Rozdział trzeci
Prywatny detektyw
Patrzę
przez obiektyw aparatu i zauważywszy mężczyznę wchodzącego na
pocztę, poprawiam ostrość. Przez szklaną szybę doskonale widzę
wnętrze. Wstrzymuję oddech, czekając, czy to on skorzysta ze
skrytki numer sześćset dwadzieścia jeden.
Nie robi tego.
Cholera.
W ciągu czterech
ostatnich dni przez budynek przewinęło się ponad pięćdziesiąt
osób, ale nikt nie odbierał poczty Pana Romantycznego. Na szczęście
naprzeciwko znajduje się kawiarnia, dzięki czemu mogę obserwować
teren we względnie wygodnych warunkach, lecz nadal… Spodziewałam
się, że do tej pory będę już coś miała, a nawet zobaczę
faceta. Bóg mi świadkiem, że wystarczająco dużo czasu spędziłam
na wypełnianiu jego kwestionariusza; cholerstwo liczyło dwanaście
stron. Wygląda na to, że nasz pilny pan do towarzystwa chce
wiedzieć o swoich klientkach wszystko – od chłopaków z liceum i
college’u, po ulubione filmy, muzykę oraz książki. Zamieścił
nawet test osobowości. Nie rozumiem, po co, do cholery, potrzebuje
tych informacji. Z pewnością mężczyzna ze snów musi znać
oczekiwania kobiety, a jednak nigdzie nie pyta o te fantazje. O co w
tym chodzi? Wybiera tylko te, do których ma przebrania?
Jeśli nie liczyć
tego, iż użyłam fałszywego nazwiska, odpowiedziałam szczerze na
każde pytanie. Doszłam do wniosku, że kiedy zabierze mnie na
randkę, łatwiej zapamiętam prawdę niż kłamstwa, a nie
chciałabym stracić jego zaufania przez wpadkę dotyczącą
szczegółów. Oczywiście musiałam udawać, iż mam więcej
pieniędzy niż w rzeczywistości. Nie mogłam zdradzić, że
dorastałam w biedzie, podczas gdy mama pracowała na dwie zmiany,
ponieważ nie pasowałoby to do roli damy z towarzystwa.
Gapię się na
kolejnego odbierającego paczkę mężczyznę, który nie okazał się
właściwym człowiekiem, kiedy pada na mnie cień. Unoszę wzrok na
kelnera.
– Och, cześć.
Idealne wyczucie czasu. Mogę prosić o kolejne espresso? – Wypiłam
już siedem, więc mogę zachowywać się nieco dziwnie.
– Pewnie –
mówi, wręczając mi kopertę. – Jakiś facet kazał ci to
przekazać.
Zaintrygowana
zaglądam do środka. Znajduję tysiąc dolarów w gotówce z listem
napisanym odręcznie na grubym papierze.
Droga Pani White,
dziękuję za
zapytanie. Obawiam się jednak, że tym razem jestem zmuszony
odmówić.
Proszę przyjąć
moje najszczersze przeprosiny.
Pozdrawiam ciepło
P.R.
Rozglądam się po
kawiarni, po czym odwracam do kelnera.
– Kto ci to
dał?
Wzrusza ramionami.
– Jakiś
facet. Wysoki. W ciemnych okularach.
– W którą
stronę poszedł?
Wskazuje ulicę.
– Tam. Ale
nie złapiesz go. Dał mi dwudziestkę, żebym odczekał piętnaście
minut, zanim przekażę kopertę. Już dawno zniknął.
Jasna cholera!
Nie tak to
zaplanowałam.
Skąd, do diabła,
wiedział, że tu jestem? Co ważniejsze, co, do diaska, mam teraz
zrobić?
– Podać kawę
mimo wszystko? – pyta kelner.
– Nie.
Poproszę rachunek.
– Robi się.
Gdy odchodzi,
pocieram powieki. Na pewno mogę rozegrać to inaczej. Muszę się
tylko zastanowić.
Dzwonię do
Toby’ego, by poinformować o rozwoju sytuacji.
– Lipa –
stwierdza. – Do bani.
– Właśnie.
– Co teraz?
– Możesz się
dowiedzieć, na kogo jest zarejestrowana ta skrytka? Może w ten
sposób go wyśledzę.
Wzdycha.
– Kolejne
przestępstwa? Mój Boże, kobieto, masz na mnie zły wpływ. –
Słyszę szybkie stukanie w klawiaturę.
– Ale i tak
to zrobisz? – pytam z nadzieją.
– Ech.
Przynajmniej to jakaś atrakcja. Używanie hakerskich zdolności
zawsze jest całkiem ekscytujące.
– Świetnie.
Dziękuję, Tobes.
Rozłączywszy się,
jeszcze raz czytam liścik.
Niech cię szlag,
Panie Romantyczny.
W oczekiwaniu na
telefon od Toby’ego robię notatki.
Dlaczego P.R.
jest takim paranoikiem? Martwi się o swoje klientki? A może tylko o
siebie?
Dlaczego mnie
odrzucił? Skąd wiedział, że będę go dziś obserwować z tego
miejsca? Zakładam, iż się dowiedział, ale jak?
Czuję wibracje.
Dostałam wiadomość od Toby’ego.
Zejdzie mi z tym
jakąś godzinę. Liczne zapory do pokonania. Odpręż się trochę,
abym mógł czynić swoją magię.
Kiedy kelner
przynosi rachunek, rzucam na stół trochę gotówki, wkładam
laptopa do torby, po czym patrzę na zegarek. Dopiero piętnasta.
Równie dobrze mogę pójść na siłownię.
Biorę swoje rzeczy,
a następnie kieruję się w stronę metra.
Muszę zrobić coś,
co pozwoli mi pozbyć się z organizmu całej tej kofeiny, albo
zacznę obijać się o ściany.
***
W
uszach ryczy mi Led Zeppelin, gdy uderzam stopami w bieżnię. Choć
pot płynie po twarzy, a płuca płoną, tę część treningu lubię
najbardziej. Gruczoły dokrewne działają na zwiększonych obrotach,
dlatego czuję się jak na haju.
Aaach, tak,
chodźcie do mnie, kochane endorfinki.
O tej godzinie
siłownia jest prawie pusta. Na szczęście nie pojawiły się
jeszcze księżniczki z obsesją na punkcie wyglądu ani przypakowane
osiłki. Zwykle trzymam się bieżni i ruchomych schodów, ale nie
znoszę czekać, aż urządzenia się zwolnią, a szczególnie nie
trawię lawirowania między odzianymi w lycrę, obcinającymi się
wzrokiem ludźmi, co się zdarza, kiedy robi się tłok.
Nie jestem fanką
podrywu na siłce. Kiedy tu przychodzę, chcę pokazać się z
najgorszej strony, dzięki czemu po tym, jak się wykąpię oraz
zrobię makijaż, mogę udawać kogoś lepszego. Próby imponowania
innym, gdy jestem spocona i ledwo żywa, nie uznaję za przyjemną
formę spędzania czasu.
Jednakże nie mam
nic przeciwko patrzeniu na najwspanialsze męskie okazy, a kilka
metrów dalej ćwiczy właśnie idealny osobnik. W zasadzie poza mną
jedyną osobą w tej części siłowni jest ciemnowłosy
przystojniak. Widziałam go tu wcześniej w tym tygodniu i wtedy też
obczajałam – muskularną klatę i nogi, oraz włosy, które
podczas biegu zwijają mu się nad czołem w cholernie seksowny
sposób.
Zwalniam nieco
tempo, zerkając na niego. Porusza się zarówno z gracją, jak i
niesamowicie męsko, co stanowi hipnotyzującą mieszankę. Mogłabym
się tak przyglądać przez cały dzień.
Kiedy o tym myślę,
on nagle unosi głowę, zauważając, że się gapię. Natychmiast
odwracam wzrok. Teraz nie może zwrócić na mnie uwagi. Nie, kiedy
pot wypływa każdym porem i cuchnę jak wysypisko śmieci.
Na ramieniu wibruje
mi telefon. Nie przestając truchtać, odbieram.
– Tobes! Hej.
– Okej, trudno
rozmawiać, biegać, a do tego jeszcze oddychać w tym samym czasie.
– Co masz?
– Uch… Mam
zadzwonić później? – pyta po chwili.
– Nie,
dlaczego? Jestem na siłowni.
– Och, w
porządku. Po prostu usłyszałem sapanie i pomrukiwanie, więc
pomyślałem… cóż, nieważne. No, więc skrytka jest
zarejestrowana na Reggiego Bakera z Greenpoint na Brooklynie. Wyślę
ci adres.
– Myślisz,
że ten Reggie to facet, którego szukamy?
– Pewnie.
Jeżeli ten cały Pan Romantyczny to sześćdziesięcioletni
emerytowany nauczyciel.
Kręcę głową.
– Mało
prawdopodobne. Czy Reggie ma jakąś rodzinę? Może synów po
dwudziestce?
Toby uderza w
klawisze.
– Nie. Reggie
oraz jego żona mają dwie córki, Priscillę i Daisy, obie po
trzydziestce.
Zmniejszam prędkość,
aż przechodzę do szybkiego marszu.
– Cóż, to
mi nie daje zbyt wielkiego pola do popisu, przyjacielu.
– Wiem.
Wybacz. Byłoby miło, gdyby skrytka doprowadziła nas prosto do
gościa.
– Ale
oczywiście nic z tego. – mówię z rezygnacją. – To by było za
proste. Tak czy inaczej, dziękuję, Tobes.
– Żaden
problem. Podeślę ci szczegóły. Daj znać, jak będziesz jeszcze
czegoś potrzebowała.
Żegnam się i
chowam telefon do pokrowca na ramieniu. Cała historia zmierza prędko
w ślepy zaułek, więc jeśli nie chcę stracić jedynego tropu,
muszę złożyć wizytę panu Reginaldowi Bakerowi. Może rozmowa z
nim da jakieś rezultaty.
Wyłączam bieżnię,
a następnie odwracam się, żeby z niej zejść, lecz wtedy daje o
sobie znać ta dziwna ludzka przypadłość polegająca na tym, że
po biegu nogi tkwią przez chwilę w jednym miejscu. Lecę do przodu
ze stanowczo zbyt wielkim impetem. Z najbardziej dziewczyńskim
piskiem, jaki kiedykolwiek wydobył się z mojego gardła, upadam i
upuszczam komórkę. Już mam walnąć czołem w podłogę, kiedy
czuję wokół talii silne ramiona, po czym zostaję przyciśnięta
do gorącego, twardego ciała.
– Wow. Nic ci
nie jest? – Słyszę ciepły męski głos z wyraźnym irlandzkim
akcentem.
Unoszę wzrok na
wybawcę, by zobaczyć, że przystojny, ciemnowłosy sąsiad z bieżni
przygląda mi się z niepokojem. Oczywiście, nie wystarczy, że
widział mój widowiskowy upadek, musiał jeszcze doświadczyć
potreningowego smrodu oraz obrzydliwego potu na swoim pięknym,
umięśnionym ciele.
– Cholera,
wybacz – mówię, odsuwając się zakłopotana. – Dzięki za
ratunek.
Spodziewam się, że
wytrze dłonie w spodenki, bo, mówiąc szczerze, jestem dość
lepka, jednak nie robi tego jednak.
Podnosi z podłogi
telefon, a następnie rzuca na niego okiem, aby sprawdzić, czy nie
został uszkodzony.
– Żaden
problem. Ostatnio też upadłem. Całe szczęście, że byłem sam i
nikt nie widział, jak wykładam się na podłodze niczym mała
żyrafa.
– Żałuję,
że mnie to ominęło – mówię żartobliwie.
– Powinnaś.
Gdybyś to nagrała, mógłbym zyskać popularność w internecie.
Jak mogłaś pozbawić mnie tych pięciu minut publicznego
upokorzenia? – Sposób, w jaki wymawia słowa, jest cholernie
seksowny. Co gorsza, kiedy biorę od niego komórkę, razi mnie prąd,
gdy nasze palce się ocierają.
O Boże, nie.
Zabujanie się w takim kolesiu, jak on, to kiepski pomysł. Instynkt
podpowiada, żebym wycofała się i zwiała, ale oczy go ignorują,
więc stoję, uśmiechając się.
– No, teraz
już naprawdę jest mi przykro.
Kiwa głową
usatysfakcjonowany.
– Wybaczam
ci. Ostatecznie pierwsze wrażenie, jakie na tobie wywarłem, nie
wiązało się z wyśmianiem, zatem nie jest źle.
Odsuwam grube pasmo
włosów, które wydostało się z kucyka i przykleiło do policzka
niczym wodorost.
– No cóż.
Nie ma nic gorszego niż zrobienie czegoś upokarzającego na oczach
nieznajomego, nie? To najgorsze – przyznaję.
Śmieje się. Rany,
jeśli wcześniej wydawało mi się, że wygląda atrakcyjnie, kiedy
jego włosy kręcą się w biegu, to na ten krzywy, oceniający
uśmieszek, który mi posyła, brakuje skali.
– W zasadzie
to, że padłaś mi do stóp, było całkiem urocze – stwierdza. –
Nie musiałaś się aż tak starać, by przyciągnąć moją uwagę,
zapewniam. Jednak nie narzekam.
Jezu, ten akcent
mnie dobija. Nie wspominając o błyszczących zielonych oczach. I
wysokich kościach policzkowych. I pełnych, kształtnych wargach.
Muszę stąd spadać.
A jednak nie przestaję paplać.
– Co mogę
powiedzieć? Niektóre kobiety lubią robić na mężczyznach
wrażenie dobrym wyglądem oraz ciekawym charakterem. Ja wolę
popisywać się niezdarnością. Myślę, że to bardzo niedoceniony
sposób na zaimponowanie płci przeciwnej.
Potakuje, omiatając
moje ciało szybkim, acz uważnym spojrzeniem.
– Coś w tym
jest. Naprawdę mi w tej chwili zaimponowałaś. Czy faceci też mogą
skorzystać z tej taktyki? Gdybym spadł ze schodów, dałabyś się
zaprosić na drinka?
Krzywię się.
– No co ty.
Nie możesz od razu spadać ze schodów. To typowy błąd nowicjuszy.
Zabiłbyś się. Zacznij od czegoś małego, jak potknięcie się o
własne nogi. Albo wpadnij do basenu. To może wydawać się proste,
ale jest spora różnica między byciem uroczo-niezdarnym a
nieatrakcyjnie nieprzytomnym – wyjaśniam. – Mierz siły na
zamiary.
Kiwa głową z
powagą.
– Ach tak.
Właśnie tego potrzebowałem. Nie tylko ocaliłaś mnie przed
upokorzeniem i zrobieniem sobie krzywdy, lecz także udało ci się
zignorować zaproszenie na drinka, nie sprawiając, że poczułem się
jak ostatni frajer. Całkiem imponujące.
Chwytam ręcznik z
bieżni, po czym ocieram twarz. Nie chciałam zlekceważyć jego
propozycji. To było po prostu zaskakujące. Faceci podrywają mnie
zwykle w barze po kilku głębszych. Albo jeśli ja jestem po kilku
głębszych, daję znać, że jestem zainteresowana, wsadzając im
język do ust.
Mężczyźni
wyglądający jak ten wspaniały irlandzki osobnik z reguły nie
zwracają na mnie uwagi. Przystojniacy nie podrywają zwykłych lasek
o kanciastych kształtach, z małym biustem, ćwiczących w
rozciągniętych podkoszulkach oraz niemodnych legginsach. Wolą
ulepszone silikonem króliczki Playboya, którym jakimś cudem udaje
się wyjść z zajęć na rowerach z idealną fryzurą, a także
nietkniętym makijażem.
Nie chodzi to, że
uważam się za nieatrakcyjną, jednak biorąc pod uwagę, iż
obecnie moja twarz jest cała czerwona, wątpię, aby potreningowy
wygląd stawiał mnie w najlepszym świetle.
– Dzięki –
rzucam. – Ale staram się nie umawiać z facetami, których
oczarowałam swoją niezdarnością. To byłoby nie w porządku wobec
nich. Wystarczyłoby, żebym założyła szpilki i spróbowała
przejść w nich po pokoju, a już nigdy nie spojrzałbyś na żadną
kobietę. Jesteś młody. Całe życie miłosne przed tobą. Nie
przyjmuję twojego zaproszenia, bo mi na tobie zależy. – I
dlatego, że zaproszenie od kogoś tak pięknego jak ty jest dziwne.
Spuszcza głowę.
– Wow,
niezdarna oraz bezinteresowna? Już się zakochałem.
A potem patrzy na
mnie tymi błyszczącymi zielonymi oczami, a ja mimowolnie
odwzajemniam spojrzenie.
– Tak w ogóle
mam na imię Kieran – przedstawia się. – A ty?
Bez namysłu ujmuję
jego dłoń. Jest duża, ciepła i twarda.
– Eden Tate.
– Miło cię
poznać, Eden.
– Ciebie
również, Kieranie. – Przysuwa się nieco bliżej, kiedy
delikatnie ściska moją dłoń. W rezultacie w całym ciele czuję
zdradzieckie łaskotki.
Reakcja jest tak
silna i niespodziewana, że muszę się odsunąć, by odetchnąć.
Dobry Boże, kim
jest ten facet? Nikt mi się tak nie podobał od… W zasadzie nie
pamiętam, abym kiedykolwiek przeżyła coś podobnego. Na ogół
umawiam się z kolesiami, którzy wyglądają dobrze, ale nie jakoś
nadzwyczajnie. Ten facet zdecydowanie prezentuje się wyjątkowo.
Atrakcyjny w sposób, jakiego nigdy sobie nawet nie wyobrażałam.
Dokładnie takich mężczyzn próbuję unikać.
Skołowana odwracam
się z zapartym tchem do bieżni, po czym chwytam wodę ze stojaka.
– Cóż, miło
było cię poznać, Kieranie. Dzięki, że ocaliłeś mnie przed
złamaniem nosa.
– Idziesz
już?
– Tak. Muszę
pracować, żeby zapłacić za rachunki.
– Cóż, może
jeszcze na siebie wpadniemy? Przychodzę tu prawie codziennie. –
Wydaje się tak pełen nadziei, że czuję ukłucie żalu.
– Może się
uda. Pa.
Uśmiecha się,
kiedy go mijam, przez co znów czuję motyle w brzuchu. Nie
przywykłam do odczuwania niejasnego pociągu do mężczyzn, a już z
pewnością do tego, co czuję przy nim. To zaskakujące, a także
niepokojące, dlatego staram się otrząsnąć, zmierzając pod
prysznic.
Nie jestem kimś,
komu przytrafiają się znajomości z czarującymi ludźmi. To się
zdarza głównym bohaterkom książek czy filmów, a nie mnie. Gdybym
grała w filmie, główną rolę zgarnęłaby osoba podobna do mojej
siostry, natomiast ja skończyłabym jako przemądrzała
przyjaciółka, która nie ma problemów z tym, by zaliczyć, lecz
umawianie się z facetami traktuje bardziej jako sport niż szansę
na znalezienie życiowego partnera.
Kiedy kończę się
myć, a potem ubieram, próbuję wyrzucić z myśli Kierana.
Brutalna prawda jest
taka, że nieważne, jak bardzo jest przystojny oraz seksowny. Skoro
się mną interesuje, musi być zakamuflowanym dupkiem. A choć nie
mam nic przeciwko sypianiu z takimi typami, umawianie się z nimi na
randki to kiepski pomysł.
Dupki sprawiają, że
zaczynasz coś czuć, a potem znikają. Pozwalają ci myśleć, że
jesteś dla nich wszystkim, a pewnego dnia stwierdzają, że jednak
nie jesteś. W tej chwili powinnam skupiać się na ratowaniu
kariery, a nie pracować na złamane serce.
Chwyciwszy swoje
rzeczy, zmierzam do drzwi. Choć kątem oka dostrzegam Kierana i
czuję na sobie jego wzrok, nie patrzę na niego.
Czas popracować.
***
Spoglądając
na gigantyczny, paskudny budynek przed sobą, wybieram numer
Toby’ego.
– Co tam? –
pyta.
– Jesteś
pewien, że wysłałeś mi dobry adres?
– Tak, a co?
– To nie dom.
To magazyn, w dodatku opuszczony, z powybijanymi szybami oraz
graffiti. – Bezdomny siedzący na szczycie schodów unosi butelkę
whiskey i posyła mi bezzębny uśmiech. – Całe dziewięć jardów
zapomnianego przez Boga miejsca.
– Cóż,
tylko taki adres znalazłem. Chcesz, abym poszukał czegoś o Reggiem
Bakerze?
– Pewnie. Nie
zaszkodzi. Znalazłbyś też jakieś informacje o tym budynku? O
poprzednich właścicielach… jakichś lokatorach. Kiedy skończysz,
wyślij mi e-mail.
– Robi się.
A, jeszcze jedno… – szepcze. – Derek węszył i pytał mnie,
jak ci idzie.
– Co mu
powiedziałeś?
– Że
zbliżasz się do przełomu w sprawie. Nie wyglądał na
przekonanego. Chce, żebyś pojawiła się jutro, by osobiście zdać
relację.
– Świetnie.
Nie mogę się doczekać, aby mu uświadomić, że nie mam nic więcej
ponad to, co już wie.
– W takim
razie lepiej coś wymyśl, bo wczoraj pojawiła się skarbówka, więc
jest w paskudnym humorze – informuje Toby. – Nie dawaj mu powodu,
żeby wyżył się na tobie.
– Dzięki za
ostrzeżenie, Tobes. Postaram się.
Po zakończeniu
rozmowy obchodzę budynek w poszukiwaniu wejścia czy raczej czegoś,
co mogłabym wykorzystać jako trop. Udaje mi się jednak odkryć
tyle, że magazyn jest ogromny i wygląda, jakby nikt go od dawna nie
używał. Jedyny znak życia stanowi przykuwający wzrok mural,
przedstawiający wielką czarno-białą twarz, namalowany przy tylnym
wejściu nad niewielką klatką schodową. Tuż obok widnieją słowa:
Porzućcie nadzieję,
wy, którzy tu wchodzicie.
Wchodzę po
schodach, po czym naciskam klamkę. Oczywiście drzwi są zamknięte,
lecz zauważam nowoczesny, lśniący domofon.
Hmmm… Ciekawe.
Wydaje się
całkowicie nie na miejscu, biorąc pod uwagę, że reszta budynku
wygląda jak żywcem wyjęta z horroru.
Odnoszę wrażenie,
że jestem obserwowana, ale gdy spoglądam na uliczkę, nie widzę
nikogo oprócz ogromnego faceta na murze za moimi plecami, który
wygląda naprawdę przerażająco.
Odwracam się do
klawiatury. Dla jaj wpisuję datę swoich urodzin. Jak się mogłam
spodziewać, rozlega się irytujące brzęczenie, a drzwi pozostają
zamknięte.
Po wypróbowaniu
kolejnych kombinacji odkrywam, że kiedy wciskam guziki w
odpowiedniej kolejności, wygrywam melodię Uptown
Funk.
Kiedy sprawdzam,
jakie jeszcze piosenki mogę zagrać, mój telefon zaczyna dzwonić
tak głośno, iż niemal wyskakuję z butów.
Odbieram bez
patrzenia na ekran.
– Tobes?
Słyszę głęboki
męski głos, który z całą pewnością nie należy do przyjaciela.
– Proszę
przestać wybierać przypadkowe kombinacje. Kolejna nieudana próba
uwolni psy, a ja nie będę sprzątał po tym, jak cię dopadną.
– Co, do
diabła? – Zerknąwszy szybko na komórkę, dostrzegam nieznany
numer. – Kto mówi?
– Wiesz
dobrze kto. Szukasz mnie.
O mój Boże. Nie
może być.
– Uch… Pan
Romantyczny?
Wzdycha
sfrustrowany.
– Zwykle nie
mam nic przeciwko, gdy klientki tak mnie nazywają, ale kiedy ty to
mówisz, kojarzy mi się to z lichym magikiem w cylindrze i
goździkiem w klapie marynarki. Albo gorzej, z okładką książki,
na której widnieję z gołą klatą oraz rozwianymi włosami.
Uśmiecham się na
tę myśl. Zakładam, że tajemniczy rozmówca wygląda właśnie
tak, jak modele z okładek romansów, a nie jak Danny DeVito. No, bo
serio, kobiety raczej nie płaciłyby za randkę z kimś
przypominającym DeVito, chociaż nigdy nie wiadomo. Ludzie mają
różne dziwactwa.
– To nie jest
śmieszne – stwierdza, a ja dochodzę do wniosku, że nawet gdyby
był paskudny jak cholera, mógłby zbić fortunę za telefoniczny
seks. Ma diabelnie grzeszny głos.
Chrząkam.
– To jak mam
na ciebie mówić?
– Gdyby to
ode mnie zależało, nijak. Biorąc jednak pod uwagę, że
zignorowałaś subtelną aluzję i nie dałaś mi spokoju po tym, jak
oddałem ci pieniądze, możesz mówić do mnie Max – odpowiada. –
A ja mam nazywać cię Bianką White czy Eden Tate? Co wolisz?
W kwestionariuszu
podałam się za Biankę White. Skąd, do diabła, dowiedział się,
jak brzmi moje prawdziwe nazwisko?
Zdenerwowana sięgam
kolejny raz do klawiatury.
– Mówiłem,
byś tego nie robiła – przypomina ostro.
Unoszę wzrok, ale
nie zauważam kamery. Odwracam się zatem, a następnie lustruję
wzrokiem uliczki. Dostrzegam sylwetki ludzi spieszących do domu,
lecz nikt się nie zatrzymuje.
– Gdzie
jesteś? – pytam, z każdą sekundą coraz bardziej zaniepokojona.
Słońce zachodzi, a coraz większe cienie nie sprawiają, że czuję
się bezpiecznie.
– Dobre
pytanie. Jak ci się wydaje?
Patrzę w drugą
stronę. Kilkanaście metrów dalej spostrzegam ciemną postać,
która się na mnie gapi. Stoi tyłem do światła, więc nie
dostrzegam rysów twarzy. Natychmiast sięgam do torebki po gaz.
– Okej, to
nie jest normalne. – Mocniej ściskam telefon. – Udajesz teraz
Bruce’a Wayne’a? Bo szczerze mówiąc, idzie ci tak sobie.
– Jeżeli nie
chcesz spotkać w ciemnej uliczce dziwnego mężczyzny, panno Tate,
sugeruję, abyś trzymała się od nich z daleka.
– Mądre
słowa. Pozwolisz mi odejść?
– Myślisz,
że zrobiłbym ci krzywdę? – pyta. – Czuję się urażony. Masz
mnie za jakiegoś zbira?
– Oczywiście,
że nie – odpowiadam szybko. – Na pewno jesteś idealnym, miłym
psychopatą. Ale jeśli zbliżysz się chociaż o krok, zacznę
krzyczeć tak głośno, że usłyszą mnie na Manhattanie.
Z głośnika płynie
niski śmiech.
– Choć
chciałbym to usłyszeć, możesz być spokojna. Nie masz się czego
bać. – Postać odwraca się, a w uliczce rozbrzmiewa echo głośnego
beknięcia. – To Charlie, miejscowy pijaczek. Nieszkodliwy. Cóż,
uszy by ci pewnie zwiędły, gdybyś musiała słuchać o tym, jaką
suką jest jego była żona, ale nie skrzywdziłby muchy.
Rozglądam się po
raz kolejny, szukając innego mężczyzny, który może się czaić
za śmietnikami.
– Jakim cudem
to widzisz? Jesteś tutaj?
– Spójrz w
prawo. – Unoszę wzrok. Na ścianie dostrzegam małą,
zakamuflowaną muralem kamerę. – Uśmiechnij się. Włączyłaś
alarm, kiedy bawiłaś się domofonem. Obserwuję cię na żywo na
swoim telefonie.
– Czyli cię
tu nie ma?
– Nie.
– Żałosne –
stwierdzam. – Mam wielką ochotę przywalić ci za to, że
śmiertelnie mnie przestraszyłeś.
– W zasadzie
to Charlie cię przestraszył. Ale nie krępuj się, idź mu przywal.
Sądzę, że nie będzie protestował.
Serce mi wali, kiedy
opieram się o drzwi.
– Podnieca
cię straszenie niewinnych kobiet? Czy lubisz to robić tylko mnie?
– Niewinnych,
panno Tate? Tak byś się nazwała? Na twoją prośbę twój
przyjaciel Toby przez ostatni tydzień zajmował się wieloma
nielegalnymi rzeczami. A teraz, proszę, wtargnęłaś na teren
prywatny – wymienia. – Gdybym nie był takim dżentelmenem, już
dawno zadzwoniłbym na policję. Daję ci jednak ostatnią szansę,
żebyś postąpiła właściwie i odpuściła.
– Jak się
dowiedziałeś, kim jestem?
– Nie tylko
twój kolega jest uzdolniony. Naprawdę myślisz, że nie sprawdzam
wszystkich potencjalnych klientek? Rozczarowałaś mnie tym, jak
słabo się postarałaś. Po kobiecie, która zinfiltrowała tajne
stowarzyszenie w swoim college’u, spodziewałem się znacznie
więcej – wyznaje.
To boli. Robiłam,
co mogłam. Wybrałam nazwisko dziewczyny, z którą chodziłam do
liceum, a która obecnie jest żoną jednej z szych z najbardziej
prestiżowych firm maklerskich na Wall Street. Nie kumplowałyśmy
się, ale wyglądałyśmy na tyle podobnie, że często brano nas za
rodzeństwo, w przeciwieństwie do mojej prawdziwej siostry. Każdy,
kto wygooglowałby Biankę White, zobaczyłby bogatą lwicę
salonową, przypominającą mnie z wyglądu i posiadającą mnóstwo
kasy na wydanie. Jakim cudem wykrył kłamstwo?
– Okej –
mówię. – Więc moja przykrywka została spalona. Co teraz?
– Nic.
Wyniesiesz się z mojego terenu, po czym zapomnisz, że kiedykolwiek
o mnie słyszałaś.
Śmieję się.
– Jasne, nie
w tym życiu. Może utrudniasz odkrycie swojej tożsamości, lecz
mocno wierzę, że zdeterminowana kropla wody potrafi wydrążyć
dziurę w skale.
– Jak
rozumiem ty jesteś wodą, a ja skałą? – upewnia się.
– Bingo.
– Nadal nie
będziesz miała z tego dobrej historii. Nawet jeśli mnie wyśledzisz
i ujawnisz całą bazę klientek, bez ich wypowiedzi albo wywiadu ze
mną nie powstanie artykuł. A zapewniam cię, iż żadna z pań,
które skorzystały z moich usług, nie będzie z tobą rozmawiać.
Ja też nie. Więc po co to ciągnąć?
– Od dziecka
nienawidzę sekretów, natomiast ty, Max, jesteś gigantyczną
zagadką – odpowiadam. – Muszę poznać więcej nazwisk z listy
twoich sławnych klientek.
Milknie na chwilę,
a następnie pyta:
– Dlaczego?
Zaskakuje mnie tym.
– Co masz na
myśli?
– Dlaczego
chcesz to wiedzieć? Oferuję tym kobietom coś, co je uszczęśliwia.
Jesteśmy dorośli i wyrażamy na to zgodę. Nikomu nie dzieje się
krzywda, więc po co to psuć? Jeżeli wydasz klientki, doprowadzisz
tylko do cierpienia osób, które na to nie zasługują, a mnie
pozbawisz źródła dochodu.
– Ma mi być
żal ciebie oraz tych bogatych dam? Chcesz, żebym przez współczucie
zapomniała o temacie?
– Byłoby
miło.
– Nic z tego.
Wzdycha poirytowany.
– Doprowadzasz
mnie do szału, wiesz?
– Wiem. Zdaję
sobie też sprawę, że kiedy wyznaczam jakiś cel, zwykle go
osiągam, zatem równie dobrze możemy przeprowadzić wywiad,
oszczędzając nam obojgu kłopotu.
– Mówiąc
szczerze, panno Tate, nie jestem aż takim ciekawym człowiekiem.
Twoi czytelnicy byliby znudzeni.
– Mężczyzna
spełniający kobiece fantazje? Jestem pewna, że przynajmniej połowa
kobiecej populacji uzna to za fascynujące, włącznie ze mną.
Niemal słyszę, jak
zgrzyta zębami. Trochę martwi mnie, że tak wiele przyjemności
sprawia mi drażnienie się z nim. Może mu się wydawać, że zna
kobiety, ale mnie nie zna, a ja zamierzam go wyśledzić i może
nawet zdobyć po drodze Pulitzera.
– Prosisz o
niemożliwe – informuje. – Mogę kontynuować swoją pracę
tylko, jeśli będę zapewniał klientkom całkowitą anonimowość.
Nie pogrzebię tego poprzez rozmowę z tobą.
– A jeżeli
obiecam, że nie zdradzę tożsamości tych kobiet?
– Mam zaufać
dziennikarce? Nie jestem głupi.
Co do tego nie ma
wątpliwości. Każdą inną osobę wyśledziłabym już dawno.
– Słuchaj,
Max, mamy dwie możliwości – mówię. – Pierwsza zakłada, że
zgodzisz się na spotkanie, na którym udzielisz szczerego wywiadu, a
ja obiecam na wszystko, co dla mnie święte, że nie zdradzę
szczegółów, które powinny pozostać tajemnicą. Zmienię dane
twoich klientek, a także zadbam o ochronę tożsamości zarówno
ich, jak i twojej. Drugie rozwiązanie natomiast polega na tym, że
mnie zbyjesz, a wtedy, kiedy w końcu cię dopadnę, a dobrze wiesz,
że do tego dojdzie, ujawnię wszystko. Nic się nie uchowa. Szlag
trafi całą poufność.
Gdy po drugiej
stronie zalega cisza, wstrzymuję oddech w oczekiwaniu. Nigdy nie
grałam dobrze w karty, bo blefowanie nie jest moją mocną stroną,
lecz muszę przyznać, że ta groźba wyszła nieźle.
Milczenie się
przedłuża, więc zaczynam się martwić, że połączenie zostało
przerwane.
– Max? –
Nie odpowiada. – Jesteś tam jeszcze? – Dalej nic. – Okej, w
takim razie pewnie muszę pogrzebać głębiej…
– Przestań.
– Och, czyli
jednak się nie rozłączyłeś.
– Myślałem
– wyjaśnia. – Nie podoba mi się to ultimatum, szczególnie że
nie dotyczy tylko mnie.
Czuję, że się
waha.
– Max,
rozumiem, iż wolałbyś, żebym się o tobie nie dowiedziała,
jednak stało się. Teraz nie mogę odpuścić. Ta historia ma taki
potencjał, że mogłabym zbudować na niej swoją karierę. Nie musi
to jednak oznaczać końca twojej. Jeżeli zgodzisz się na
przedstawione warunki, będę ostrożna. Ochronię cię.
– A jak się
nie zgodzę, to mnie zniszczysz?
– Cóż, nie
ubierałabym tego w takie słowa, ale tak.
Wzdycha.
– Pomyślę o
tym. Ta decyzja nie należy do łatwych. Potrzebuję czasu.
– Okej. Masz
czterdzieści osiem godzin – informuję. – Potem nie ręczę za
siebie.
– To
zabrzmiało dość mocno jak na mój gust.
– Cóż, sam
zacząłeś. Potrzebuję twojej odpowiedzi do piątku.
– Dostaniesz
ją – zapewnia. – Czy do tego czasu możesz wstrzymać się ze
swoim śledztwem?
– Pewnie. –
Nie wiem, czy wyczuwa kłamstwo, lecz nie drąży.
– Świetnie.
Dobranoc, panno Tate.
– Dobranoc,
Ma… – mówię, ale zdążył się już rozłączyć.
Przyglądam się
ścianie z niepokojącym muralem oraz nowoczesną klawiaturą, po
czym robię kilka zdjęć.
Ledwie kończę
zbierać swoje rzeczy, jak wibruje mój telefon.
Jeśli nie
znikniesz z posesji w ciągu trzydziestu sekund, przekonasz się, czy
żartowałem z psami.
Śmieję się, ale
gdy słyszę w pobliżu szczekanie, krew odpływa mi z twarzy.
Dostaję kolejną wiadomość.
Dwadzieścia
sekund, panno Tate. Nie były jeszcze dzisiaj karmione. Na Twoim
miejscu bym uciekał.
Truchtam do końca
uliczki i możliwe szybko przechodzę na drugą stronę. Dopiero
kiedy dziesięć minut później wsiadam do metra, a drzwi się za
mną zamykają, przestaję czekać na atak wygłodniałej sfory psów.
Ciekawue sie zapowiada
OdpowiedzUsuńWciagająco czyta sie super i aż szkoda ze nie można do konca
OdpowiedzUsuńWciągająca historia i.dodatkowo trzyma w napięciu Dagmara Krajewska
OdpowiedzUsuńChętnie przeczytam
OdpowiedzUsuńBędzie dobra :) widać po recenzji :)
OdpowiedzUsuńwoooooo. niedosyt mam :))))) Iwona
OdpowiedzUsuńMiło się czyta ten fragment i powiem szczerze, że ma coś w sobie
OdpowiedzUsuńZ rozdziału na rozdział coraz bardziej nakręca do dalszego czytania :)
OdpowiedzUsuńwidać że paniom bardzo książka zaczyna się podobać
OdpowiedzUsuńChętnie poczytałabym
OdpowiedzUsuń