie upięte blond włosy, perfekcyjnie wyprasowana błękitna koszula, za pomocą której zapewne chce budzić zaufanie pacjenta, a do tego… No niespodzianka! Biała spódnica.
– Alyssa? Opowiedz mi o swoim dzieciństwie – powtarza doktor Dunkan.
– Nie słyszała pani, co mówiłam? – pytam oburzona. – Narzeczony porzucił mnie przed ołtarzem i nie sądzę, aby moje dzieciństwo miało z tym coś wspólnego.
Nigdy nie opowiadam o przeszłości. Nigdy!
Psycholożka wzdycha, jakby była zniecierpliwiona. Kompletnie jej nie rozumiem. Im szybciej przejdziemy do sedna, tym prędzej skończymy i wszyscy będą zadowoleni, łącznie z moją mamą, która namówiła mnie na tę wizytę. Nigdy, przenigdy jej tego nie wybaczę.
– Tak, wspomniałaś też o kilku innych rzeczach, na przykład o tym, że to tobie zależało na szybkim wyjściu za mąż. Chciałabym jednak, abyśmy zaczęły od początku.
Wścibskie babsko. Nie płacę jej za to, żeby wtykała nos w nie swoje sprawy, tylko doradziła, jak mam sobie poradzić z armagedonem wywołanym przez… Ech!
– Chce pani znać prawdę? Dobra! Jako dziecko byłam otyłym rudzielcem z wielkimi okularami i aparatem na zębach. Wszyscy się ze mnie śmiali. Kiedy dorosłam, pojawił się Cameron Larson. Kochał mnie tak samo, jak ja jego. Co z tego, że chciałam wyjść za niego za mąż i myślałam tylko o tym, dlaczego obrączki nie nosi się na środkowym palcu, żebym mogła ją pokazywać wszystkim, którzy ze mnie drwili, mówiąc „pieprzcie się”?! – wykrzykuję, wystawiając wskazany palec w kierunku zszokowanej kobiety.
– Hmm… Myślę, że to byłoby samolubne – odpowiada zamyślona psycholożka.
Tego już za wiele. Wstaję, sięgam po czerwoną torebkę, po czym wyjmuję z niej plik banknotów, które rzucam na stolik.
– Wie pani, co jest samolubne? To, że mężczyzna, który każdego dnia powtarzał, jak bardzo mnie kocha, kupił już dla nas dom, planował, że będziemy mieli dwójkę dzieci, i obiecał, że nigdy mnie nie opuści, zwiał nagle z krótkim: „Nie mogę tego zrobić!” – łkam; pierwsze łzy frustracji spływają kaskadami po policzkach. – Niesprawiedliwe jest to, że on prawdopodobnie bawi się w najlepsze, a ja stanęłam w miejscu i nie umiem bez niego ruszyć dalej.
Na odchodne bezczelnie kradnę pudełko chusteczek i opuszczam gabinet z wysoko uniesioną głową. Wsiadam do zaparkowanego przed budynkiem niebieskiego cadillaca, gdzie po raz pierwszy opłakuję trzy miesiące, przez które żyłam w totalnym zawieszeniu.
Kiedy mija fala czarnej rozpaczy, doprowadzam się do porządku i przekręcam kluczyk w stacyjce. Zerkając w boczne lusterko, wyjeżdżam na główną ulicę. Postanawiam zrobić po drodze zakupy spożywcze, żeby w końcu coś zjeść. Potem z pewnością zadzwonię do mamy i powiem, co myślę o jej radach.
Skręciwszy na środkowy pas, zatrzymuję się, narzekając pod nosem na czerwone światło. Stukam palcami o kierownicę, nasłuchując wiadomości z radia, i od niechcenia zerkam w prawo. Zamieram. To niemożliwe, wszechświat się na mnie uwziął!
Zgrzytam zębami, zaciskając dłonie na kierownicy, podczas gdy krew w moich żyłach momentalnie zaczyna wrzeć, bo oto pojawił się on. Cameron Larson. Mężczyzna, którego kochałam i nadal kocham. Tak samo, jak nienawidzę.
Siedzi w jakimś czarnym cacku, spoglądając ku górze w oczekiwaniu na zmianę świateł, i rozmawia przez telefon. Gdy uśmiecha się w odpowiedzi na coś, co zapewne powiedziała osoba po drugiej stronie, żółć podchodzi mi do gardła. Kiedyś ten uśmiech był przeznaczony tylko dla mnie. Palcami wolnej dłoni przeczesuje brązowe włosy, odkłada aparat na bok, po czym rusza.
Ponieważ się zagapiłam, nie zauważyłam, kiedy zapaliło się pieprzone zielone. Po chwili pojazd zdradzieckiego byłego znika za zakrętem. Ktoś za mną wściekle ciśnie w klakson, więc nie myśląc już więcej, zjeżdżam na prawy pas i wpycham się przed kolejne nadjeżdżające auto.
Skręciwszy w następną ulicę, podążam za czarnym samochodem Camerona. Zerkam na kontrolkę paliwa, modląc się, żeby mój były nie jechał za daleko, bo inaczej droga powrotna będzie ciężka.
Śledzę Camerona około pół godziny, aż ten wjeżdża do dzielnicy, o której do tej pory dużo słyszałam; na pewno nie zapędziłabym się w te rejony, gdyby nie on. Czego w ogóle tu szuka?
Zatrzymuje się pod jakimś barem z lat sześćdziesiątych, a ja parkuję kawałek dalej, po drugiej stronie ulicy. Obserwuję, jak wysiada, poprawia czarną marynarkę, po czym wchodzi do lokalu.
Początkowo myślę, że umówił się z jakąś kobietą, ale żeby spotykał się z nią w dzielnicy, gdzie roi się od przestępców? Życie mu chyba niemiłe. Zresztą, co mnie to obchodzi? Powinni mu skopać tyłek i skasować to autko…
O, właśnie! Przypominam sobie, że tato dał mi kij baseballowy, ot tak, do samoobrony.
Rozglądam się po okolicy – w pobliżu dostrzegam jedynie napakowanego faceta w garniaku stojącego przed lokalem. Kiedy wchodzi do środka, pojawia się moja szansa.
Odpinam pas bezpieczeństwa i opuszczam samochód. Okrążam go, a następnie otwieram bagażnik, z którego wyjmuję kij. Przechodzę przez ulicę, zachowując czujność. Gdy zbliżam się do pojazdu tego kretyna, coś mi podpowiada, że to nie jest dobry pomysł, ale już za późno na zmianę zdania. Biorę pierwszy zamach, uderzam w przedni reflektor, potem w drugi. Następnie z rozmachem atakuję maskę, raz za razem.
Nie wiem, ile jeszcze uderzeń oddaję pod wpływem narastającej furii, lecz nagle czuję duże zmęczenie, dyszę jak parowóz, bolą mnie ramiona, a przedmiot wypada mi z dłoni. Jedno jest pewne: ja i Cameron Larson możemy uznać, że jesteśmy kwita.
– Alyssa? – Na dźwięk głosu niedoszłego męża unoszę wzrok.
Przerażenie malujące się na jego twarzy może by mnie usatysfakcjonowało, gdyby nie fakt, że mamy towarzystwo. Dwóch napakowanych facetów i jednego mężczyzny o ciemnych oczach, który dziwnie mi się przygląda. Przeszywa mnie spojrzeniem, ściągając brwi w zaciekawieniu. Ogólnie można by go uznać za przystojnego, nawet z blizną na lewym policzku, jednak jego pewna siebie postawa, jakby górował nad całym światem, sprawia, że gęsia skórka pokrywa prawdopodobnie całe moje ciało.
Dziwnie speszona spuszczam wzrok i w ułamku sekundy robi mi się strasznie gorąco. Dwóch olbrzymów trzyma dłonie na pistoletach schowanych za paskiem, co oznacza, że moje godziny są policzone.
– Czym zasłużyła sobie moja własność na takie traktowanie? – pyta w końcu mężczyzna z blizną.
Patrzę na niego z przerażeniem i…
Jego własność? Jak to jego własność?!
– Och – jęczę i nie dowierzam własnej głupocie.
– Och? – powtarza facet, unosząc brew; kąciki ust dziwnie mu drgają.
– To nie jest twój samochód? – pytam głupio Camerona, a ten, chyba nadal w ciężkim szoku, kręci głową.
Co robić? Co mam, do cholery, robić?! Głupia, głupia ja. Na poczekaniu staram się wymyślić jakąś historyjkę, aby móc po prostu zwiać.
– Emm – dukam. – To małe nieporozumienie, Cameron chętnie zapłaci za naprawę szkód. Spieszę się na lunch z tatą, który jest policjantem – oświadczam, lejąc wodę, i modlę się w myślach, żeby mój były nie pisnął ani słowa.
Uśmiechając się sztucznie, robię kilka kroków w tył, a następnie ruszam w kierunku swojego pojazdu. Gdy za plecami słyszę prychnięcie, zwracam oczy ku niebu, błagając, aby dane mi było wydostać się stąd w jednym kawałku.
Po wejściu do cadillaca od razu blokuję zamki, po czym odjeżdżam, nawet nie zapinając pasa.
W drodze do domu nerwowo zerkam w lusterko, upewniając się, czy nikt mnie nie śledzi. Nie zauważając niczego podejrzanego, oddycham z ulgą, lecz coś mi podpowiada, że to wcale nie koniec.
Brzmi ciekawie....
OdpowiedzUsuńMyślę, że zapowiada się ciekawie Dagmara Krajewska
OdpowiedzUsuńZapowiada się ciekawie
OdpowiedzUsuńZaciekawiła mnie😊 lubię takie ksiazki👍
OdpowiedzUsuńBrzmi ciekawie
OdpowiedzUsuńZaczyna się już ciekawie,zobaczymy co będzie dalej :)
OdpowiedzUsuńNo niezłe to jest
OdpowiedzUsuńLubię takie książki
OdpowiedzUsuńDlugiii
OdpowiedzUsuńwidać że paniom książka przypada do gustu
OdpowiedzUsuńAntonio ty mój Antonio:D
OdpowiedzUsuń