Rozdział
drugi
Reid
Mama
Willow tuli mnie w ramionach, jakbym naprawdę był żałosnym,
niekochanym mężczyzną, jakiego udaję. A ja w tym czasie patrzę
na Willow i z całych sił staram się nie parsknąć śmiechem.
Oboje
wiemy, że ściemniam.
Nie
jestem ani niekochany, ani smutny. Mogę przyznać Willow, że to
żałosne, że nie umiem gotować i robić zakupów, ale wtedy
przypominam jej, że lubi
robić te rzeczy za
mnie. Nie mógłbym jej tego zabronić i ją unieszczęśliwić.
Prawda
jest taka, że jestem normalnym facetem, którego najlepsza
przyjaciółka mieszka po drugiej stronie korytarza. Dba o to, żebym
był najedzony i dobrze ubrany. Poza tym zawsze mogę na nią liczyć.
Gdy
zdechł mi pies, była przy mnie.
Gdy
mój głupkowaty brat Leo wprowadził się do mnie, bo dziewczyna
wyrzuciła go z domu, Willow dopilnowała, żebym go nie zabił.
Gdy
zdradziła mnie była, to Willow zaoferowała pomoc w zakopaniu ciała
(Glinda nie była dobrą wróżką, którą zgrywała – prędzej
wiedźmą).
Nic
nie jest dla mnie ważniejsze od naszej przyjaźni.
Nic.
Chociaż
teraz, gdyby wzrok mógł zabijać, padłbym trupem.
– Chodź,
usiądź. – Pani Hayes ciągnie mnie w stronę krzesła.
Nie
chcę, żeby się wydało, że udaję, więc pociągam nosem, jakbym
walczył ze łzami.
Wills
przewraca na to oczami.
– Och,
błagam – mruczy pod nosem.
– Chcę,
żebyście oboje mieli w życiu kogoś, z kim moglibyście dzielić
coś więcej niż pizzę i chińszczyznę. Potrzebujecie związku –
mówi pani Hayes, patrząc to na mnie, to na Willow. – Wiem, że
jesteście przyjaciółmi, co jest bardzo ważne, bo potrzebujemy w
życiu platonicznych relacji, ale potrzebujecie też romantycznego
uczucia, które ktoś odwzajemni. – Zanim którekolwiek z nas może
coś powiedzieć, podnosi ręce. – Tak, wy się kochacie, ale nie
kochacie. Myślę, że wszyscy się z tym zgodzimy.
Willow
wzdycha i kiwa głową. Wymieniamy spojrzenia. Nikt nie rozumie
naszej przyjaźni. Wills jest piękna, bardzo zabawna, inteligentna i
naprawdę bardzo dojrzała, ale nigdy nie żywiliśmy do siebie
romantycznych uczuć.
Jakimś
cudem nasza przyjaźń jest po prostu przyjaźnią.
– Chodzi
mi o to, że może zamiast sobie pomagać, ranicie siebie nawzajem –
kontynuuje jej mama.
– Mamo,
nic nam nie jest. – Willow podnosi ręce. – Naprawdę. Reid jest
szczęśliwy. Ja jestem szczęśliwa. Nie wszyscy potrzebują do
szczęścia małżeństwa.
Jej
mama patrzy na mnie z powagą.
– Chcesz
mieć żonę i dzieci?
Prawda
jest taka, że nie chcę. Nie chcę być ojcem, mężem, a już tym
bardziej stać się taki jak mój własny ojciec. Dorastałem z
najbardziej popieprzonymi rodzicami na świecie. Mama jest
alkoholiczką. Ojciec bez przerwy pracuje, żeby nie widzieć jej
pijanej, a ja i mój brat możemy liczyć głównie na siebie. Mają
kupę kasy, ale ich życie jest żałosne. Muszą być nieszczęśliwi.
Dlaczego miałbym powtórzyć ich błąd?
Nie
chcę analizować mojej popieprzonej sytuacji rodzinnej z panią
Hayes. Ledwo co mówię o tym Willow. Wolę, żeby ten temat pozostał
w przeszłości.
– Nie
jestem pewien, czy chcę mieć żonę i dzieci – odpowiadam i
decyduję się na kolejne kłamstwo, żeby uniknąć następnych
pytań. – A przynajmniej nie teraz. Może w dalszej przyszłości
poznam kogoś odpowiedniego.
Odwraca
się do Willow.
– A
ty?
– Wiesz,
że chcę mieć dzieci. Prędzej niż później.
– Więc
dlaczego nie pomożecie sobie nawzajem? A przynajmniej nie
przestaniecie sabotować swoich szans na życie w miłości?
– Co
ma pani na myśli? – pytam.
– Pozwól,
żeby Willow pomogła ci znaleźć odpowiednią partnerkę.
– Co?
– Głos mam pełen przerażenia.
– Prowadzimy
agencję matrymonialną.
– Tak,
ale…
Willow
odchrząkuje.
– Mamo.
Chyba nie sądzisz, że to dobry…
Kontynuuje,
jakbyśmy nic nie mówili.
– Willow
musi się wykazać, a ty, Reidzie Fortino, potrzebujesz kogoś, kto
kocha cię na tyle, żeby pomóc znaleźć ci odpowiednią kobietę.
Co ty na to?
– Eee…
– Rozpinam kołnierzyk koszuli, bo mam wrażenie, że się duszę.
– Nie sądzę…
– Chodzi
mi o to, że nie młodniejecie – mówi pani Hayes, na co oboje
przewracamy oczami. – Wiem, że kobiety nie lubią o tym mówić,
ale istnieje coś takiego jak wiek rozrodczy.
– Mamo.
Czy możemy teraz o
tym nie rozmawiać?
– Dlaczego?
Przecież to fakt.
– Rozumiem,
poza tym mam już plan, wiesz o tym – mówi i bierze głęboki
oddech. – Mam umówioną wizytę w klinice.
Przechodzą
mnie ciarki. Zaciskam ręce w pięści. Jeśli chce mieć dzieci,
świetnie, życzę jej tego, ale jeśli znowu mówi o sztucznym
zapłodnieniu, czy jak to się tam nazywa, chyba zwymiotuję. Na samą
myśl, że mieliby wstrzyknąć jej materiał genetyczny
jakiegoś kutafona,
robi mi się niedobrze. Co za życiowi nieudacznicy spuszczają się
do probówek?
– Wspieram
ten plan, kochanie, ale to nie pomoże Reidowi z jego problemami –
mówi jej mama. – Potrzebuje partnerki, żeby nie być samotnym. A
ty potrzebujesz na swoim koncie zakończonego sukcesem swatania, co
dałoby ci pewność, że możesz
poprowadzić firmę
dalej, żebym ja mogła
wylegiwać się na plaży w St. Croix i czekać na informację o
zbliżających się narodzinach mojego wnuczęcia. – Pani Hayes
mówi z taką błogością, jakby to wszystko miało sens.
Muszę
się odezwać. Właśnie w tym pieprzonym momencie.
– Proszę
posłuchać, pani Hayes. Doceniam pani troskę, ale nie ma takiej
opcji, żeby Willow była w stanie znaleźć mi partnerkę. Nie ma
sensu robić jej nadziei.
Willow
prostuje się i mówi do mnie z uniesioną brwią.
– Co
masz przez to na myśli?
– Mam
na myśli to, że nie będę twoim romantycznym zawodowym sukcesem,
Wills. Nie chcę, żebyś się czuła zawiedziona.
Pani
Hayes wciąga powietrze przez zęby i kładzie rękę na sercu.
– Zaskakujesz
mnie, Reidzie Fortino. Willow potrzebuje naszej wiary. Czy chcesz
powiedzieć, że nie jest dobra w swojej pracy?
Cholera.
Ta kobieta jest dobra w te klocki.
– Nie!
Wierzę w nią. Po prostu…
– Zrobię
to. – Willow wstaje i rzuca mi wyzywające spojrzenie. – Będziesz
moim klientem. – Po tym wskazuje palcem na swoją mamę. – I
udowodnię ci, że mogę
przejąć po tobie
firmę.
Unoszę
brwi. Nie wiem, czy to żart, czy może wkurzyłem ją tak bardzo, że
chce się na mnie odegrać, czy naprawdę uważa, że znajdzie mi
bratnią duszę. Jakby w ogóle taka istniała.
– Wyśmienicie.
– Pani Hayes splata dłonie i kładzie je na piersi. – A teraz
grupowy uścisk.
Willow
podchodzi do nas z błyskiem w oku. Obejmują mnie z obu stron, a ja
stoję jak wmurowany.
Co
tu się właśnie wydarzyło, do cholery?
***
– Czyś
ty zwariowała? – pytam Willow, otwierając jej drzwi taksówki. –
Dlaczego powiedziałaś swojej mamie, że znajdziesz mi partnerkę?
– Głównie
dlatego, że powiedziałeś, że nie dam rady tego zrobić. –
Uśmiecha się do mnie szeroko i wsiada na tylne siedzenie. – Nie
mogę nie skorzystać z okazji, by udowodnić ci, że się mylisz.
Poza tym zasłużyłeś na to po tym, jak powiedziałeś jej, że
odstraszam kobiety, które zapraszasz do domu. Jakby którakolwiek
cokolwiek cię obchodziła.
Siadam
obok niej z jękiem i zamykam drzwi.
– To
się dla ciebie źle skończy.
– Może
tak, może nie.
Podaję
kierowcy adres, pod którym mieszkamy, i posyłam Willow zbolałe
spojrzenie.
– Wiele
razy mówiłaś mi, że jesteś w tym beznadziejna. Że twoja mama
zatrudniła cię tylko dlatego, że jej poprzednia asystentka
zwolniła się z dnia na dzień, a ty w tamtym czasie wyleciałaś z
pracy.
– Nie
zostałam zwolniona, dupku – mówi z oburzeniem, dźgając mnie w
udo. – Odeszłam, bo nie chciałam zająć się „poprawkami” w
dokumentach, o które prosił wiceprezes. Straciłam pracę, bo byłam
uczciwa.
– Wiem,
tylko ci dogryzam. – Tak naprawdę cieszę się, że nie pracuje
już dla tej firmy księgowej. Spotkałem kilka razy jej zasranego
wiceprezesa i widziałem, że chce, żeby zajęła się
czymś więcej niż
dokumentami. – Wiesz, uważam, że we wszystkim byś sobie świetnie
poradziła, włącznie z tym romantycznym dziadostwem. Ja po prostu
ani tego nie potrzebuję, ani nie chcę.
– Śmiem
twierdzić, że nie protestowałeś jakoś szczególnie, mój drogi
przyjacielu. Może moja rodzicielka ma co do ciebie rację i za
murami, które wokół siebie postawiłeś, skrywa się ogromne serce
pragnące odnalezienia drugiej połówki. – Opiera brodę na dłoni
i pochyla się w moją stronę, trzepocząc rzęsami.
Kładę
rękę na jej twarzy i odpycham ją.
– Skończ,
psychiczna kobieto. Nie wierzysz w całe to swatanie, tak samo jak
ja.
Śmieje
się i prostuje.
– Nie
chodzi o to, że w to nie wierzę. Po prostu nie mam szczęścia i
talentu w zakresie życia romantycznego, co widać po tym, że każdy
facet, z którym się umawiałam, okazywał się złamasem.
– Tu
się z tobą zgodzę – mruczę. Gust Willow odnośnie do mężczyzn
jest bardziej niż tragiczny.
– Ale
tu nie chodzi o mnie, lecz o ciebie. I znam cię wystarczająco
dobrze, by umieć znaleźć ci idealną dziewczynę. – Kiwa z
rozmysłem głową. – Wiesz, im więcej o tym myślę, tym bardziej
uważam, że to będzie dla mnie podwójne zwycięstwo. Udowodnię
mamie, że może przekazać mi firmę, a w dodatku przez najbliższe
pół roku będę miała całkowitą kontrolę nad tym, z kim się
spotykasz.
– Pół
roku? – Wpatruję się w nią.
– Słuchaj,
znalezienie idealnej partnerki wymaga czasu – mówi do mnie jak do
dziecka. Nagle poważnieje i wskazuje na mnie palcem. – Lepiej bądź
grzeczny. Żadnego sabotowania randek i wymigiwania się od nich.
Jęczę,
gdy widzę swoją najbliższą przyszłość pełną beznadziejnych
randek ze zdesperowanymi kobietami, o których Leo mówi NT –
Niewyjściowa Twarz.
– Co
będę miał w zamian za przeżycie tych niedorzecznych randek?
– Wieczną
miłość. – Trąca mnie w ramię.
– To
za mało. Chcę czegoś od ciebie.
– Niby
czego?
Zastanawiam
się chwilę.
– Jeśli
mam podejść do tego poważnie, musisz mi obiecać, że nie dasz się
zapłodnić nasieniem od jakiegoś dawcy spermy.
Wzdycha
głośno i przewraca oczami.
– Te
dwie rzeczy nie mają ze sobą nic wspólnego, Reid.
– Nieważne.
Uważam, że za bardzo się spieszysz i powinnaś to jeszcze
przemyśleć. Nie mogę uwierzyć, że nie powiedziałaś mi o
umówionej wizycie. – Taksówka zatrzymuje się przed naszym
budynkiem, więc płacę za przejazd.
– Nie
powiedziałam ci, bo wiedziałam, że będziesz się wściekał –
mówi, gdy wysiadamy z auta. – Odkąd powiedziałam ci o swoim
planie, zacząłeś się dziwnie zachowywać.
Zamykam
za nią drzwi.
– To
plan jest dziwny, nie ja. Jak w ogóle możesz myśleć, że to dobry
pomysł? Do wszystkich innych spraw podchodzisz przecież bardzo
racjonalnie. – Razem idziemy w stronę wejścia, a ja otwieram
ciężkie szklane drzwi do lobby.
– To
bardzo racjonalna – nie emocjonalna – decyzja – mówi, rzucając
mi przez ramię znaczące spojrzenie. – To ty
pochodzisz do tego
emocjonalnie.
Gdy
wsiadamy do windy, staram się znaleźć jakiś argument, ale nie
potrafię.
– Wiesz,
że to gadanie o wieku rozrodczym to ściema – mówię w końcu,
gdy wciska przycisk naszego piętra. – Kobiety zachodzą w ciążę,
gdy są starsze od ciebie.
– To
nie ściema. Uważa się, że trzydzieści pięć lat do dla ciąży
wiek zaawansowany, a wiele kobiet musi poddawać się bardzo
kosztownym zabiegom, by móc w ogóle w tę ciążę zajść. In
vitro i te sprawy, a IUI jest znacznie przyjemniejsza dla portfela.
Drzwi
windy otwierają się i, gdy ludzie z niej wysiadają, wchodzimy do
środka.
– Co
to jest to cholerne IUI1?
– Inseminacja
domaciczna. Opowiadałam ci już o tym.
– I
co, zapłodnią cię, wpuszczając ci do środka pipetą nasienie
jakiegoś typa, który spuścił się do kubeczka?
Przewraca
oczami.
– Bez
przesady.
– Mówię
poważnie, Wills. Myślisz, że to mistrzowie olimpijscy i naukowcy
walą tam sobie konia? Pomyśl. Chodzi tam banda dziwaków. Czy tylko
ja martwię się o zestaw genów dla twojego dziecka?
Winda
zatrzymuje się na naszym piętrze.
– W
porządku, Reid. Zgodziłeś się na to całe swatanie, dlatego
odłożę wizytę na później.
– I
przemyślisz to
jeszcze raz – dodaję, gdy idziemy w stronę drzwi do naszych
mieszkań. – Nie mogę uwierzyć, że twoja mama nie ma nic
przeciwko.
– Moja
mama chce wnuków i obie wiemy, że nie ma co liczyć na standardowe
metody. – Wyjmuje klucze z torby. – Dlaczego nie możesz mnie po
prostu wspierać?
– Mogę.
Robię to. Po prostu… – Jak mam jej to wyjaśnić, nie brzmiąc
przy tym jak zaborczy dupek? Nie wiem nawet, dlaczego tak bardzo mi
się to nie podoba. Kocham Willow i chcę, żeby była szczęśliwa.
Jeśli potrzebuje do szczęścia dziecka, dlaczego nie mogę po
prostu się zamknąć i jej wspierać?
Dochodzimy
do naszych drzwi. Chwytam ją za ramię, zanim otworzy swoje
mieszkanie.
– Posłuchaj.
Przepraszam. Ale wiesz, że nie potrafię siedzieć cicho, gdy mam
coś do powiedzenia. Zwłaszcza gdy chodzi o ciebie.
Prycha.
– Co
prawda, to prawda.
– Więc
mamy umowę? Ja pójdę na parę randek z wybranymi przez ciebie
kobietami, a ty wstrzymasz się z inscenizacją domaciczną?
Próbuje
się nie uśmiechnąć.
– „Inseminacją”
domaciczną.
– Jak
zwał, tak zwał.
– Tak,
mamy umowę. Ale gdy ty i przyszła pani Fortino będziecie planować
ślub, ja pójdę na umówiony zabieg. Oczekuję wtedy od ciebie
pełnego wsparcia.
Czuję
ucisk w żołądku, ale wyciągam do niej rękę.
Choć
i tak za cholerę nie pozwolę, żeby doszło do którejkolwiek z
tych dwóch rzeczy.
1
Skrót
z języka angielskiego (intrauterine
insemination),
stosowany też w języku polskim (przyp. tłum.).
Brzmi ciekawie...musza przeczytać całą ksiażkę :)
OdpowiedzUsuńCiekawa.. Muszę przeczytać
OdpowiedzUsuńbardzo chętnie przeczytam
OdpowiedzUsuńAlez on dlugi
OdpowiedzUsuńOj interesująca propozycja, chętnie poczytałabym teraz w dobie pandemii.
OdpowiedzUsuńSuper się czyta 🙂 Jestem ciekawa całości tej książki
OdpowiedzUsuńKatarzyna Stolarska
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie się zapowiada ��
Jeśli mam podejść do tego poważnie, musisz mi obiecać, że nie dasz się zapłodnić nasieniem od jakiegoś dawcy spermy. :)
OdpowiedzUsuńSuper ❤
OdpowiedzUsuńCiekawie się czyta,jestem zaintrygowana co będzie dalej :)
OdpowiedzUsuńHistoria wciągająca czytelnika Dagmara Krajewska
OdpowiedzUsuńWciągające
OdpowiedzUsuńwidać że paniom książka się podoba
OdpowiedzUsuń