Reaper’s
property
Joanna Wylde
Dla
Margarity Coale, która niestrudzenie pracowała nad niezależną
publikacją tej książki
Rozdział 1
YAKIMA VALLEY, Wschodni
Waszyngton
17 września
Obecnie
Marie
Cholera, przed przyczepą
stały motocykle – trzy harleye – i duża bordowa ciężarówka,
której nie poznawałam. Całe szczęście, że w drodze do domu
zatrzymałam się w sklepie spożywczym. Miałam ciężki dzień i
nie uśmiechałoby mi się ponownie jechać na zakupy, a chłopaki
zawsze były głodne. Chociaż Jeff nie dał mi kasy na piwo, nie
chciałam go o nią prosić, bo wiedziałam, że miał problemy
finansowe. Przecież nie płaciłam za czynsz. Przez ostatnie trzy
miesiące brat wiele dla mnie zrobił – jak na faceta, którego
cele w życiu ograniczały się do palenia trawki i grania w gry
wideo. Miałam więc świadomość, że byłam jego dłużniczką.
Udało mi się kupić piwo
na przecenie i mieloną wołowinę, dlatego postanowiłam, że
przyrządzę na kolację po dwie porcje burgerów, bułeczek i
frytek, ale jak zawsze wzięłam porcje jedzenia na zapas. Gabby dała
mi arbuza zerwanego w weekend w Hermiston. Na jutrzejszą imprezę
składkową po pracy przygotowałam już wielką misę sałatki
ziemniaczanej, więc jeśli podam ją teraz, będę musiała siedzieć
do późna, by zrobić kolejną porcję, ale dam radę.
Uśmiechnęłam się,
zadowolona, że coś w życiu ułożyło się po mojej myśli. Miałam
szybko przyrządzić posiłek, który nie będzie wykwintny, ale też
nie zawstydzi Jeffa.
Zaparkowałam obok
motocykli, zachowując odpowiedni dystans. Reapersi przerażali mnie
od samego początku. U każdego wywołaliby taką reakcję.
Wytatuowani faceci ubrani w czarne, skórzane kuty
wyglądali na urodzonych przestępców. Przeklinali, pili, bywali
wredni i wymagający, ale nie kradli i niczego nie niszczyli. Jeff
wielokrotnie mnie przed nimi ostrzegał, jednocześnie nazywając ich
swoimi przyjaciółmi. Uznałam, że przesadzał.
No dobra, Horse był
niebezpieczny, ale nie z powodu działalności przestępczej…
W każdym razie wydawało
mi się, że brat zaprojektował dla nich stronę internetową lub
coś w tym rodzaju. Nie miałam zielonego pojęcia, dlaczego klub
motocyklowy miałby potrzebować takowej, a kiedy zapytałam o to
Jeffa, oznajmił, że mam nie zadawać pytań.
Później zniknął na dwa
dni w kasynie.
Wysiadłam z samochodu, po
czym wyciągnęłam z bagażnika zakupy, obawiając się, że ujrzę
harleya Horse’a. Tak bardzo pragnęłam zobaczyć tego faceta, że
odczuwałam niemal fizyczny ból, a jednocześnie nie miałam
pojęcia, jak zareaguję na jego widok. W końcu nie odpowiadał na
moje SMS-y. Ale nie mogłam się powstrzymać, musiałam chociaż na
niego spojrzeć. Niosąc zakupy, zbliżyłam się do motocykli i
rzuciłam na nie okiem.
Nie znałam się na tych
maszynach, ale wiedziałam o nich wystarczająco wiele, by rozpoznać
tę należącą do Horse’a. Była potężna, wymuskana i czarna –
nie jaskrawa i zdobiona jak te, które czasami można zobaczyć na
autostradzie. Pojazd był po prostu duży, szybki i miał wielkie
rury wydechowe, a także emanował ilością testosteronu, która
powinna zostać zakazana. Był niemal tak piękny jak jego
właściciel. Niemal.
Serce przestało mi na
chwilę bić, kiedy dostrzegłam motocykl zaparkowany na samym końcu.
Chciałam dotknąć harleya, przekonać się, czy skóra na siedzeniu
jest tak gładka, jak ją zapamiętałam, ale nie byłam aż tak
głupia, by to zrobić. Nie miałam do tego prawa.
Poważnie, nie powinnam
się tak ekscytować na myśl, że zobaczę Horse’a, ale poczułam
dreszcz, uświadamiając sobie, że jest w mojej przyczepie.
Nie układało się nam i
prawdę mówiąc, nawet nie wiedziałam, czy zwróci na mnie uwagę.
Przez jakiś czas wydawało mi się, że był moim chłopakiem. Gdy
spotkaliśmy się ostatnim razem, przestraszył mnie.
Ale nawet kiedy budził
grozę, mnie robiło się mokro w majtkach. Był wysoki, dobrze
zbudowany. Włosy sięgające ramion wiązał w kucyk. Miał tribal
na przedramionach. I ta jego twarz z czarnym zarostem… Horse był
przystojny niczym gwiazda filmowa. Założę się, że kobiety
wychodziły mu uszami. W moim łóżku spędził niejedną noc i
byłam świadoma, że jego uroda nie kończyła się na wysokości
pasa. Myśl o znajdujących się poniżej atutach doprowadziła mnie
do krótkiej, aczkolwiek intensywnej, fantazji z nim, ze mną, w moim
łóżku, i z syropem czekoladowym.
Mniam.
Cholera! Deser.
Potrzebowałam deseru.
Miałam kropelki
czekoladowe? Mogłam zrobić ciasteczka pod warunkiem, że wystarczy
mi masła.
Błagam, nie pozwól,
żeby się na mnie wkurzył, modliłam się w duchu, chociaż
byłam pewna, że Bóg nie był zainteresowany prośbami, w których
obietnica rozpusty odgrywała tak znaczącą rolę.
Dotarłam do drzwi, chwilę
pożonglowałam torbami i większość z nich chwyciłam prawą ręką,
aby lewą przekręcić gałkę. Wgramoliłam się do środka i
rozejrzałam po salonie. A potem zaczęłam krzyczeć.
Na środku pokoju klęczał
mój młodszy brat. Został pobity, ociekał krwią. Otaczali go
czterej mężczyźni ubrani w kuty Reapersów: Picnic, Horse i dwóch,
których nie znałam – duży przystojny byczek z irokezem oraz
tatuażami na głowie i z tysiącem różnych kolczyków, a także
wysoki i muskularny blondyn z włosami postawionymi w kolce. Horse
obserwował mnie z chłodnym, niemal pustym wyrazem twarzy, w ten sam
sposób patrzył na mnie przy naszym pierwszym spotkaniu. Był
obojętny.
Picnic też mnie
obserwował. Był wysoki, miał krótkie ciemne włosy ułożone zbyt
stylowo jak na bikera
i jasnoniebieskie oczy przeszywające każdego. Spotkaliśmy się z
pięć razy. Był Prezydentem klubu. Miał rubaszne poczucie humoru,
nosił w portfelu zdjęcia dwóch nastolatek, którymi chwalił się
przy każdej nadarzającej się okazji. Podczas ostatniej wizyty
pomagał mi łuskać kukurydzę. I to właśnie on stał za moim
bratem i przystawiał spluwę do jego głowy.
***
16 czerwca
Dwanaście tygodni
wcześniej
– Marie, mądrze
postąpiłaś – powiedział Jeff, przykładając okład z lodem do
mojego policzka. – Ten skurwiel zasługuje na śmierć. Nigdy,
przenigdy nie pożałujesz, że go rzuciłaś.
– Wiem –
odpowiedziałam przygnębiona.
Miał rację. Dlaczego
wcześniej nie zostawiłam Gary’ego? Byliśmy parą w liceum,
pobraliśmy się, gdy mieliśmy dziewiętnaście lat, a zanim
skończyłam dwadzieścia, wiedziałam, że popełniłam koszmarny
błąd. Pięć lat później zrozumiałam jak bardzo.
Dziś uderzył mnie w
twarz. Dziesięć minut później dokonałam rzeczy niemożliwej, na
którą nigdy nie miałam odwagi. Spakowałam walizkę i zostawiłam
tego zakłamanego dupka.
– Dobrze, że to
zrobił – stwierdziłam, patrząc na porysowany, laminowany stół
stojący w przyczepie mojej mamy. Obecnie przebywała na krótkich
wakacjach w więzieniu. Cóż, można rzec, że wiodła skomplikowane
życie.
– Co ty pierdolisz,
Marie? – spytał Jeff, kręcąc głową. – Masz nierówno pod
sufitem.
Brat mnie kochał, ale
daleko mu było do poety. Posłałam mu mizerny uśmiech.
– Byłam z nim o
wiele za długo i na wszystko się godziłam. Mogłam tkwić w tym
związku całe wieki, ale otrząsnęłam się, kiedy mnie uderzył.
Bałam się odejść, w końcu zobojętniałam. Poważnie, przestało
mi zależeć. Może zatrzymać wszystko: meble, sprzęt stereo, cały
ten szajs. Jestem szczęśliwa, że się uwolniłam.
– Zostaniesz tu tak
długo, jak będziesz potrzebowała.
W małej, zawilgoconej,
śmierdzącej potem i brudnymi ciuchami przyczepie czułam się
bezpiecznie. Przez większość życia była mi domem. Z bratem nie
mieliśmy idealnego dzieciństwa, ale nie było też tragiczne jak na
dzieciaki z marginesu społecznego, które ojciec opuścił jeszcze
zanim zaczęły podstawówkę. Wszystko się zmieniło po wypadku
mamy, w którym uszkodziła kręgosłup, oraz po tym, gdy później
popadła w alkoholizm.
Rozejrzałam się po
przyczepie, próbując wymyślić, jak miałoby nam to się udać.
– Nie mam kasy –
powiedziałam. – Nie mogę płacić czynszu. Wpierw muszę znaleźć
robotę. Nie mam upoważnienia do korzystania z konta bankowego
Gary’ego.
– Co ty pierdolisz?
– spytał ponownie Jeff. – Jaki czynsz? – Pokręcił głową. –
To także twój dom. Wiem, że to dziura, ale to nasza dziura. Nie
musisz płacić.
Uśmiechnęłam się –
szczerze się uśmiechnęłam. Jeff może i był ćpunem, który
dziewięćdziesiąt procent życia spędził, grając w gry wideo,
ale miał serce. Poczułam do niego taką miłość, że musiałam ją
okazać. Odłożyłam lód i rzuciłam się na niego. Niezręcznie
mnie objął, był zmieszany i odrobinę przestraszony takim
zachowaniem. Nigdy nie byliśmy rodziną „miśków”.
– Jeff, kocham cię.
– Tak, tak… –
mruknął i odsunął się z delikatnym uśmiechem widocznym na
twarzy. – Podszedł do kredensu, otworzył szufladę, wyciągnął
lufkę i działkę trawki. – Chcesz?
Tak, Jeff mnie kochał. Z
nikim nie dzielił się zapasami. Roześmiałam się i pokręciłam
głową.
– Podziękuję.
Jutro zaczynam szukać pracy, nie mogę wpaść na teście
narkotykowym.
Wzruszył ramionami i
poszedł do salonu pełniącego również funkcję jadalni,
przedpokoju, a także korytarza, i usiadł na kanapie. Po chwili
włączył gigantyczny telewizor. Przeskakiwał po kanałach, aż w
końcu trafił na zapasy, ale nie tradycyjne zawody sportowe, tylko
takie przypominające operę mydlaną, w których zawodnicy noszą
zabawne kostiumy. Gary zapewne oglądał to samo w naszym domu. Brat
zaciągnął się kilka razy i odłożył lufkę oraz ulubioną
zapalniczkę z czachą na stolik. Włączył laptopa.
Wyszczerzyłam zęby.
Jeff zawsze radził sobie
z komputerami. Nie miałam zielonego pojęcia, w jaki sposób
zarabiał na życie, choć podejrzewałam, że robił minimum, by
przetrwać i nie przymierać głodem. Większość ludzi, w tym Gary,
uważało, że jest nieudacznikiem. Może i nim był, ale miałam to
w nosie, bo za każdym razem, gdy go potrzebowałam, mogłam na niego
liczyć. Obiecałam sobie, że mu się odwdzięczę. Zaczynając od
wysprzątania przyczepy i zakupienia normalnego jedzenia. Jeff żywił
się pizzą, chrupkami i masłem orzechowym. Pewne rzeczy nigdy się
nie zmieniały.
***
Doprowadzenie przyczepy do
porządku zabrało mi mnóstwo czasu, ale nie marudziłam, cieszyłam
się każdą chwilą sprzątania. Tęskniłam za mamą, jednak w
duchu musiałam przyznać, że to miejsce było przyjemniejsze bez
niej. Była okropną kucharką, wiecznie zasłaniała rolety i nie
spuszczała wody w toalecie. Wszystko, czego dotykała, zmieniało
się w chaos i szopkę.
Jeff też nie wiedział,
jak używać spłuczki, ale z jakiegoś powodu aż tak bardzo mi to
nie przeszkadzało. Pewnie dlatego, że pierwszego dnia oddał mi
największą sypialnię, do torebki wepchnął mi pokaźny zwitek
banknotów i pocałował moje czoło, życząc powodzenia w szukaniu
pracy.
Musiałam zdobyć robotę
pomimo paskudnego siniaka na twarzy zafundowanego mi przez Gary’ego.
– Siostrzyczko,
skopiesz im dupska – powiedział Jeff, przecierając oczy.
Byłam wzruszona, że
wstał z łóżka, by mnie odprowadzić. Nie był rannym ptaszkiem.
– Kupisz piwo w
drodze do domu? I filtry do kawy? Skończyły się, używałem
ręczników papierowych, ale tych też zabrakło. Nie wiem, czy
ekspres to wytrzyma, a potrzebuję kofeiny.
Skrzywiłam się.
– Zajmę się
zakupami – powiedziałam szybko. – I gotowaniem – dodałam,
zerkając w kierunku wypchanego po brzegi talerzami, garnkami i czymś
zielonym, co zapewne wyleczy raka, zlewu.
– Dobra – mruknął
i powlókł się z powrotem do sypialni.
Minęły dwa tygodnie i
wszystko zaczynało się układać. Zrobiłam w domu postępy i nie
bałam się usiąść na toalecie ani wziąć prysznica. Mój
następny plan dotyczył ogrodu, niekoszonego przez ostatnie dwa
lata. Dostałam też pracę w Little Britches – przedszkolu
prowadzonym przez Denise – mamę Cary, mojej przyjaciółki, z
którą straciłam kontakt, kiedy wyjechała na studia. Zawsze, gdy
widziałam Denise, pytałam ją o córkę. Cara skończyła prawo i
dostała pracę w rozchwytywanej kancelarii w Nowym Jorku. Jej matka
od czasu do czasu pokazywała fotki, na których dziewczyna ubrana w
markowe garsonki i drogie buty wyglądała jak ci prawnicy w
serialach.
Mogłam znaleźć się na
jej miejscu. Zdobywałyśmy takie same stopnie, ale ja zakochałam
się w Garym i olałam studia. Nie myślałam o przyszłości.
Denise, patrząc na mojego
siniaka, taktownie spytała, czy nadal jestem z mężem.
Opowiedziałam jej o moich nowych warunkach bytowych i to był strzał
w dziesiątkę. Teraz miałam etat, może i kiepsko płatny, jednak
lubiłam pracować z dzieciakami, a wieczorami dorabiałam, opiekując
się maluchami przyprowadzanymi do Little Britches. Jeffowi było na
rękę, że z nim mieszkałam, gotowałam mu, sprzątałam i robiłam
pranie. Tym samym zajmowałam się dla Gary’ego, ale on nigdy nie
podziękował. Jedyne, co potrafił, to psioczyć i narzekać, że
niczego nie potrafię. Później wychodził i rżnął swoją dziwkę.
***
Tego dnia skończyłam
pracę o piętnastej, wróciłam do domu i upiekłam chleb. Z biegiem
lat udoskonaliłam technikę. Zaczynałam od podstawowego
francuskiego przepisu, później dodawałam tonę czosnku, włoskie
zioła, pięć rodzajów sera, a wierzch smarowałam białkiem. Z
takiej porcji wychodziły dwa bochenki. Pieczywo podawałam z
makaronem polanym sosem ze świeżych pomidorów z ogródka Denise i
moją popisową sałatką ze szpinakiem. Oczywiście nie zjadaliśmy
z bratem aż tyle chleba, drugi miałam zanieść dziewczynom do
pracy.
Denise posiadała wielki
ogród i pozwalała mi w nim buszować. Planowałam z tego korzystać
do końca sezonu. Marzyłam, że zaprawię kilka weków, niestety
cały sprzęt kuchenny zostawiłam u Gary’ego, a nie byłam gotowa
wrócić do domu. Nie miałam kontaktu z byłym od czasu
przeprowadzki – co mnie niezmiernie cieszyło – ale z plotek
usłyszałam, że do naszego małżeńskiego łoża wprowadziła się
Misty Carpenter – co wywołało u mnie mdłości.
Lubiłam myśleć, że
Misty to dziwka, co podkreślałam wielkimi literami, za każdym
razem, gdy pisałam coś o niej w SMS-ie.
Postawiłam chleb na
starym stole piknikowym i postanowiłam zabrać się do wyrywania
chwastów wokół ganku. Dzień był upalny, wskoczyłam więc w górę
od bikini i musiałam przyznać, że moje cycki ładnie wypełniały
małe miseczki. Włożyłam stare rękawiczki znalezione w szopie i
nalałam sobie mrożonej herbaty. Opuściłam szyby w samochodzie.
Słuchając muzyki, wyżywałam się na chwastach. Pół godziny
później zielsko wygrywało, więc postanowiłam zrobić sobie
przerwę. Usiadłam na blacie stolika piknikowego i oparłam stopy o
ławkę, odchyliłam się, a później położyłam głowę na
ramionach. Byłam zrelaksowana, czułam się swobodnie. Oczywiście
wtedy pojawili się bikerzy.
***
Nastawiałam głośno
radio, dlatego nie od razu usłyszałam, że nadjeżdżają.
Spostrzegłam ich dopiero, gdy byli w połowie długiego podjazdu
wiodącego przez sad, który tak naprawdę należał do sąsiada.
Kiedy znaleźli się bliżej, oniemiała usiadłam na dłoniach. Na
ogół byłam zadowolona, że mieszkamy w szczerym polu, gdzie psy
szczekają dupami, do tego nie mamy sąsiadów. Jednak w tej chwili
poczułam się samotna.
Kim byli?
Nie dotarło do mnie, że
się spociłam i że miałam na sobie tylko górę od bikini, zdałam
sobie z tego sprawę w momencie, gdy zgasili silniki, zdjęli kaski i
zaczęli lustrować mnie wzrokiem. Dobiła mnie lecąca z radia
piosenka Def Leppard Pour Some Sugar on Me. Skrzywiłam się.
Musiałam wyglądać jak patologiczna księżniczka z piekła rodem,
wygrzewająca się przed przyczepą do dupnej muzyki.
Czułam na sobie ich
oceniający wzrok i wiedziałam, że całej trójce spodobał się
widok, jaki mieli przed sobą. Moją uwagę przykuł mężczyzna
pośrodku. Był wielki. I nie miałam na myśli tylko jego wzrostu –
prawie dwa metry przy moim metrze sześćdziesiąt – był masywny.
Szerokie bary przechodziły w muskularne ręce. Miał wytatuowane
przedramiona. Założę się, że nie dałabym rady objąć dłońmi
jego bicepsów. A te mocne uda miałam ochotę polizać.
Zsiadł z motocykla, po
czym zbliżył się, nie odrywając ode mnie oczu. Poczułam
zaskakujące ciepło między nogami. Słowo daję, od lat nie czułam
takiego napięcia seksualnego. W najlepszym razie ostatnie lata z
Garym zdawały się frustrujące i wiały posuchą, w najgorszym –
były bolesne. A ten koleś zbił mnie z pantałyku dumnym krokiem i
przytłaczającą obecnością. Zaskoczył mnie i naruszył moje…
Sami wiecie co…
Gdy stanął przede mną,
sutki mi stwardniały. Później palcem prześledził mój obojczyk,
mostek, delikatnie trącił wzgórki piersi, a następnie uniósł
dłoń do ust i skosztował mojego potu. Sam pachniał jak olej
napędowy i seks.
Jasna cholera.
– Cześć,
słodziaku – powiedział i czar prysł.
Słodziaku?
W mordę jeża, kto w ten
sposób odzywa się do kobiety, której nawet nie zna?
– Jest twój
kochaś? Musimy z nim pogadać.
Odskoczyłam od tego
gościa, o mało nie spadając ze stołu. Muzyka nagle ucichła,
spojrzałam w stronę samochodu – jeden z kumpli tego faceta
wyciągnął kluczyki ze stacyjki i schował je do kieszeni.
Poważnie?
– Masz na myśli
Jeffa? Jest w mieście – odpowiedziałam, jednocześnie próbując
zachować spokój.
Cholera, popełniłam
błąd taktyczny, przyznając się, że jestem tu sama?
Tak naprawdę nie miałam
innego wyjścia. Jasne, mogłam powiedzieć, że pójdę po Jeffa i
zaryglować drzwi, ale przyczepa miała trzydzieści lat, zasuwa była
zardzewiała od niepamiętnych czasów. I czy wspomniałam, że mają
moje klucze?
– Zostańcie tutaj,
zadzwonię po niego.
Wielki facet gapił się
na mnie, wyraz twarzy miał chłodny i beznamiętny. Wątpiłam w to,
czy był człowiekiem. Zachowywał się raczej jak Terminator. Nie
dałam rady patrzeć mu prosto w oczy, więc spojrzałam na kamizelkę
– zeszmaconą, czarną, skórzaną kamizelkę z mnóstwem naszywek.
Jedna z nich szczególnie zwróciła moją uwagę. Była
jasnoczerwona, w kształcie rombu z wydrukowanym „1%”. Nie miałam
zielonego pojęcia, co to oznacza, ale sama byłam pewna w stu
procentach, że chcę wleźć do domu i coś na siebie narzucić.
Na przykład burkę.
– Jasne, skarbie –
odpowiedział, siadając okrakiem na ławce. Jego przyjaciele
podeszli bliżej.
– Dziewczyno, masz
coś do picia? – spytał wysoki koleś z krótkimi ciemnymi włosami
i przeszywającymi jasnoniebieskimi oczami.
Pokiwałam głową, szybko
poszłam do przyczepy, wykorzystałam resztki samokontroli i nie
uciekłam jak przestraszony królik. Rozbawiłam palantów,
słyszałam, jak się śmieją. I to nie w przyjazny sposób.
Na szczęście Jeff
odebrał po pierwszym sygnale.
– Pojawili się
jacyś faceci, chcą z tobą gadać – zaczęłam rozmowę,
wyglądając przez okno kuchenne na tyle ostrożnie, by nie poruszyć
wyblakłą zasłonką, na której widniały małe latające warzywa.
– To bikerzy, mogą być niebezpieczni. Dla mnie wyglądają jak
mordercy, ale może oszalałam. Błagam, powiedz, że jestem
paranoiczką.
– Kurwa – rzucił
Jeff. – Marie, to MC Reapers, oni się nie pierdolą. Rób, co
mówią, ale nie zbliżaj się do nich. Nie dotykaj i nie zaczynaj
nieproszona rozmowy. Najlepiej nawet nie patrz w ich kierunku. Schodź
im z drogi. Będę w domu za dwadzieścia minut.
– MC?
– Klub motocyklowy.
Zachowaj spokój, okej? – Rozłączył się.
Teraz na serio się
przestraszyłam. Spodziewałam się, że brat wyśmieje moje obawy i
powie, że to poczciwe chłopaki lubiące jeździć na motocyklach i
zgrywać twardzieli.
Pobiegłam do swojego
pokoju i włożyłam za duży T-shirt, w którym lubiłam spać.
Zrzuciłam szorty i wciągnęłam capri, upięłam długie
ciemnobrązowe włosy w niedbały kok. Spojrzałam w lustro i
stwierdziłam, że za bardzo się martwię – przecież wydawali się
nieokrzesani i prowokujący, a ja nie byłam marzeniem żadnego
mężczyzny. Na twarzy miałam smugi brudu, mój nos był
jasnoczerwony. Na moim policzku widniała szrama pięknie
kontrastująca z blednącym żółtofioletowym siniakiem.
Ręce mi zadrżały, gdy
rozlewałam mrożoną herbatę do trzech dużych plastikowych kubków.
Chwilę debatowałam sama ze sobą, czy powinnam dodać cukier, w
końcu postanowiłam przesypać go do mniejszego pojemniczka i zabrać
wraz z łyżeczką. Wreszcie zabrałam wszystkie przygotowane rzeczy
i ostrożnie manewrując, wyszłam na zewnątrz.
Mężczyźni cicho ze sobą
rozmawiali, obserwując, jak podchodzę do stołu. Przykleiłam
promienny uśmiech do twarzy, takiego samego używałam, gdy
pracowałam jako kelnerka w liceum.
– Dzwoniłaś do
swojego kochasia? – spytał wielkolud.
Spojrzałam na niego, co
okazało się błędem, ponieważ miał głęboko osadzone, pełne
życia, zielone oczy.
– Kochasia? –
odpowiedziałam pytaniem.
– Jensena.
Cholera, wyleciało mi z
głowy, że brali mnie za dziewczynę Jeffa.
Nie potrafiłam
zdecydować, czy powinnam powiedzieć prawdę. Gapiłam się na tego
gościa, szukając bezpiecznej odpowiedzi. Patrzył mi prosto w oczy,
nie zdradzając własnych myśli. Włosy miał ściągnięte w kucyk,
a brodę pokrytą ciemnym zarostem. Moje niepokorne ciało ponownie
wysłało ostrzeżenie, ponieważ zastanawiałam się, co bym
poczuła, gdyby powoli pieścił zarostem moje usta.
Prawdopodobnie byłabym
zachwycona.
– Dziewczyno,
odpowiedz na cholerne pytanie – warknął niebieskooki mężczyzna.
Drgnęłam przestraszona i
zmoczyłam herbatą przód koszulki. Lodowaty napój zrobił swoje i
moje sutki natychmiast przykuły nieproszoną uwagę. Wielkolud
skierował wzrok na moje cycki, jego oczy pociemniały.
– Jeff powiedział,
że będzie za dwadzieścia minut – odpowiedziałam, starając się
nie jąkać. – Mam dla was herbatę – dodałam bezmyślnie.
Duży Koleś wyciągnął
dłoń i wziął ode mnie kubek. To postawiło mnie przed problemem,
czy podać mu cukier, czy wpierw przecisnąć się obok i odłożyć
naczynia na stół, na co zdecydowanie nie miałam ochoty. Rozwiązał
go na szczęście za mnie. Ponownie wyciągnął rękę i zabrał
napój, który tuliłam do cycków. Poczułam mrowienie, kiedy wsunął
palce między zimny plastik a moją skórę. Stałam jak wmurowana,
gdy powtórzył ten gest. W końcu wziął ode mnie cukier. Nadal
siedząc na stole, złapał moją dłoń i pociągnął, aż stanęłam
między jego udami, brzuchem prawie dotykając mu twarzy.
Nie mogłam złapać tchu.
Wyciągnął rękę i
delikatnie odchylił mi brodę, przyglądając się siniakom.
Wstrzymałam oddech. Nie chciałam, żeby zadawał pytania. Nie
zrobił tego. Opuścił dłoń na moją talię i powoli zsunął ją
na biodro. Powstrzymałam się i nie wepchnęłam mu cycków w twarz.
– Jensen ci to
zrobił?
Cholera!
Musiałam powiedzieć
prawdę. Nie pozwolę, żeby za czyny Gary’ego obwiniali mojego
braciszka. Nie zasłużył na to.
– Nigdy nie
podniósłby na mnie ręki. Jeff to mój brat – powiedziałam, po
czym, czerwieniąc się, szybko zrobiłam krok do tyłu, odwróciłam
się na pięcie i uciekłam do domu.
***
Do czasu, aż wrócił
Jeff, bikerzy siedzieli i popijali herbatę. Brat dotarł do domu w
rekordowym czasie, chociaż miałam wrażenie, że droga zajęła mu
całe wieki. W pewnym momencie Wielki Facet uniósł ręcznik
zakrywający ciasto na chleb.
Jeżeli dużej postoi
na słońcu, wykipi. W mordę jeża…
Nie zamierzałam wychodzić
na podwórko. Zrobię to, kiedy odjadą. Niestety nie byli w nastroju
do ruszenia się z miejsca. Kiedy Jeff zaparkował swojego starego
firebirda, stanęli razem i gadali w najlepsze. Po chwili skierowali
się do drzwi wejściowych. Wielki Facet spojrzał w stronę okna i
choć wiedziałam, że mnie nie widzi, i tak miałam wrażenie, jakby
świdrował mnie wzrokiem.
Kiedy weszli do środka,
Jeff się uśmiechał, był zrelaksowany, jego dwaj koledzy też.
Panowała przyjacielska atmosfera i zmarszczyłam brwi, zastanawiając
się, czy nie uroiłam sobie wcześniejszej rozmowy z bratem, tego
jego poważnego tonu.
– Siora, moi
wspólnicy zostaną na obiedzie – oznajmił uroczyście. – Lepiej
idź po chleb, myślę, że już wyrósł. – Potem odwrócił się
do nich. – Ludzie, posmakuje wam chleb Marie, jest obłędny.
Przygotuje zajebisty obiad.
Posłałam mu uśmiech,
przeklinając w myślach.
Co, do cholery?
Jasne, mogłam dla niego
gotować, ale nie miałam ochoty karmić tej zgrai. Przestraszyli
mnie, co dziwnie współgrało z moim nieposłusznym ciałem i chęcią
zaliczenia Wielkiego Faceta. Nie mogłam wywinąć się od
przygotowania obiadu, bo dałabym do zrozumienia, że ma to coś
wspólnego z bikerami, którzy pojawili się znikąd. Chleb będzie
do wyrzucenia, jeżeli za chwilę nie wstawię go do piekarnika. Na
dodatek na kuchence bulgotał sos do spaghetti, po przyczepie
roznosił się niesamowity zapach. Nie mogłam powiedzieć, że jest
za gorąco na pieczenie, bo mieliśmy kilka małych wiatraków, które
warkotały jak Dzielna mała ciuchcia, i dzięki którym było
tu przyjemnie.
Mężczyźni rozsiedli się
w salonie, nie licząc Wielkiego Faceta, który wyciągnął jeden z
taboretów kuchennych, usiadł, wygodnie oparł się o ścianę i
skrzyżował ręce na klacie. Jednocześnie śledził rozmowę w
salonie oraz obserwował, jak gotuję.
Jeff włączył telewizor,
a ja wybiegłam po chleb. Kiedy wróciłam, leciała jakaś walka,
tym razem było transmitowane typowe mordobicie w klatkach.
– Przynieś nam
piwo, słodziaku – powiedział trzeci facet, ciemnowłosy, na
którego policzkach widniały blizny po ospie.
Przygryzłam wargę, żeby
nie wybuchnąć ze złości. Nienawidziłam, gdy ktoś tak do mnie
mówił. Nie dość, że to było upokarzające, to w ustach tego
mężczyzny nabrało dwuznacznego charakteru. Jeff spojrzał na mnie
i wyszeptał: „Proszę”. Odstawiłam chleb, podeszłam do lodówki
i przyniosłam cztery butelki piwa.
Przez większość czasu
goście w salonie mnie ignorowali, oczywiście jeśli nie liczyć
Wielkiego Faceta. Za każdym razem, gdy podnosiłam wzrok, patrzył
na mnie w zamyśleniu. Nie odzywał się, nie uśmiechał, tylko
mierzył mnie wzrokiem, szczególną uwagę poświęcając mniejszym
niż u innych kobiet cyckom i tyłkowi, który był znacznie większy,
niżbym sobie życzyła.
Otworzyłam piwo, po
chwili się zrelaksowałam. Powinnam czuć się oburzona takim
zachowaniem, ale to miłe, że doceniał mój wygląd.
Zanim wyciągnęłam chleb
z piekarnika, walka w klatkach dobiegła końca. Przygotowałam
makaron, polałam go sosem i podałam na stół razem z sałatką.
Chłopaki rzuciły się na jedzenie niczym wygłodniałe zwierzaki.
– Wspaniałe –
oznajmił Niebieskooki.
W końcu zobaczył we mnie
człowieka, a nie przedmiot. Miał ostre rysy twarzy, wyraźnie
zarysowaną szczękę i przenikliwe oczy. Był gorący jak na
starszego kolesia.
– Umiesz kucharzyć,
moja kobieta też tak gotowała.
– Dziękuję –
odpowiedziałam, mając nadzieję, że nie spiekłam raka.
To był najdziwniejszy
obiad, który podałam w życiu, ale po prawdzie lubiłam gotować
ludziom doceniającym dobre jedzenie. W liceum planowałam iść do
szkoły gastronomicznej.
Dzięki za nic, Gary.
Wielki Facet nie odezwał
się, jednak nie uszło mojej uwadze, że nałożył sobie drugą i
trzecią dokładkę. Gdy wreszcie wszyscy skończyli jeść, zabrałam
się do zmywania. Wielki Facet pochylił się przez stół i chwycił
mnie za rękę.
– Zrób sobie
przerwę – rzucił i wskazał podbródkiem drzwi. – Mamy sprawy
do omówienia.
Spojrzałam na Jeffa,
posłał mi uspokajający uśmiech.
– Siora, nie
obrazisz się?
Pokręciłam głową,
chociaż poczułam ukłucie zawodu, że wyjdę, nie poznawszy imion
tych mężczyzn. Podczas obiadu przestali mnie straszyć i stali się
niepokojąco ludzcy. Jednak wyczuwałam, kiedy nie byłam potrzebna,
i nie chciałam przysparzać Jeffowi problemów. Uśmiechnęłam się
promiennie i skierowałam do wyjścia, po drodze chwytając torebkę
ze stojaka obok drzwi.
– Miło było was
poznać…
Niebieskooki w kamizelce z
naszywką: „Prezydent” wyszczerzył zęby.
– Jestem Picnic, a
to moi bracia Horse i Max.
Rzuciłam okiem na
Wielkiego Faceta. Horse? Co to za imię? Poza tym zupełnie nie
wyglądali jak bracia.
– Miło mi, panie
Picnic – powiedziałam, pytania zatrzymując dla siebie.
– Po prostu Picnic.
Jeszcze raz dziękuję za posiłek.
Horse wstał.
– Odprowadzę cię
do samochodu – oznajmił niskim głosem.
Jeff wybałuszył oczy,
jednak szybko odwrócił głowę i znieruchomiał. Picnic mrugnął
do mnie porozumiewawczo.
– Nie spiesz się,
mamy czas – zwrócił się do Horse’a, wyciągnął moje klucze z
kieszeni i podał.
Wyszłam na ciepłe
słońce, Horse deptał mi po piętach. Złapał mnie za łokieć i
zaciągnął w kierunku stołu piknikowego. Serce szaleńczo mi biło.
Nie wiedziałam, co się wydarzy, ale po części pragnęłam jego
dotyku.
Może.
A może jednak nie.
Cholera!
Horse uniósł mnie i
posadził na stole. Stanął między moimi udami i pochylił się.
Byłam przekonana, że to nic dobrego.
– To zły pomysł –
oznajmiłam, zerkając na dom, serce szybko mi biło.
Jeffowi to się nie
spodoba. Przeczucie podpowiadało mi, że Horse był niebezpieczny.
Bardzo. Nad rozkosznym zapachem czarnej skóry, lekkiego potu i
mężczyzny dominowała ostra nuta czystych kłopotów.
– Czekają na
ciebie. Odejdę teraz i o wszystkim zapomnimy, okej?
Nie odpowiedział, tylko
przyglądał mi się z beznamiętnym wyrazem twarzy.
– Tak chcesz to
rozegrać, słodziaku?
– Nie jestem
słodziakiem – wrzasnęłam, mrużąc oczy.
Nienawidzę takich łatek.
Gary przypinał mi takie przez cały czas. Dlaczego? Do diabła z nim
i z Garym.
Faceci.
– Pierdol się! –
rzuciłam, piorunując go wzrokiem.
Horse wybuchnął
śmiechem. Nagły, głośny dźwięk przywrócił mnie do
rzeczywistości. Położył łapska na mojej talii i przyciągnął
do siebie, natychmiast poczułam jego erekcję. Otarł się o mnie,
trafiając idealnie w łechtaczkę. Ze wstydem przyznaję, że
zrobiło mi się mokro w majtkach. Powinnam kopnąć go w jaja jak
przystało na porządną dziewczynę. Ale gdy się pochylił,
wstrzymałam oddech, czekając na pocałunek. Nie doczekałam się.
– Słodziak równa
się słodki tyłeczek – szepnął mi do ucha.
Nie spodobał mi się jego
ton, więc ugryzłam go w ucho. Mocno.
Odskoczył, a ja
zastanawiałam się, czy teraz mnie zabije. Zaczął się śmiać tak
głośno, iż obawiałam się, czy nie naderwie mięśnia. Nie takiej
reakcji oczekiwałam. Skrzywiłam się. Drań uniósł ręce,
pozornie kapitulując.
– Zrozumiałem,
łapy trzymać z daleka. – Pokręcił głową z zakłopotaniem. –
Rozegraj to wedle własnej woli. I racja, mamy interesy. Jedź na
godzinną przejażdżkę, tyle powinno wystarczyć.
Zsunęłam się ze stołu,
minęłam Horse’a szerokim łukiem. Podążył za mną do
samochodu. Otworzyłam drzwiczki i już miałam wsiąść, ale
powstrzymałam się i spojrzałam na bikera. Moja wrodzona ciekawość,
przez którą całe życie wpadałam w kłopoty, zagłuszyła
instynkt samozachowawczy.
– Horse nie jest
twoim imieniem, prawda?
Uśmiechnął się, jego
białe zęby w półmroku wyglądały jak zęby wilka.
– To ksywka –
odpowiedział, opierając się o dach samochodu. – Tak to działa w
moim świecie. Cywile mają imiona, my ksywki.
– Co to oznacza?
– Dostajemy ksywki,
gdy zaczynamy jeździć – odpowiedział niedbale. – Mogą
oznaczać wszystko. Picnic dostał swoją, ponieważ poszedł na
całość i zaplanował wypasiony piknik dla suki trzymającej go za
jaja. Zjadła, wypiła całą gorzałę i zadzwoniła po swojego
fagasa. Miał ją odebrać, gdy Picnic pójdzie się odlać.
Skrzywiłam się na ten
ordynarny język.
– To nie było
fajne. Dlaczego miałby to pamiętać?
– Ponieważ, kiedy
pojawił się ten skurwiel, Picnic wepchnął mu twarz w stół.
Wstrzymałam oddech. To
brzmiało okropnie. Chciałam zapytać, czy z tym kolesiem wszystko w
porządku, ale wolałam nie znać odpowiedzi.
– Max?
– Bywa, że upija
się i oczy wychodzą mu z orbit, wtedy wygląda jak Mad Max.
– Rozumiem… –
odpowiedziałam.
Może i tamten biker
wyglądał jak Mad Max… Ale zdecydowanie nie miałam ochoty
zobaczyć go w stanie upojenia.
Między Horse’em i mną
zapadła brzemienna cisza.
– Nie zapytasz?
Przyglądałam mu się,
mrużąc oczy. Miałam złe przeczucia, ale słowa z własnej woli
wyszły z moich ust:
– Dlaczego wołają
na ciebie Horse?
– Bo mam tak
wielkiego jak ogier. – Uśmiechnął się złośliwe.
Wskoczyłam do samochodu i
zatrzasnęłam z całej siły drzwi. Wyjeżdżając z podjazdu,
słyszałam jego śmiech.