Rozdział
trzeci
Polowanie
na bestseller
SIEDZĘ
NA ŁÓŻKU OD KILKU GODZIN, trzymając laptopa na kolanach. Kręcę
szyją i krzywię się, gdy coś w niej strzela. W ciągu ostatnich
dwóch tygodni Serena przesłała mi siedemnaście manuskryptów,
chcąc pomóc w poszukiwaniu bestsellera, ale nic z tego nie
pobudziło mojej kreatywności. Zostały dwa dni do prezentacji, a ja
desperacko wertuję ostatnie pozycje z listy, głupio licząc, że
trafię na diament.
Mam
otwarty arkusz kalkulacyjny, w którym robię notatki ze wszystkiego,
co czytałam i kolorami zaznaczam potencjał różnych pozycji.
Czerwony oznacza „nada się do wyłożenia kuwety lub wzniecenia
pożaru”, żółty „czytać po pijaku albo na haju, będzie mniej
bolało”, a zielony „o mój Boże, nie nienawidzę tego! Cud!”.
Oczywiście nie mam niczego, co zaznaczyłabym na zielono. Jedną
pozycję oznaczyłam kolorem zielonożółtym, ale sięgnę po nią
tylko w ostateczności.
W
ciągu ostatnich czternastu dni przeczytałam tak wiele, że niemal
dostałam zeza. Mój mózg przetworzył tuziny książek i miliony
słów, niestety na próżno, a teraz kończy mi się czas.
Jasna
cholera.
Otwieram
nowy dokument i w gniewie zapisuję uczucia, wzbudzane we mnie
poszukiwaniem kolejnego wielkiego amerykańskiego bestsellera.
Zaczynam, jakby miał to być epicki poemat, ale w miarę, gdy piszę,
wychodzi mi coś na miarę doktora Seussa1.
Przetrząsnęłam
wysokie stosy kartek
Przetrząsnęłam
biblioteki pełne kartek
Splądrowałam
popularne gazety
Doświadczając
mnóstwa tandety
Przebrnęłam
przez fanfiki
i gatunki
liczne
Próbowałam
pokonać nudę i nie chrapać enigmatycznie
Ale
niestety nie znalazłam szukanego Graala
Nic
nie wywołało okrzyku: „proza doskonała!”
Siedzę
więc zmęczona, na usta ciśnie mi się: „kurwa mać”
Czas
mi się kończy i zaraz zacznę włosy z głowy rwać
Bo
książka, której szukam to biały kruk
I
kryje się w kraju zwanym Nietu.
Spycham
laptop z kolan i opieram się o zagłówek. Nie wierzę, że to się
naprawdę dzieje. Po latach udowadniania swojej wartości awans
przejdzie mi koło nosa z powodu głupiego konkursu, w którym nie
mogę się wykazać. Plotki o Devinie i Sandrze są prawdziwe;
przechwalał się tym przez cały tydzień, jak przystało na kutasa,
którym jest.
Telefon
wibruje na stoliku nocnym, oznajmiając nadejście wiadomości od
Joanny.
Będę
na dwudziestą. Mam alkohol.
Świetnie.
Wpadnie, żeby pomóc mi z prezentacją, a w tej chwili mam wielkie
G.
Planuję
wrócić do czytania powieści sci-fi, która jest w zasadzie kiepsko
napisaną wersją Dumy
i uprzedzenia, ale mój
telefon zaczyna wygrywać Wrecking
Ball Miley Cyrus, a na
wyświetlaczu pojawia się zdjęcie babci. Naznaczone siwizną rude
włosy ma związane w koczki po obu stronach głowy niczym Leia,
uśmiecha się szeroko i wygina ręce w kształt serca.
To
zdjęcie idealnie podsumowuje osobowość Nannabeth. Innymi słowy:
osobowość trzynastolatki uwięzionej w ciele
siedemdziesięciopięcioletniej kobiety. Czasem się zastanawiam, czy
gdzieś tam nie żyje sobie biedna licealistka, która zamieniła się
z nią na ciała podczas pełni księżyca i teraz narzeka na
„dzisiejszą młodzież” oraz ból stawów, gdy zanosi się na
deszcz.
Uśmiecham
się na tę myśl.
Choć
babcia zachowuje się jak młódka, nie zamieniłabym jej na nikogo
innego. Jest wyjątkowa. Jest też jedną z dwóch osób na świecie,
którym powierzyłabym swoje życie.
Odbieram,
przełączając na głośnik.
– Cześć,
Nan. Co tam?
– Asha
– rzuca ze znajomą paniką w głosie – chodzi o Moby’ego.
Chyba umiera.
– Znowu?
To już trzeci raz w tym tygodniu.
Nannabeth
uwielbia swoją kaczkę, Moby’ego (tak, Moby’ego Ducka. Epickie
imię dla epickiego ptaka). Zaraz po mnie i Eden Moby jest
najważniejszym stworzeniem w życiu Nannabeth i, wierzcie mi, jest
najbardziej rozpuszczoną kaczką na świecie. Nan zawsze się nad
nim trzęsie niczym kwoka.
– Asha,
nie żartuję – karci mnie.
– Wiem,
Nan, ale wątpię, żeby umierał. Pewnie udaje, żeby zwrócić na
siebie uwagę.
– Wydaje
dziwne odgłosy podczas snu – niepokoi się.
– Przecież
wiesz, że chrapie.
– Cóż,
owszem, ale to nie brzmi jak chrapanie. Zwykle robi tak. – Wydaje
dźwięk przywodzący na myśl myszoskoczka z katarem. – A dziś
brzmi tak. – Powtarza identyczny dźwięk, na co wzdycham.
Po
tym jak ojciec odszedł od nas, kiedy byłam brzdącem, a mama
zmarła, gdy razem z Eden nadal chodziłyśmy do podstawówki, do
akcji wkroczyła Nannabeth i zastąpiła nam oboje rodziców. Jest
dla nas wszystkim i kocham ją nad życie, ale nie oznacza to, że
czasem nie doprowadza mnie do szału. Z mojego doświadczenia wynika,
że to ci, których kochamy najbardziej, potrafią najskuteczniej
wyprowadzić nas z równowagi.
– Nan,
jestem przekonana, że z Mobym wszystko gra, ale jeśli się
martwisz, zadzwoń do doktora Solleya. Będzie przeszczęśliwy,
mogąc złożyć ci domową wizytę. – Doktor Solley jest
weterynarzem Moby’ego od czasu, gdy Nan go przygarnęła i nie
wątpię, że odnowił sobie całe mieszkanie za samo wynagrodzenie
pobierane od babci.
– Pewnie
masz rację – przyznaje nieco uspokojona. – Po prostu niedobrze
robi mi się na myśl, że coś mogłoby mu się stać.
– Rozumiem.
Ale twarda z niego sztuka, coś tak trywialnego jak bezdech senny nie
dałoby mu rady.
Może
i babcia ma lekką nerwicę, jeśli chodzi o jej ukochanego ptaka,
jednak rozumiem to. Straciła wiele bliskich osób, włączając w to
córkę, więc jej strach jest naturalny. Pojmuję go aż za dobrze.
Słyszę
szelest i wyobrażam sobie, jak Nan kładzie się na łóżku obok
Moby’ego, obejmując go opiekuńczo jednym ramieniem.
– To
jakie masz plany na dzisiejszy wieczór, skarbie? – pyta cicho. –
Połączysz się przez Skype’a ze swoim Francuzem? A może jakiś…
jak to się mówi? Seksting?
– Nan!
– wykrzykuję.
– No
co? Tak się przecież teraz bawicie, czyż nie? Nie ma się czego
wstydzić. Razem z dziadkiem też uprawialiśmy seksting, kiedy żył,
ale oczywiście w tamtych czasach służyły do tego listy –
wyznaje.
Zaciskam
powieki.
– Babciu,
proszę. Wiesz, w jakie zakłopotanie mnie wprawiasz, kiedy
opowiadasz o seksie z dziadkiem.
– Och,
skarbie, nie sądzisz, że starym ludziom od czasu do czasu również
należy się porządny orgazm? Też mamy swoje potrzeby.
Boże,
mój mózg. Zapomnij o tym. Natychmiast.
– Ale
wracając do twojego pytania, Nan, nie będę dziś rozmawiać ze
swoim chłopakiem. Pracuję, a ponieważ mam deadline do
poniedziałku, muszę się streszczać. – Kładę telefon na
dekolcie, żeby móc dalej pisać w trakcie rozmowy. Eden zawsze mnie
opieprza, kiedy widzi, że tak robię, ale tylko dlatego, że jej
piersi są za małe na ten patent. Może i jej szczupłe, strzeliste
ciało wygląda w ciuchach lepiej niż moje, ale nie potrafi
rozmawiać przez telefon bez użycia rąk.
– Och,
kochanie – wzdycha Nan. – To okropne pracować w sobotni wieczór.
Nadal zajmujesz się tym konkursem mającym zapewnić ci awans?
– Tak
– potwierdzam.
– Ach.
No to jak ci idzie poszukiwanie kolejnej wspaniałej amerykańskiej
powieści?
– Kiepsko.
– Wpisuję tytuł dzieła, które czytam, w żółtej kolumnie. –
Sterta odrzuconych przeze mnie propozycji właśnie przewyższyła
Wieżę Wolności2
i została najwyższą budowlą w Nowym Jorku.
Babcia
parska śmiechem.
– W
takim razie nie powinnam ci przeszkadzać.
– Niestety.
– Podnoszę telefon z piersi i przysuwam do ust. – Przytul ode
mnie Moby’ego, dobrze? I widzimy się w przyszłym tygodniu na
obiedzie.
– Oczywiście,
kochanie. Zdzwonimy się.
– Kocham
cię, Nannabeth.
– Ja
ciebie też.
Rozłączam
się, a następnie przecieram oczy. Pracuję od pięciu godzin bez
żadnej przerwy i czuję się, jakbym miała pod powiekami papier
ścierny. Bez namysłu otwieram Instagrama i wchodzę na profil
Profesora.
– Zerknę
tylko szybko i wracam do pracy – mówię do siebie. – To nic
takiego. W każdej chwili mogę przestać go obserwować.
Odprężam
się, przeglądając jego posty. I napalam.
– Chodź
do mamusi, Krzepki Profesorze Pornosłów. Pozwól mi skąpać się w
blasku twojej błyskotliwości.
Nie
udzielam się za bardzo w mediach społecznościowych, a konta, które
mam, służą mi głównie do podglądania ludzi. Medium, w którym
jestem najbardziej widoczna, to Instagram. Używam go do pokazywania
ulubionych rzeczy od vintage’owych projektantów z pchlich targów
i ze sklepów z używaną odzieżą. Żadnych selfie, tylko zdjęcia
ubrań, toreb, butów, a nawet w tym nie potrafię zdobyć się na
regularność. Profil VintageBrooklynGirl ma prawie dwustu
obserwatorów. Wygląda na to, że niektórzy lubią oszczędzać na
zakupach równie mocno, jak ja.
Nigdy
jednak niczego nie komentuję na Instagramie. Owszem, rozdaję lajki
na prawo i lewo, ale pisanie do obserwowanych przeze mnie osób
wprawia mnie w zakłopotanie. Bo czemu miałoby ich obchodzić, co
ktoś tak mało ważny jak ja ma do powiedzenia? Moje opinie nic nie
znaczą i, mówiąc szczerze, niektórzy użytkownicy są tak
chamscy, że wolę nie dorzucać swoich trzech groszy.
W
tej chwili na poważnie rozważam jednak pozostawienie komentarza pod
jednym z nowych postów Profesora. Na fotografii widać jego nagie
plecy. Ciemne włosy ma mokre, a dłonie, w których trzyma
spuszczoną głowę, owinięte taśmą bokserską. Jak zwykle twarzy
nie widać, ale zdjęcie jest mocne: przedstawia udręczonego
człowieka próbującego walczyć.
Pod
spodem znajduje się podpis:
Przekonuję
sam siebie, by odpuścić, przestać wierzyć w niemożliwe.
Próbuję.
Wprowadzam
się w odrętwienie, a potem dobijam trunkiem.
Karzę
worek treningowy, aż obijam knykcie, potem krwawię słowami na
pustą stronę.
Porządkuję
na nowo cały świat, aż ledwie poznaję miejsca, w których kiedyś
byłaś.
A
jednak, gdzie się nie odwrócę, widzę ciebie.
Nawiedzającą
moje wspomnienia.
Nie
wiem, skąd bierze się chęć, by napisać coś, co poprawi mu
humor.
Nabieram
powietrza, próbując wymyślić idealny komentarz, co jest głupie,
biorąc pod uwagę, że pewnie i tak go nie przeczyta.
Wspaniały
post. Dziękuję, że podzieliłeś się swoimi odczuciami. Dzięki
tobie chcę być odważna.
Szybko
wciskam enter, żeby nie stchórzyć, a potem krzywię się, gdy
komentarz pojawia się na dole pod tysiącami innych.
Och,
tylko trzydzieści sześć tysięcy osób napisało przede mną? No
cóż.
Wypuszczam
oddech, chcąc zamknąć aplikację, ale wtedy dostaję
powiadomienie.
Bez
jaj.
Nie
tylko polajkował mój komentarz, lecz także odpowiedział.
Przestaję
oddychać, gdy czytam jego słowa.
@VintageBrooklynGirl
Zrób to. Bądź odważna. Walcz z całych sił o to, czego
pragniesz. Nic nie prześladuje naszych serc równie mocno jak żal.
Wow.
Serce
zaczyna mi nagle bić dwa razy szybciej. Coś jest ze mną poważnie
nie tak, skoro kilka słów nieznajomego tak bardzo na mnie
oddziałuje. Wiem, że to zwykłe głupie zauroczenie internetową
gwiazdką, ale jest silniejsze niż kiedykolwiek i trochę mnie to
martwi.
Nadal
wniebowzięta lajkuję jego komentarz i staram się wymyślić jakąś
głęboką odpowiedź. Gdy po kilku minutach nic nie przychodzi mi do
głowy, piszę szybko:
Dziękuję
za słowa zachęty. Dam z siebie wszystko.
Po
kilku sekundach lajkuje moje słowa, ale nie dzieli się już swoją
mądrością. Przeglądam komentarze, nie widzę jednak żadnego,
który by polubił, czy na niego odpowiedział. Choć może to bez
znaczenia, sprawia, że uznaję to, co właśnie się wydarzyło, za
niezwykłe. Nie mam pojęcia, dlaczego mnie wyróżnił, ale jestem
mu za to wdzięczna.
I
wtedy uświadamiam sobie, że uśmiecham się z rozmarzeniem do
telefonu jak kompletna idiotka.
Dlaczego
nie mogę znaleźć kogoś takiego jak on? Jego pasji i szczerości w
wersji książkowej. Coś takiego mogłabym sprzedać. Cóż, to by
się samo sprzedało.
Zerkam
po raz ostatni na jego słowa i zdjęcia, czując, jak coś się we
mnie rozpala; pomysł jest tak szalony, że może być w nim
przebłysk geniuszu.
Czemu
wcześniej o tym nie pomyślałam?
Gdy
nabieram przekonania, że to się może udać, patrzę na posty
Profesora bardziej jak redaktor niż fanka. Mgła w moim umyśle się
rozwiewa, a ja czuję się, jakby coś uderzało mnie w pierś.
Mój
Boże… to może być naprawdę coś. To może być mój królik
wyciągnięty z kapelusza!
Scrolluję
dalej i wkrótce orientuję się, że z ekscytacji przygryzam wnętrze
policzka.
Zawsze
sądziłam, że poczuję uderzenie błyskawicy i usłyszę anielski
chór, gdy odnajdę prawdziwą miłość, ale teraz, kiedy przeglądam
posty Profesora, moje przeznaczenie wydaje mi się wyraźniejsze niż
przy jakimkolwiek chłopaku. Szukałam wśród niskiej i wysokiej
literatury, ale może nie we właściwych miejscach. Kraina zwana
Nietu naprawdę istnieje, zamieszkiwana przez jednego człowieka, na
tyle popularnego, by jego książka natychmiast zdobyła status
bestsellera.
Jasna
cholera, jeszcze mogę wygrać ten konkurs.
***
Nachylam
się nad Joanną, obserwując jej twarz. Mocno ściska telefon, z
otwartymi ustami wpatrując się w wyświetlacz.
Boże,
proszę, niech się ze mną zgodzi, żebym nie wyszła na wariatkę,
chwytającą się w desperacji brzytwy.
Nie
spieszy się, a ja nie wiem, czy zachowuje beznamiętną mimikę,
żeby trzymać mnie w niepewności, czy naprawdę to, co czyta, nie
wywołuje w niej żadnej reakcji. Jeśli to drugie, już po mnie.
Jeśli to pierwsze, pobiję ją bez litości poduszką z głową
Chrisa Hemswortha.
Słyszę,
jak drzwi mieszkania otwierają się i zamykają, a potem docierają
do mnie ciche słowa siostry i jej chłopaka. W normalnych
okolicznościach poszłabym się z nimi przywitać, ale teraz mam
ważniejsze sprawy; jak powstrzymanie się przed potrząsaniem
Joanną, dopóki nie powie mi, co do diaska o tym sądzi.
Zaczynam
już myśleć, że siła Profesora Feelgooda tkwi wyłącznie w moim
umyśle, ale wtedy dostrzegam reakcję, na którą liczyłam: Joanna
oblewa się głębokim rumieńcem, a potem wzdycha lekko,
przeglądając kolejne posty.
Taaaaak!
To
coś wielkiego. Choć pracujemy razem już dwa lata, nigdy nie
widziałam, by Joanna straciła opanowanie, a jednak w tej chwili ani
idealne blond loki, ani doskonały makijaż nie są w stanie
zamaskować jej szoku.
– O
mój Boże – szepcze, odrywając wzrok od telefonu.
– Prawda?
Jej
pierś unosi się i gwałtownie opada, a palce niemal drżą.
– O…
Boże.
– Wiem.
– Och,
mój BOŻE.
Zaczyna
wachlować się dłonią, a ja dobrze wiem, jak szybko krąży krew w
jej żyłach, a skóra wrzeszczy z namiaru bodźców.
Zbieram
się na odwagę, by zadać najbardziej palące pytanie.
– Czujesz
to samo co ja?
– O
tak. – Unosi na mnie wzrok z rozdziawionymi ustami. – Jasna
cholera, Asha.
Opieram
się o zagłówek, ogarnia mnie ulga, a serce zaczyna bić
regularniej.
– Żeby
było jasne: napaliłaś się, prawda? – dopytuję.
Wraca
spojrzeniem do ekranu.
– Chooolernie.
Eden
wsadza głowę do mojej sypialni i przygląda się nam podejrzliwie.
Nie jestem pewna, czego się spodziewa, ale bez wątpienia nie mnie i
Joanny pieszczących telefony.
– Co
z wami? – pyta, mrużąc oczy. – Oglądacie razem porno?
Uśmiecham
się, przywołując ją gestem.
– W
pewnym sensie.
Wręczam
jej telefon i obserwuję ją uważnie, by nie przegapić reakcji.
Przesuwa palcem po ekranie, a ja wiem, że Eden będzie prawdziwym
wyzwaniem. Wrodzony cynizm oraz brak cierpliwości siostry oznaczają,
że jest odporna na większość form emocjonalnych manipulacji.
Jeśli polubi Profesora, jestem w domu.
Wstrzymuję
oddech, spinając się w oczekiwaniu. Mniej więcej trzydzieści
sekund później dostaję odpowiedź.
Eden
marszczy brwi, otwiera usta, a jej policzki oblewa rumieniec.
Obie
mamy kremową skórę po mamie i, choć kasztanowe włosy Eden się
kręcą, a ja ciężko pracuję, by moje kosmyki były proste, tak
samo czerwienimy się z zakłopotania albo podniecenia.
– O
rany – rzuca.
Joanna
kiwa głową.
– Racja.
– O…
Boże
– mówi Eden, przeglądając kolejne posty. Z każdą sekundą jej
oddech staje się coraz cięższy.
Czuję,
że cała promienieję.
– Wspaniałe,
prawda?
– Och,
mój BOŻE!
Podskakuje,
gdy w drzwiach pojawia się jej wysoki, przystojny chłopak.
– Okej
– rzuca, mrużąc zielone oczy, gdy spogląda na Eden. – Zwykle
to przeze mnie tak krzyczysz. Co tu się dzieje, do diabła?
Joanna
nachyla się i szepcze:
– Chyba
nigdy nie przyzwyczaję się do oglądania Pana Romantycznego w twoim
mieszkaniu. Jest niczym jednorożec wśród mężczyzn: wspaniały,
zarówno w środku, jak i na zewnątrz.
– Prawda?
Eden
przywołuje go, a kiedy staje obok niej, wręcza mu mój telefon, by
sam się przekonał, na co patrzymy.
– To
profil na Instagramie faceta, który nazywa się Profesorem
Feelgoodem – wyjaśnia.
Max
marszczy brwi, scrollując.
– Wow.
Trzy miliony obserwatorów. Jak u licha facet, o którym nigdy nie
słyszałem, może być tak popularny?
Na
fali adrenaliny wpisuję Profesora do arkusza kalkulacyjnego i
zaznaczam go najjaskrawszym odcieniem zieleni.
– Wierz
lub nie, Max, ale jest mnóstwo ludzi, którzy są szalenie popularni
na Insta, a jednocześnie anonimowi: blogerki modowe, makijażystki,
gorący lekarze i prawnicy. Ale ten facet? Ma w sobie coś…
trudnego do określenia. To fascynujące.
Max
przegląda jego profil, a Eden łapie go za biceps i głaska czule.
– Co
myślisz? – pyta.
– Nie
do końca wiem, na co patrzę. Artystyczne zdjęcia, znane zabytki i
krajobrazy. Jakaś gniewna poezja. – Max wzrusza ramionami.
– To
podróż odkrywcza – stwierdza Eden, wskazując ekran. – Jeśli
zaczniesz od początku, dostrzeżesz, że próbuje odnaleźć siebie,
wędrując po świecie. Potem spotyka kogoś, kogo ma za bratnią
duszę, łączy ich namiętna relacja, a potem ją traci. Teraz stara
się radzić sobie bez niej.
– Okej.
– Max przytakuje, patrząc na mnie, Eden i Joannę. – Chwila…
wszystkim wam się to podoba?
– Boże,
tak! – odpowiadamy jednocześnie.
– Powinien
nazwać swój profil „Profesor Feelgood w moich majtkach” –
rzuca Joanna, znów się wachlując.
– Prawda?
– wołam, kiwając energicznie głową.
– Bez
dwóch zdań. – Eden parska śmiechem.
Max
unosi brwi i odwraca się do niej.
– Ach
tak?
Mina
jej blednie, chrząka, po czym całuje lekko swojego chłopaka.
– Przecież
wiesz, że nikt nie będzie seksowniejszy od ciebie, ale… rozumiem,
co dziewczyny w nim widzą. Przystojniak ze złamanym sercem
usychający z tęsknoty za ukochaną? To całkiem pociągające.
Max
oddaje mi telefon.
– Skąd
wiesz, że jest przystojny? Na żadnym zdjęciu nie widać jego
twarzy.
– Och,
jest przystojny – stwierdza Joanna, nie odrywając wzroku od
ekranu. – Już po kilku ujęciach linii szczęki można stwierdzić,
że to ciacho.
– Ale
mniejsza z tym, jak wygląda – mówię, patrząc na laptop. – To
jego słowa na nas działają, o wiele bardziej niż twarz czy ciało.
Są po prostu takie… ujmujące, pełne pasji.
Joanna
wręcza Maksowi swoją komórkę.
– Spójrz,
to świetny przykład. Przeczytaj na głos.
Max
spogląda na nas wszystkie z powątpiewaniem, po czym unosi telefon.
Gdyby
ludzie byli kolorami, ona byłaby jasnożółta, jak słońce.
Ja
byłbym stalowoszary, jak niebo przed burzą.
Jednak
zawsze, kiedy z nią byłem, czułem się, jakbym stał w pełnym
słońcu,
Jasny
i szczęśliwy.
Też
byłem żółty.
Lubiłem
być żółty.
Starałem
się pozostać taki, gdy odeszła. By zatrzymać w sobie jej światło.
Ale
zostałem utkany z burzowych chmur i w końcu ono zbladło
i
znów pojawiła się szarość.
Czasem
wyciągam dłoń do słońca,
Ciepło
niezmiennie przypomina mi, jak się czułem
kiedy
trzymałem jej dłoń w swojej.
Wzdychamy
głęboko z Joanną, kiedy kończy.
Reakcja
Eden jest bardziej… fizyczna. Patrzy na Maksa, jakby miała ochotę
zedrzeć z niego koszulę i polizać go po piersi, co nie umyka jego
uwadze.
– Wiesz,
jeśli ci się podobają takie rzeczy, mam u siebie tony gniewnej
poezji, którą napisałem kilka lat temu.
Eden
przysuwa się i dotyka jego brzucha.
– Ach
tak?
Kiedy
Max potwierdza skinieniem, Eden zarzuca mu ręce na szyję i
przyciąga go do siebie.
– W
takim razie wygląda na to, że czeka mnie prywatny wieczorek
poetycki.
Max
całuje ją głęboko, a my z Joanną wzdychamy po raz kolejny.
Przebywanie w towarzystwie tak mocno zakochanych osób jest zarówno
wspaniałe, jak i okropne. Z jednej strony jestem przeszczęśliwa,
że moja siostra znalazła wreszcie kogoś, kto jest jej wart. Z
drugiej – miłość w ich wydaniu wydaje się taka naturalna, przez
co zastanawiam się, czy czasem coś nie jest ze mną nie w porządku,
skoro tak długo nie mogę jej znaleźć.
Po
kilku sekundach zasysania swoich twarzy Max odsuwa się skrępowany,
a Eden wkłada dłonie do jego kieszeni.
Och,
litości. Jakbym nie przywykła już do reakcji jego ciała na
całującą go Eden.
– Okej
– rzuca, ostatni raz cmokając ją w usta. – Muszę nadzorować
dziś kilku nowych pracowników na randkach. Widzimy się później u
mnie?
Eden
kiwa głową.
– Stanowczo.
– Oj,
Max – mówię. – Nie zostaniesz na kolację? Zamówiłam już
pizzę, z dodatkowym ananasem, specjalnie dla ciebie.
Max
mruży oczy.
– Jesteś
potworem, Asha, wiesz?
Gardzi
owocami na pizzy niemal równie mocno, jak kocha moją siostrę, a to
o czymś świadczy.
Joanna
śmieje się, a Eden wyciąga Maksa z pokoju.
– Chodź,
wielkoludzie. Nie będziemy znowu dyskutować o pizzy. Za bardzo się
zapalasz, kiedy to robimy.
– Nie
zapalam się – protestuje Max, a jego głos cichnie, gdy Eden
wypycha go za drzwi. – Pizzę można jeść w dobry i zły sposób.
Twoja siostra robi to źle.
Koniec kropka.
Gdy
zapisuję wstępne pomysły na książkę, słyszę, jak drzwi
mieszkania się otwierają, a potem ciche jęki i szepty. Nie mam
wątpliwości, że Max i Eden żegnają się, pochłaniając swoje
twarze.
Po
kilku minutach drzwi się zamykają, po czym Eden wraca i z głębokim
westchnieniem opada na krzesło przy moim łóżku.
– Okej
– rzuca, odsuwając włosy z twarzy. – Skoro uwolniłam się już
od gigantycznego rozpraszacza w kształcie mężczyzny, opowiedz mi
wszystko o tym całym Profesorze. Czy na podstawie tego, że niemal
podskakujesz w miejscu, mogę założyć, że bierzesz go pod uwagę
jako kandydata na bestsellerowego autora?
– Może
– przyznaję, starając się zachować spokój. – Uważasz, że
to byłoby wariactwo, opublikować takiego gościa?
Joanna
wydaje za moimi plecami ten sam dźwięk co Eden, której oczy się
rozświetlają.
– Żadne
wariactwo, to by było genialne. Wszystkie jego posty czyta się jak
seksowną, męską wersję Jedz,
módl się, kochaj.
Jeśli uda ci się namówić go na jakąś kozacką narrację, z
łatwością zrobisz z tego książkę.
Joanna
kiwa entuzjastycznie głową.
– Taaaak.
– Też
tak sądzę – przyznaję, pozwalając sobie na nieco większą
ekscytację. – A sądząc po tym, ilu ma obserwatorów, to będzie
hit, prawda?
Przyjaciółka
siada prosto.
– Bez
dwóch zdań! Nawet jeśli tylko jeden procent jego obserwatorów
kupi książkę, nadal szturmem zdobędzie ona listę bestsellerów
„New York Timesa”. – Macha rękami zaaferowana. – Rozpiszę w
arkuszu przewidywaną sprzedaż. Użyję kolorów, żeby nawet
ślepiec zauważył, jakie to będzie wspaniałe.
– Miałam
nadzieję, że to powiesz. – Rozpromieniam się.
Choć
Joanna żywi obsesję na punkcie mody i wszystkich rzeczy związanych
z popkulturą, zdążyłam zauważyć, że jeśli chodzi o liczby,
nie ma sobie równych. Nic dziwnego, skoro tworzy własne
międzynarodowe bogate portfolio, odkąd skończyła osiemnaście
lat. Podejrzewam, że pod względem finansowym nie ma nawet żadnego
powodu, by pracować w Whiplash, ale szczerze kocha książki.
– Zróbmy
to – mówię, pisząc szybko. – Jeśli mam zamiar wygrać, muszę
przedstawić Profesora w takim świetle, żeby wydał się kurą
znoszącą złote jajka. Czy raczej facetem piszącym złote książki.
Nie wiem, czy mam szanse konkurować z nową powieścią z serii
Gniewne serce,
nawet jeśli koleś będzie chciał współpracować, ale teraz
znalazłam przynajmniej jakiś punkt zaczepienia.
– Nie
powinnaś najpierw się z nim skontaktować? – pyta Eden. –
Wiesz, na wypadek, gdyby był jakimś dziwakiem, który nie ma ochoty
zostać bestsellerowym autorem?
– Kurde,
racja.
To
spowalnia moje tempo.
Ktoś
puka do drzwi.
– Pewnie
pizza już jest. – Eden zrywa się i wychodzi z pokoju. Słyszę,
jak śmieje się po wymianie słów z dostawcą.
Wraca
uśmiechnięta.
– Wygląda
na to, że Max dopadł gościa w lobby.
Unosi
pudełko, by pokazać, co napisał na nim wielkimi, grubymi literami.
„TA
PIZZA TO COŚ OBRZYDLIWEGO. ZMIEŃCIE SWOJE POTWORNE NAWYKI, ZANIM
BĘDZIE ZA PÓŹNO”.
Śmiejemy
się wszystkie trzy, a potem, gdy dociera do mnie cudowny zapach
stopionego sera i burczy mi głośno w brzuchu, dziewczyny spoglądają
na mnie z zaskoczeniem.
– Nie
jadłam lunchu – wyjaśniam, wzruszając ramionami.
– Okej.
– Joanna wstaje i podchodzi do Eden. – Ty napisz do Profesora, a
my przygotujemy drinki.
Gdy
wychodzą, wołam za nimi:
– Nie
wiem, co pijemy, ale nalejcie mi podwójną porcję.
Znikają,
a ja przez kilka minut siedzę, gapiąc się na telefon i po prostu
oddycham. Nie wiem dlaczego, ale stresuje mnie konieczność
napisania do Profesora. Po części pewnie dlatego, że boję się
jego odmowy, a po części dlatego, że przeraża mnie myśl o tym,
że się zgodzi. To może być dla mnie coś przełomowego albo mogę
zostać przez to wyśmiana.
Palce
zamierają nad ekranem, gdy zastanawiam się, jak ubrać w słowa
pytanie.
Witaj,
nieznajomy! Proszę, pozwól mi wykorzystać swój wrodzony talent do
słów i porno fotki do zdobycia awansu, dzięki któremu będę
mogła krzyknąć „Wal się” Devinowi Pożerającemu Cycki
Wzrokiem Shieldsowi.
Hmm.
Nawet nieźle, choć trzeba to wycyzelować.
Muszę
wziąć też pod uwagę, że osoba z taką liczbą obserwatorów
każdego dnia dostaje mnóstwo wiadomości, a ja nie chcę, by
myślał, że jestem kolejną desperatką.
Pochylam
się, uważnie wciskając literki. Kilka razy zaczynam wiadomość i
kasuję ją, po czym próbuję ponownie. Nie mam się za nieśmiałą,
ale jest coś w szczerości i namiętności Profesora, co sprawia, że
ogromnie pragnę mu zaimponować.
Uch.
Za bardzo się guzdrzę.
Wypuszczam
powietrze, postanawiając trzymać się faktów.
Cześć,
Profesorze Feelgoodzie. Nazywam się Asha Tate i pracuję w Whiplash
Publishing. Jakiś czas temu odkryłam twojego Instagrama i
dostrzegłam w nim duży potencjał na bestsellerową powieść.
Zastanawiałeś się kiedyś nad publikacją swojej twórczości?
Masz wspaniały, pełen pasji styl i wyraźnie widać, że twoje
posty wywierają wpływ na wiele osób, włączając w to mnie. Z
chęcią pomogłabym ci dotrzeć do szerszej grupy odbiorców, gdybyś
był zainteresowany. Proszę, odpowiedz w wolnej chwili na moją
wiadomość, żebyśmy mogli zgłębić temat. Pozdrawiam serdecznie.
Dołączam
numer telefonu, na wypadek, gdyby wolał zadzwonić, zamiast napisać.
Ręce mi się trzęsą, kiedy naciskam „wyślij”.
Opieram
się i zamykam oczy. Boże, to było bardziej stresujące niż moja
ostatnia cytologia.
Proszę,
niech się zgodzi, proszę, niech się zgodzi.
Jeśli
ten awans przejdzie mi koło nosa, nie tylko będę rozczarowana,
lecz także Devin, technicznie rzecz biorąc, stanie się moim
przełożonym, a to nie będzie fajne. Jednak oprócz tego naprawdę
uważam, że ten Profesor ma potencjał i jego książka mogłaby
zainspirować ludzi, co byłoby nawet bardziej satysfakcjonujące.
– Asha,
chodź! – krzyczy Eden z kuchni. – Pizza stygnie. Twoja margarita
jest już gotowa. Nalałam w największą szklankę. Mam nadzieję,
że to docenisz.
Zwlekam
się z łóżka i dołączam do nich. Jeśli muszę przechodzić
katusze w oczekiwaniu na odpowiedź, równie dobrze mogę robić to
po procentach.
1
Amerykański autor książek dla dzieci, do najbardziej znanych
należy Kot Prot
(przyp. tłum.).
2
Jeden z czterech nowojorskich wieżowców stanowiących część
nowego kompleksu, który powstał w miejscu biurowców WTC
zniszczonych w wyniku zamachu z 11 września 2001 (przyp. tłum.).
Super propozycja
OdpowiedzUsuńOj poprosze o więcej....
OdpowiedzUsuńbardzo ciekawy rozdział
OdpowiedzUsuńZapowiada się ciekawa lektura ba wieczory zimowe.
OdpowiedzUsuńBrzmi intrygująco
OdpowiedzUsuńKolejna ciekawa recenzja :)
OdpowiedzUsuńWciągający rozdział Dagmara Krajewska
OdpowiedzUsuńCiekawa
OdpowiedzUsuńJuż czuć pełno emocji a co dopiero będzie dalej :) Świetna książka :)
OdpowiedzUsuńwidać że paniom ten rozdział się podoba
OdpowiedzUsuń