Rozdział 3
Sky
Odwiozłam Jaya do Charlesa, a sama pojechałam do swojego mieszkania, żeby wziąć prysznic, zanim odwiedzę Bossa. Mieszkałam w bezpiecznej dzielnicy. Ludzie tutaj spacerowali do późnych godzin, korzystając z ciepłych, letnich wieczorów. Nikt nie montował w domu krat w oknach i pancernych drzwi, nie było kradzieży samochodów ani chuligańskich wybryków. Tym mocniej zadrżało mi serce, kiedy pod drzwiami prowadzącymi na moją klatkę schodową ujrzałam szkło. Ktoś wybił szybę, żeby dostać się do środka.
Przestałam oddychać, przylgnęłam do ściany, posuwając się bezszelestnie milimetr po milimetrze w kierunku swoich drzwi. Wydawały się być nienaruszone i nawet przez moment przeszła mi przez głowę myśl, że to przeciąg wybił to okienko. Przypatrywałam się klamce z odległości dwóch metrów, podejmując decyzję, czy odejść, czy może dotknąć jej i sprawdzić, czy ustąpi.
Coś zawieszonego na niej błysnęło poruszone delikatnym podmuchem powietrza wpadającego przez nieszczęsny otwór. Podeszłam bliżej, ujęłam ten drobiazg w dwa palce i kiedy dotarło do mnie, na co patrzę, skuliłam się, jakbym otrzymała cios w brzuch. Żółć podeszła mi do gardła i równocześnie łzy napłynęły do oczu. Jedną ręką przeszukiwałam torebkę, żeby znaleźć komórkę i zadzwonić po pomoc. Trwało to całe wieki, bo żadne włókno mięśni w mojej dłoni, nie słuchało wyjącego ze strachu umysłu.
– Dziecinko? – wydyszał, odbierając po trzecim sygnale. – Coś się stało? Bo wiesz, jestem jakby w środku czegoś…
Znając życie, przerwałam mu miłosne igraszki z Charlesem.
– Jay… – Zaciśnięta krtań uniemożliwiała mi komunikację. – Mój ojciec wrócił.
– Daj mi dziesięć minut! – Rozłączył się, a ja wybuchnęłam szlochem.
Prawdopodobnie złamał wszystkie możliwe przepisy ruchu drogowego, bo faktycznie po kilku minutach usłyszałam pisk hamującego samochodu i znajome kroki na schodach. Następną godzinę spędziliśmy pochyleni nad kuchennym stołem, studiując rozciągnięty na nim cieniutki, złoty łańcuszek z diamentową zawieszką w kształcie gwiazdki. Idealna kopia jedynej „pamiątki” po NIM, którą matka zastawiła w lombardzie, kiedy po jego ucieczce i aresztowaniu nie miałyśmy za co zapłacić rachunków.
Pod drzwiami leżał błękitny bilecik, a na nim słowa: „Spotkajmy się, Gwiazdeczko”.
– Może to głupi żart? – zasugerował Jay z niepewną miną wyrażającą brak wiary we własne słowa.
– Przecież wiesz, że nikt inny mnie tak nie nazywał. Zawsze uważał, że mam piękne imię i zdrabniał je, bawiąc się wszelkimi skojarzeniami dotyczącymi nieba. Ostatecznie stanęło na „Gwiazdeczce”. Mówił tak do mnie od zawsze, pamiętasz?
– Pamiętam aż zbyt dobrze. Dziesięć lat zajęło nam upchnięcie tych twoich wspomnień do szafy. – Jay głaskał mnie po rozdygotanych od płaczu plecach i nie bardzo radząc sobie z moją wszechogarniającą histerią, równocześnie usiłował napoić mocnym drinkiem z wódką, która miała mnie rzekomo uspokoić. Pewnie również uważał, że paplaniem jakoś zagłuszy mój strach, bo do znudzenia tłumaczył, że coś z tym zrobimy, że nie zostawi mnie już ani na moment samej, że natychmiast wprowadzi się z powrotem albo zamieszkamy oboje u Charlesa, i jak trzeba, to wynajmiemy detektywa, żeby tego skurwiela znalazł. Następnie zlecimy mafii pozbycie się tego ścierwa z powierzchni ziemi. Przyznam, że przyswajałam tylko część tego słowotoku. Niby widziałam, jak ruszał ustami i jakieś tam dźwięki docierały do moich uszu, ale sensu nie łapałam za grosz. Byłam daleko. Przypomniałam sobie ten dzień, kiedy wbiegłam do kuchni zwabiona zapachem parującego na talerzu niedzielnego obiadu, ale zamiast usiąść i rzucić się na jedzenie, stanęłam w progu wystraszona widokiem kredowobiałej twarzy mojej matki. Z otwartą buzią podążyłam wzrokiem za jej spojrzeniem, prosto na ekran telewizora. Podekscytowany reporter, ku chwale policji i pociesze społeczeństwa donosił, że został ujęty szef kartelu narkotykowego, winny rozprowadzenia setek kilogramów koki oraz śmierci wielu osób.
Michael Zane. Mój tatuś.
Gdyby moje dzieciństwo przy boku ojca, można było jednoznacznie podsumować jako skażone i złe, dużo łatwiej byłoby mi całkowicie wykreślić go z pamięci.
Ja jednak pamiętałam dotyk jego szorstkiej brody, kiedy całował mnie na dobranoc. Ciepły głos czytający mi bajki i duże, troskliwe dłonie zawsze gotowe, żeby złapać mnie, gdy spadałam. Tak jakby wszystko to, co usłyszałyśmy po jego zniknięciu nie było prawdą, lecz scenariuszem durnego serialu. Niestety, policjanci przeszukujący nasz dom, znaleźli trzy fałszywe paszporty, broń, kilkanaście tysięcy dolarów i narkotyki warte drugie tyle. Wszystko to ukryte pod podłogą jadalni, dokładnie w miejscu, gdzie co roku stroiliśmy choinkę. Mój ojciec okazał się mistrzem pozorów i najwyraźniej wolał forsę od rodziny. Najbardziej wstrząsnęła mną świadomość, że każdy pluszowy miś, zdobiący półki mojego cukierkowego pokoju, każda różowa sukieneczka, czekoladki i wyprawy do zoo opłacone było lepkimi od krwi pieniędzmi. Podobno w środowisku nosił ksywkę Charon. Osobiście przewiózł na drugą stronę sto dwadzieścia siedem dusz, kolejne dwieście dwanaście morderstw zlecił. Ze swojego przytulnego domku z ogródkiem, za plecami kochającej żony i małej córeczki, zarządzał jedną trzecią dystrybucji narkotyków w całym kraju.
Najpierw była faza wyparcia, obie z mamą stanowczo zaprzeczałyśmy niepodważalnym faktom, publikowanym przez media. Później był szok, obrzydzenie, rozpacz i akceptacja. Ta ostatnia nie zdążyła już objąć matki, która nie doczekała trzeciego odwyku. Straciłam nie tylko rodziców, ale też tożsamość i wiarę we wszystko, w czym dorastałam. Moje poczucie bezpieczeństwa okazało się mniej trwałe niż bańka mydlana i nagle z zadbanej dziewczynki, stałam się córką Charona i ekscentrycznej pijaczki.
Był czas, kiedy potajemnie marzyłam, że kiedy wyjdzie z więzienia, to wróci do domu, w magiczny sposób cofnie czas i będzie jak dawniej. Z czasem uznałam, że najlepiej byłoby, żeby zdechł za kratami, bo łatwiej byłoby mi patrzeć na zimną płytę nagrobka niż w oczy człowieka, który tak mnie oszukał.
A teraz wszystko to, co starałam się przełknąć przez te długie lata, wróciło i jak krążąca w krwiobiegu trucizna, pełzło powoli ku sercu.
***
Nie umiałam nawet z grubsza odtworzyć, jakim cudem przetrwałam kolejną dobę. Na pewno pamiętałam łupanie głowy, które wybudziło mnie nad ranem. Z obawą otworzyłam powieki, od razu zasłaniając oczy dłonią przed drażniącym światłem. Patrzyłam jednak na tyle długo, żeby policzyć ilość pustych butelek leżących na podłodze. Jedna po wódce, jedna po białym winie i dwie po piwie. Chrapiący w fotelu Jay nie miał jeszcze pojęcia, jaki morderczy kac dziś go czekał. Przed nami był koszmarnie długi, ciężki dzień, a na tę chwilę, nie byliśmy w stanie spionizować swoich zatrutych alkoholem zwłok, o wymyśleniu strategii dotyczącej zachowania mojego bezpieczeństwa lub poprowadzeniu prób, nie wspominając. Dopiero koło południa naszpikowani aspiryną, napojeni elektrolitami, odżywieni odpowiednią ilością cukrów, uzbrojeni w ciemne Ray-Bany i pchani poczuciem obowiązku, wyruszyliśmy do studia. Na piechotę, żeby do końca wytrzeźwieć. Pomogło na tyle, że po czterdziestu minutach marszu, przestało nas mdlić od zapachu swoich własnych perfum i widoku reklam cydru w okolicznych sklepikach. Plus był taki, że skupiona na efektach specjalnych, jakich dostarczało mi moje ciało, ani przez sekundę nie pomyślałam o przyczynie wczorajszego pijaństwa.
Zespół znał nas na tyle, żeby nie zadawać zbędnych pytań dotyczących powodów spóźnienia, za to Blue, jako nowy i dociekliwy, musiał zwerbalizować swoje wątpliwości, a jakże:
– Co za dekadencki look, moi drodzy. Potrąciło was metro? – Nie czekając na odpowiedź, wręczył nam po butelce wody.
– Gorzej – wyjęczał Jay, rzucając swoją zawiązana w talii bluzę w kąt sali i usiłując nie porzygać się podczas dwóch pierwszych ćwiczeń rozpoczynających rutynową rozgrzewkę.
– Sky, nie żebym chciał cisnąć, ale skoro mamy już wszystko, może dobrze obejrzeć całość i jakoś to ocenić – dodał Blue, a ja pomyślałam, że chyba nie wszystkie procenty wywietrzały mi z głowy, skoro zamiast natychmiast gówniarzowi przypomnieć, gdzie jego miejsce, miałam ochotę złapać go za bokserski podkoszulek opięty na idealnie umięśnionym brzuchu, przyciągnąć do siebie i bezceremonialnie wpakować mu język do ust. Był doskonałą fizyczną i emocjonalną przeciwwagą bagna, w którym się znalazłam. Stał oparty o ścianę, kilkanaście centymetrów od mojego boku, promieniując ciepłem rozgrzanego od tańca ciała. Pachniał jak pieprzony las cedrowy i za każdym razem, gdy zerkałam na jego bicepsy i przedramiona, robiło mi się gorąco.
Koncepcją całego show była walka. Chciałam pokazać to, czego sama byłam świadkiem: że w brutalnym świecie piękno potrafi rozkwitnąć nawet na zgliszczach. Muzyka była rewelacyjna. Bez dwóch zdań Voice był geniuszem i stworzył arcydzieło. Malowaliśmy obrazy ruchem, pokazując spektrum emocji od furii, przez rywalizację, aż po miłość. Aż do ostatniej sceny pękałam z dumy. Teraz jednak, patrząc na finałowy taniec, zaczynałam żałować, że nie posłuchałam Jaya i nie obsadziłam w nim Blue. Bez wysiłku wycisnąłby emocje z rolki wełny mineralnej, o kobiecie nie wspominając.
– Odczuwam dojmujący brak seksu! – Z zamyślenia wyrwał mnie czyjś głos. Rozejrzałam się wokół, chcąc zidentyfikować usta, z których wyszedł. Ponieważ Blue patrzył na mnie, jakby natychmiast chciał zaspokoić ten deficyt, głos musiał należeć do mnie. Potwierdziło to zachowanie Jaya walczącego właśnie o oddech i usiłującego wykaszleć okruchy czekoladowych ciasteczek z migdałami, które w najlepsze pożerał, kiedy przypadkiem na głos pomyślałam o niedostatkach tego tańca. – W ruchach tancerzy mi go brak, matoły – warknęłam, gryząc się w wewnętrzną stronę policzka, co miało zapobiec pojawieniu się rumieńca.
– No i pozwól, że się wtrącę – wszedł mi w zdanie Jay i mimo że pozwolenia wcale nie otrzymał, powiedział szybko: – Skoro BRAKUJE CI SEKSU, Sky, to powinniście to zatańczyć razem! – Następnie odskoczył ode mnie o metr, przewidując, że dojdzie do rękoczynów.
Za to Blue, z najsłodszym uśmiechem na świecie, niepostrzeżenie zmniejszył dystans, niby przypadkiem muskając palcami moje udo. Podskoczyłam jak poparzona, a Jay z satysfakcją wycelował w nas palec i krzyknął wymownie:
– Ha! – Zwięzłość jego wypowiedzi nie przeszkodziła zawrzeć w niej wszystkiego, co nieudolnie próbowałam ukryć. Na kilometr było widać, jak iskrzy między mną a nowym. Zmierzyłam przyjaciela krogulczym spojrzeniem i wycedziłam lodowatym tonem:
– JA nie tańczę, pamiętasz?
– Tak samo jak nigdy nie pijesz alkoholu, bezwzględnie respektujesz przepisy drogowe i na czas płacisz rachunki za telefon… – nie dokończył, bo zamachnęłam się, żeby go uciszyć mocnym klepnięciem w czaszkę. Uchylił się i cios spadł na ścianę, a ja zobaczyłam mroczki przed oczami.
– A nie możemy chociaż spróbować? – wtrącił się Blue. – Może przegłosujemy? – nie odpuszczał.
– O nie, kolejny piewca demokracji się znalazł! – wykrzyknęłam i trzęsąc się ze złości, pomaszerowałam do swojego trzymetrowego schronu.
Dwie godziny później wychyliłam stamtąd nos, w nadziei, że niepostrzeżenie uda mi się wymknąć do toalety i niezauważenie wrócić z powrotem. Guzik. Siedzieli obaj w najlepszej komitywie pod ścianą, vis a vis moich drzwi, uprzyjemniając sobie okupację pożeraniem pizzy i grą w pokera. Przynajmniej reszta zespołu już się rozeszła. Zawsze lepiej mordować bez świadków.
– Nie! – krzyknęłam przez trzycentymetrową szparę.
– Sky, bądź racjonalna. – Jay podniósł głowę znad talii kart i świdrował drzwi spojrzeniem. – Musisz wygrać, a bez tego tańca wynik konkursu nie jest wcale przesądzony.
Oczywiście była w tym logika, ale oboje wiedzieliśmy doskonale, że ja nie potrafię tego zatańczyć z NIM! Kurwa, sama wymyśliłam tę choreografię i doskonale zdawałam sobie sprawę, że cała była opowieścią o nieudanych próbach wyrwania się spod jarzma cielesnego magnetyzmu, i żeby było trudniej, kończy się pocałunkiem, od którego gacie widowni i całego jury mają dosłownie wystrzelić z tyłka, prosto na marsjańską orbitę.
Robiliśmy już takie rzeczy w zespole, prawdę mówiąc, było ich tyle, że po pewnym czasie było nam obojętne w jakich konfiguracjach obściskiwaliśmy się publicznie. Profesjonalizm pozwalał wyłączyć emocje i widzieć w koledze tancerzu tyle seksu, co w jamniku sąsiada.
Dopóki nie dołączyła do nas błękitnooka suma wszystkich moich żądz.
Blue
(Inna czcionka)
Mogłoby się wydawać, że nie można nauczyć się miłosnej strategii, łamiąc ludziom nosy, waląc ich głową o ziemię, wsłuchując się w wyjęczane monosylaby błagania o litość. Jestem przeciwnego zdania. W zdobywaniu kobiety można było zastosować podobne strategie.
Punkt pierwszy – cierpliwość. Potrafiłem do ostatniej chwili nie dać się sprowokować i atakowałem, kiedy przeciwnik, był już sam tak zmęczony i znudzony swoimi zaczepkami, że spadał mu poziom adrenaliny, a nieuważny umysł przełączał się w tryb uśpienia. Ugaszenie w sobie atawistycznej potrzeby natychmiastowego wpuszczenia pięści w ruch, wymagało żelaznej samodyscypliny. Z drugiej strony lata igraszek z Bossem zamieniło mój charakter w hartowaną stal. Teraz też musiałem trzymać ręce przy sobie, chociaż, Bóg mi świadkiem, był to przejaw wyjątkowo okrutnego masochizmu.
Punkt drugi – zaskoczenie. Mój brat kiedyś słusznie zauważył, że moje sukcesy płyną z dysonansu między urodą a potencjałem. Przeciwnik patrzył na mnie, widział ładniutkiego chłopca i nigdy nie spodziewał się, że młodzik o łagodnym spojrzeniu zmieni mu rysy twarzy, obije obie nerki, złamie żebra czy celnym ciosem w ucho pozbawi słuchu. Niezmiennie bawił mnie wyraz totalnego osłupienia na twarzy ofiary, która z trudem ogarnia, że właśnie zadałem jej ból. Wiedziałem, że potrafię zamaskować targające mną pożądanie. Przecież nie mogłem już na pierwszy rzut oka uchodzić za opętanego żądzą zboczeńca, którym się stawałem w jej obecności.
Wreszcie: determinacja. Jeśli cel jest wart poświęceń, nie było sposobności, żebym go nie osiągnął. W końcu doszedłem w swojej fascynacji Sky do etapu, w którym dawno zapomniałem o ewentualnych skrupułach w stosunku do Bossa. Za to częściej niż dotychczas fantazjowałem o morderstwie i pierwszy raz w życiu poznałem, czym jest dzika zazdrość. Na swoje nieszczęście zaczynałem bezbłędnie zgadywać, które noce spędzali wspólnie. Byłem dobrym obserwatorem i widziałem zależność między poziomem jej wściekłości, a ich życiem seksualnym. Im mocniej wieczorem wkurzona Sky, tym bardziej następnego ranka odprężony mój brat, co dobitnie wskazywało, w jaki sposób się relaksowała. Boże, jak mnie to wkurwiało. Mnie ledwo pozwoliła się musnąć palcami, a ten kutas praktycznie co noc miał wszystko, na co nigdy nie zasłużył.
I wtedy nadszedł przełom. Z niedowierzaniem odkryłem, że żarty żartami, ale Jay może mieć odrobinę racji i może faktycznie w jakiś sposób ją pociągam. Pojęcia nie miałem, dlaczego miałaby się mną zainteresować. Może nie męczyłem ludzkich oczu swoim wyglądem, ale przecież Sky mogła mieć każdego, sto razy lepszego niż ja, mój brat i w ogóle każdy facet. Nastroiłem swoje zmysły na szukanie potwierdzenia teorii Jaya i przystąpiłem do działania.
Bardzo ciekawy i wciągający rozdział
OdpowiedzUsuńCzytało się z przyjemnością.
OdpowiedzUsuńWciąga od pierwszych stron.
Jestem bardzo zaintrygowana co będzie dalej w książce :)
OdpowiedzUsuńwidzę że rozdział się paniom podoba
OdpowiedzUsuń