IV
Wieczorem, gdy dzieci jadły, a ja okładałam czoło Marry, zjawiła się Genowefa. Widziałam po niej, że nadal czuła się bardzo nieswojo. Mówiła zdecydowanie ciszej niż zwykle oraz co kilka chwil nerwowo spoglądała na drzwi od pokoju ojca. Pomimo tego, że jeszcze go nie było.
– Boli – powiedziała cichutko moja siostra, na co znów pogłaskałam jej włoski i spojrzałam pytająco na ciotkę.
– Daj trochę leku. Już można – stwierdziła, więc natychmiast wyciągnęłam z szafki fiolkę, po czym podałam odrobinę siostrzyczce, muskając ją z troską po rumianym policzku.
– Już ostatnia chwila na operowanie. – Pokręciła głową ciotka. – Szkoda dziecka…
– Niech ciocia tak nie mówi! – oburzyłam się. – Coś wymyślę! – powiedziałam, ale sama w to nie wierzyłam.
Byłam bezradna… jak chyba nigdy dotąd.
– Ivon. – Stanęła przy mnie. – Nawet jeśli sprzedasz swoje ciało, będziesz nieszczęśliwa, a pieniędzy nie uzbierasz. Co zrobisz? – zapytała, wzruszając ramionami.
Z jednej strony miała rację i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Z drugiej jednak wiedziałam, że nigdy nie daruję sobie, jeśli okaże się, że coś mogłam zrobić, a nie podjęłam nawet próby.
– Pójdę prosić Olivera o pomoc! – ogłosiłam stanowczo, bo choć to było parszywe życie, nie mogłam jej pozwolić umrzeć.
Genowefa zaśmiała się głośno z wyraźną pogardą.
– Nawet cię nie wpuszczą, Ivon. Zresztą, może to i nawet lepiej. Zmarnuje się jak ty albo pójdzie do burdelu!
– Jak ciocia może?! – zawołałam jeszcze bardziej oburzona, niedowierzając w to, co powiedziała.
To był szczyt okrucieństwa z jej strony. W dodatku tak bezczelny, że aż krew zaczęła buzować w moich żyłach ze złości.
– No już… – Przytuliła mnie na siłę. – Oliver to potwór. Nie pomoże ci – oznajmiła z niezwykłym przekonaniem. – Pójdę już. Odpocznij, Ivon. Rano sprawdzę jej stan. – Westchnęła z rezygnacją, po czym na moment wlepiła wzrok w drzemiącą Marry.
Kiedy wyszła, usiadłam na podłodze, obejmując nogi rękami, i patrzyłam na dzieci, które z dezorientacją spoglądały w moim kierunku. Sięgnęłam po miskę, a następnie postanowiłam spróbować coś zjeść, ale kiedy tylko włożyłam mdły ryż do ust, od razu go odstawiłam z powrotem na miejsce. Nie mogłam nic przełknąć. Myślałam, że gorzej już nie będzie, ale jednak… Bardzo się myliłam.
***
Wyszłam z domu w środku nocy, kierując się w kierunku rezydencji Olivera. Pomimo ogromnego stresu, byłam bardzo zdeterminowana, aby spotkać się z nim oraz poprosić o pomoc. Dopiero, gdy stanęłam przed bramą, moja odwaga uleciała, i potrzebowałam kilku chwil, żeby zdecydować się na zagadanie do strażnika, który krążył przy ogrodzeniu. Towarzyszyło mi wiele uczuć, myśli, a także obaw. Bo… Niby dlaczego miałby mnie wysłuchać? Dlaczego miałby się przejąć losem jakiejś Marry z dzielnicy biedy? Mimo to musiałam spróbować, ponieważ nie chciałam sobie nigdy wypominać, że chociaż mogłam, to nie podjęłam nawet starań.
– Robię to dla Marry – powiedziałam cicho, aby dodać sobie otuchy.
Zacisnęłam pięści, odszukując w sobie odwagę oraz podeszłam bliżej wejścia.
– Przepraszam – szepnęłam do ochroniarza.
Mężczyzna obdarował mnie chłodnym, pogardliwym spojrzeniem oraz zlustrował wzrokiem, wypuszczając z płuc dym z papierosa. Miał na sobie coś w rodzaju czarnego munduru, który wyraźnie podkreślał jego muskulaturę. Jasne włosy błyszczały delikatnym złotem pod wpływem lamp, palących się dookoła rezydencji.
Przełknęłam z trudem ślinę oraz zaczęłam szarpać nerwowo skrawek swetra.
– Czego? – zapytał ostro, po czym zaciągnął się po raz ostatni.
Upuścił niedopałek, zgasił go butem, a następnie założył ręce w oczekiwaniu na wyjaśnienia.
Pogładziłam swoje włosy, poprawiłam brudną sukienkę, aby choć trochę ukryć stres i opanować drżenie rąk.
– Chcę się spotkać z Oliverem – powiedziałam najpewniej jak umiałam.
Mężczyzna momentalnie wybuchnął gardłowym, głośnym śmiechem, ale ku mojemu zdziwieniu, po chwili otworzył bramkę.
– Zaprowadzę panienkę – powiedział z obrzydliwym uśmiechem, wpuszczając mnie do środka.
Choć obawy nie odstąpiły na krok, to byłam z siebie bardzo dumna. Szłam za strażnikiem pewna, że prowadził nas wprost do właściciela posiadłości, gdy nagle zorientowałam się, że minęliśmy drzwi wejściowe, a mimo to on podążał dalej, na skąpany w ciemności tył rezydencji. Wtem obrócił się w moją stronę, przyszpilił do ściany, zasłaniając usta i jednocześnie usiłował wepchnąć mi rękę pod sukienkę.
– Dawno nie wkładałem w tak młodą – wymruczał.
Próbowałam się szarpać, krzyczeć… ale nic to nie dawało. Przerażona zaczęłam kopać na oślep, popychać go oraz wydawać z siebie najgłośniejsze dźwięki, na jakie było mnie stać, byleby tylko się uwolnić.
– Zamknij się!
Wierzch dłoni mężczyzny opadł na prawy policzek, powodując, że upadłam na ziemię. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, przez co potrzebowałam chwili na dojście do siebie. Szybko jednak oprzytomniałam, gdy strażnik znalazł się przy mnie i kontynuował.
– Przymknij się, bo oberwiesz mocniej! – zagroził, a ja, spanikowana, znów zaczęłam wierzgać.
Nagle ktoś odepchnął go stanowczo, po czym mocno uderzył w brzuch. Strażnik skulił się z bólu, uderzył plecami o ścianę murowanej rezydencji, a następnie z głośnym jękiem upadł na kolana.
– Kurwa! Ile razy mówiłem?! Jak zobaczę, że gwałcisz kogoś w ogródku, to cię zajebię! – wysyczał nowoprzybyły oraz kopnął go jeszcze raz.
Było ciemno, więc nie widziałam twarzy mojego wybawcy, ale ta wiedza nie była mi potrzebna, bo chciałam wykorzystać szansę na ucieczkę, zanim naprawdę stanie mi się krzywda.
Wtem ktoś mocno chwycił moją rękę, tym samym zatrzymując mnie gwałtownie przy sobie. Instynktownie od razu się szarpnęłam, jednak nie zrobiło to żadnego wrażenia na napastniku. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a ciało przeszedł dreszcz.
Jego tęczówki były chłodne niczym lód, a twarz pokrywał kilkudniowy zarost. Włosy, ciemne jak noc, niemal zlewały się z kolorem nieba oraz delikatnie odbijały światło dochodzące z okna rezydencji.
– Pan Oliver – wyjąkałam niepewnie, cicho.
– Kim jesteś i co tu robisz? – zapytał niskim, groźnym głosem, gdy skrzyżował ręce na piersi.
Jego chłodne spojrzenie sprawiało, że nawet moje nogi drżały ze strachu, ledwie utrzymując ciało w pionie. W dodatku czułam się jak żebraczka przed królem, a serce nie przestawało mi łomotać.
– P-przyszłam do pana – powiedziałam nieśmiało.
Za wszelką cenę wbijałam wzrok w ziemię, ponieważ nie mogłam znieść jego spojrzenia.
– Do mnie? – zapytał zdziwiony i znów zmierzył mnie całą wzrokiem. – Po co? – warknął.
– Bo… bo… – zaczęłam się jąkać.
– Może wejdziemy do środka? Strasznie tu zimno – stwierdził, po czym wskazał dłonią wejście do budynku, zachęcając tym samym do podążenia w tamtą stronę.
Kiedy tylko przekroczyłam próg jego cudownej rezydencji, poczułam błogie ciepło. Hol był ogromny, pełen różnych ozdób i obrazów. Drewniane panele, piękne, białe firanki dodawały ciepła oraz przytulności miejscu. W każdym kącie paliło się światło, a z sufitu zwieszały się kryształowe żyrandole, które rzucały na ściany małe, odbite iskierki. Odruchowo zaczęłam międlić w dłoniach skrawek swetra, aby opanować nerwy.
– Tędy, proszę! – Wskazał drogę do, zapewne, swojego gabinetu.
Prowadziły do niego ogromne, ciemne, rzeźbione drzwi z litego drewna. W środku także nie brakowało przepychu. W centralnej części pokoju stało biurko, za nim znajdowało się duże, podwójne okno z bordowymi zasłonami. Przy ścianach stały meble, a na półkach znajdowało się pełno książek w takich samych czarno-czerwonych oprawach ze złotymi napisami. Z sufitu zwieszał się gustowny, kryształowy żyrandol z żarówkami przypominającymi świeczki. Jednak moją uwagę najbardziej przykuwało puste miejsce po jakimś obrazie.
Stanęłam na środku pomieszczenia, rozglądając się dookoła, a w tym czasie mężczyzna zajął miejsce w skórzanym fotelu.
– O co chodzi? – zapytał z wyraźną niechęcią, jakby nie chciał tu być.
Bacznie mnie obserwował, gdy ja nie miałam absolutnie pojęcia, gdzie podziać wzrok z zakłopotania, stresu oraz strachu. W końcu znano go z szemranych interesów i krążyło o nim wiele złych opowieści. Nie wiedziałam też do końca, czego się mogłam po nim spodziewać.
W oczekiwaniu na odpowiedź, brunet postawił na stole szklankę, a następnie nalał do niej czegoś z misternie wykonanej karafki. Przyłożył naczynie do ust, upił trochę, po czym spojrzał na mnie pytająco, gdy moje milczenie znacznie się przedłużało.
– Chcę pana prosić o pożyczkę – wykrztusiłam z siebie wreszcie najpewniej jak potrafiłam.
Mężczyzna zachłysnął się trunkiem. Otarł usta dłonią, zaczynając się śmiać.
– To żart? – zapytał wyraźnie rozbawiony. – To na pewno żart – stwierdził.
– Nie – powiedziałam niepewnie. – Moja ośmioletnia siostra Marry jest poważnie chora. Potrzebuje natychmiast operacji… na którą mnie nie stać – wyjaśniłam, po czym opuściłam wzrok. – Ale oddam wszystko co do grosza – dopowiedziałam, aby dodać sobie wiarygodności i bardziej go przekonać.
– Panno…? – Spojrzał na mnie pytająco.
– Ivon – wyszeptałam cichutko.
– Ivon. Skoro nie zarobisz na tę operację sama, to tym bardziej nie będziesz miała mi z czego oddać. Może trzeba się pogodzić z tym, że kostucha zapukała do drzwi – powiedział chłodno, obojętnie, wręcz z lekceważeniem.
Te słowa bardzo zabolały, ale starałam się nie dać tego po sobie poznać.
– Jest mała. Całe życie przed nią – powiedziałam najspokojniej jak umiałam.
Nie zamierzałam się poddać.
– No właśnie. Jakie życie? Skoro nie stać cię na operację, to znaczy, że są przed nią dwie ścieżki życia – oznajmił, unosząc odpowiednią ilość palców. – Zbieranie śmieci albo burdel. Co to za życie? – Wyprostował się, a ja znów opuściłam wzrok.
– Wszyscy mi mówili, że pan mi nie pomoże – przerwałam na moment, aby opanować emocje – dla pana ludzkie życie nic nie znaczy – dokończyłam ze złością, ale i też żalem, ponieważ naiwnie wierzyłam, że jednak będzie inaczej.
Mężczyzna zaśmiał się, a ja odwróciłam się z zamiarem wyjścia.
– Kto powiedział, że nie pomogę? – Podniósł się.
Przystanęłam, czując znów promyczek nadziei. Spojrzałam w stronę Olivera, a ten poprawił kołnierzyk białej koszuli oraz zaczął obchodzić mnie dookoła. Jego czujne spojrzenie dokładnie skanowało każdy centymetr mojego ciała. Wywoływał u mnie niemałe zakłopotanie oraz rumieńce na policzkach.
– Ile potrzebujesz? – zapytał cicho.
– Około trzydziestu tysięcy – powiedziałam niepewnie z obawy, że nie zgodzi się na tak ogromną pożyczkę.
Brunet parsknął śmiechem, kręcąc głową. Nie wiedziałam tylko czy dlatego, że kwota była tak duża, czy tak mała.
– Okej. Zapłacę za całą operację – oznajmił, po czym uśmiechnął się przebiegle. – Pomówmy o tym, jak mi to wynagrodzisz.
– Mogę…
– Jesteś dziewicą, Ivon? – zapytał, nim zdążyłam się odezwać.
Wstrząsnął mną dreszcz, bo poczułam się jak towar na licytacji. Nie spodziewałam się takiego pytania, ale domyślałam się, do czego zmierzał. Przytaknęłam zawstydzona i opuściłam głowę.
– Nie chcę w taki sposób dostać pieniędzy – ledwie wybąkałam.
– Jak inaczej mnie spłacisz? To kawał porządnej gotówki. Zbierając butelki, nie oddasz mi tego do końca życia – powiedział ostro.
Zdawałam sobie z tego sprawę i naprawdę chciałam mu jakoś zrekompensować pożyczkę, ale… nie w taki sposób.
– Chcesz ratunku dla Marry? – zapytał chłodno, a jego ciężkie kroki rozchodziły się po pomieszczeniu z lekkim echem.
Zagrał na moich emocjach… w dodatku bardzo skutecznie. Wiedział, że byłam zdesperowana oraz naprawdę potrzebowałam tych pieniędzy.
– Nie może to być cokolwiek innego? – spytałam nieśmiało, na co brunet pokręcił głową.
– Decyduj się, Ivon – warknął groźnie. – Nie mam tyle czasu.
– Zatem zgoda – wymamrotałam, ignorując wszystkie swoje odczucia oraz emocje.
– Przyjdź jutro wieczorem… – Odwrócił się z uśmiechem tryumfatora.
– Zostało mało czasu! Proszę – powiedziałam błagalnie, choć to po części była wymówka.
Zdawałam sobie sprawę, że jutro nie miałabym odwagi, aby to zrobić. Kąciki jego ust uniosły się jeszcze wyżej.
– No to chodź. – Machnął na mnie, więc posłusznie ruszyłam za nim.
Przez długi czas szliśmy jakimiś korytarzami, aż w końcu dotarliśmy do ogromnej, gustownej sypialni. Łóżko zajmowało prawie całą przestrzeń pokoju. Dominowała czerwień oraz czerń, z którymi idealnie komponowały się ciemne, drewniane meble. Brunet otworzył drzwi do łazienki, po czym powiedział:
– Umyj się dokładnie. Możesz korzystać ze wszystkiego, co tam znajdziesz. Od mydła po inne pachnidła. Masz czasu, ile chcesz. Popłacz, pogódź się z tym, co ma się stać i zadzwoń, gdy skończysz. – Wskazał telefon stojący na komodzie. – Wciskasz ten przycisk. Zjawię się w ciągu kilku minut – poinstruował, a następnie jak gdyby nigdy nic, wyszedł.
🔥🔥🔥 Co tu wiecej pisać...
OdpowiedzUsuńTeraz to już na bank muszę ja przeczytac
OdpowiedzUsuńSuper opisane z pewnością przeczytam
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej wciąga do poczytania Dagmara Krajewska
OdpowiedzUsuńJestem bardzo pochłonięta książką :)
OdpowiedzUsuńwidzę że paniom rozdział się podoba
OdpowiedzUsuń