Leisa
Rayven
Profesor
Feelgood
Mojemu
teściowi, który wielokrotnie czytał moje książki, wszystkich
bohaterów traktował z miłością, jak dawno niewidzianych
przyjaciół, i wypełniał naszą rodzinę nieskończoną
wielkodusznością, radością i łaską.
Przykro
mi, że tej książki nie miałeś szansy przeczytać, tato, ale
wiedz, że twoje światło i miłość nadal będą mnie inspirowały.
Zawsze.
Rozdział
pierwszy
Czuć
się dobrze w swoich majtkach
TO
DOPIERO PRZERAŻAJĄCE.
Jest
poniedziałek, siódma trzydzieści, a ja jestem tak podniecona, jak
jeszcze nigdy w całym prawie dwudziestoczteroletnim życiu. Ale czy
przebywam z facetem swoich marzeń? Czy jestem uwodzona podczas
wystawnej kolacji? Czy znajduję się w egzotycznym miejscu z
piaskiem, morzem i półnagimi kelnerami serwującymi drinki z
parasolkami w zasięgu ręki?
Nie.
Siedzę
przy biurku w Whiplash Publishing, jest pusto i tylko dystrybutor
wody buczy w oddali, podczas gdy bombardują mnie bardzo niegrzeczne
myśli o mężczyźnie, którego nie znam.
Niedobrze.
Słyszę
kroki w korytarzu. Jedynym innym rannym ptaszkiem, jaki się tu dziś
pojawił, jest nasz szkocki kierownik ds. finansów. Łączy go
antagonistyczny związek z naszą starożytną kserokopiarką, z czym
w ogóle się nie kryje.
– Tyyyy
nikczemna maszyno – ryczy, a mocny szkocki akcent staje się
wyraźniejszy, gdy do moich uszu dociera więcej odgłosów uderzeń.
– Okropna, odrażająca jędzo. – Pomiędzy jego wybuchami
słychać dźwięk rozdzieranego papieru. – Po prostu to, kurwa,
zszyj, ty cholerna francowata mendo.
Rozlega
się pisk maszyny, a po nim wrzaski sfrustrowanego Fergusa.
Zaproponowałabym mu pomoc, ale nie jestem w stanie wyrwać się z
seksualnego zamroczenia wywołanego przeczytanymi słowami. Poza tym
Fergus zawsze jest strasznie zrzędliwy, gdy narzeka na zyski na
koniec kwartału czy prognozy strat, więc wolę nie wchodzić mu w
drogę.
Oddaje
się dalej zastraszaniu kserokopiarki, a ja krzyżuję nogi pod
biurkiem i rozglądam się, by mieć pewność, że w głównym
pomieszczeniu biura przebywam sama. Czy gdyby ktoś mnie teraz
zobaczył, zorientowałby się, jaka jestem napalona? Czy wiedziałby,
że napływ krwi do zarumienionej twarzy jest niczym w porównaniu z
jej ilością biegnącą w niższe partie mojego ciała?
Wypuszczam
powietrze, po czym wstaję i zmierzam do łazienki – lada chwila
pojawi się reszta ekipy, a ja naprawdę muszę się do tego czasu
ogarnąć.
W
toalecie dla pań myję dłonie zimną wodą i klepię się po
policzkach. Gdy patrzę na swoje odbicie, kręcę głową: żadna
ilość zimnej wody nie pomoże mi w pozbyciu się tych niedorzecznie
jaskrawych rumieńców.
– Co
ty wyrabiasz, Asha? Masz ochotę polizać faceta, którego nawet nie
znasz. Gorzej, faceta, którego twarzy nawet nie widziałaś.
Zwariowałaś – mruczę do siebie.
To
do mnie niepodobne.
Jestem
romantyczką: lubię kwiaty, kolacje oraz długie pocałunki w
świetle księżyca. Nie należę do zwolenniczek przypadkowych
randek i bezmyślnego seksu. Nigdy nie rozumiałam, jak moja starsza
siostra może czerpać tyle satysfakcji z przygód na jedną noc.
Próbowałam już tego, jednak czuję się w ich trakcie niezręcznie
i niepewnie. Wolę znać człowieka, którego wpuszczam do swojego
ciała. Nie istnieje dla mnie nic seksowniejszego od mężczyzny
pragnącego związku.
Pewnie
głównie dlatego tak okropnie nakręciłam się na zupełnie
nieznajomego faceta. Mój tajemniczy obiekt westchnień stracił
miłość życia i bez cienia wstydu opowiada o tym światu. Czytając
jego słowa, zarażam się jego namiętnością i, najwyraźniej,
głupio się napalam.
Biorę
głęboki oddech, a następnie wracam do biurka, przy którym łapię
za myszkę z zamiarem rozprawienia się z licznymi poniedziałkowymi
zadaniami, ale kończy się na tym, że po raz ostatni przeglądam
Instagrama faceta nazywającego się Profesorem Feelgoodem. Jasna
cholera, wybrał sobie dobrą ksywkę. Choć powinien dodać
„rozgrzeje cię do czerwoności”, żeby się zgadzało. Tuż pod
nickiem w jego profilu znajduje się zdjęcie Harrisona Forda w roli
Hana Solo, a niżej opis: „Dochodzący do siebie dupek, żyjący z
dnia na dzień brutalnymi introspekcjami. Jestem zbiorem złych
wyborów, kryjącym się pod postacią względnie sprawnie
funkcjonującego faceta”. Cóż, najwyraźniej całe mnóstwo osób
utożsamia się z jego złymi wyborami, bo ma ponad trzy miliony
obserwatorów.
Natknęłam
się na jego posty kilka tygodni temu, gdy jedna z obserwowanych
przeze mnie osób udostępniła jego wiersz i wpadłam w ten świat
jak w króliczą norę. Ma na profilu ziarniste, artystyczne zdjęcia
wykonywane pod takim kątem, że nie da się dostrzec twarzy.
Niektóre zostały zrobione za granicą, na tle znanych krajobrazów,
podczas gdy inne to zbliżenia na jego jędrne, muskularne ciało. Od
samego patrzenia mam wrażenie, że je pieszczę.
Ale
bardziej niż prowokacyjne fotografie trafiają do mnie jego słowa:
czasem słodkie, niekiedy smutne, jednak zawsze seksowne, dotyczące
miłości i straty. Wydają się przemawiać wprost do mojej duszy.
Chcę
być w tobie, otoczony twoim ciepłem
Z
drżącymi mięśniami i zasnutym mgłą umysłem, gdy pcham i pcham,
i pcham.
Chcę
być w tobie, otoczony twymi kończynami
Czuć
gorącą skórę i słyszeć jęki wzywające imię Boga.
Chcę
być w tobie, doprowadzać twe ciało do wrzenia,
Naprawdę,
chcę być w tobie
Bo
ty byłaś we mnie, odkąd się poznaliśmy
A
teraz
Kolej
na mnie.
Ten
czytałam z dziesięć razy, a to ledwie wierzchołek góry lodowej,
jeśli chodzi o jego talent. Im więcej czytam, tym bardziej pogłębia
się moja obsesja.
Przewijam
na początek jego osi czasu, starając się zrozumieć, dlaczego tak
mocno mnie pobudza. Owszem, zdjęcia, szczególnie te, na których
jego niesamowite ciało jest półnagie, wywołują reakcję
fizyczną. Chodzi jednak o coś więcej. Mam wrażenie, że wszystkie
posty to bardzo osobiste wyznania. Fakt, że dzieli się problemami,
błędami i żalami z całym światem, po części wpływa pewnie na
jego popularność, a odwaga i szczerość, którymi niemal ociekają
jego słowa, są jak zastrzyk czystej namiętności prosto w moje
serce. Mają zgubny wpływ na moje tętno.
Podskakuję,
gdy wyjątkowo głośny trzask odbija się echem w korytarzu. Unoszę
wzrok; z pomieszczenia, w którym stoi kserokopiarka, wychodzi Fergus
z połamanym pojemnikiem na papier zatkniętym beztrosko pod ramię.
Mija
mnie, kiwając głową.
– Dzień
dobry, Asha. – Z jego akcentem brzmi to, jakby mówił: „Dzieeeń
doobry”.
– Cześć,
Fergus. Wszystko gra?
– Pewnie.
Jest świetnie. Idę się przejść.
Jestem
całkiem przekonana, że nie ma na myśli wycieczki do łazienki, bo
kieruje się na drugi koniec biura i popycha drzwi prowadzące na
dach. Przez chwilę zastanawiam się, czy nie będzie chciał zrzucić
stamtąd pojemnika do rzeki.
Już
mam za nim podążyć, by upewnić się, że nie zrobi nic głupiego,
ale na wyświetlaczu telefonu pojawia się zdjęcie mojej
uśmiechniętej siostry pokazującej środkowy palec.
Urocza
jest.
– Cześć,
Eden – odbieram.
– Hej
tam. Jesteś już w pracy? Max planował zrobić ci śniadanie, ale
wyszłaś, zanim wstaliśmy.
– Nieprawda.
Sądząc po odgłosach dochodzących z twojego pokoju, Max obudził
się przynajmniej dwadzieścia minut przed moim wyjściem –
przypominam.
Eden
chichocze, a ja się uśmiecham, ponieważ zasłużyła na szczęście.
Wreszcie wyrwała się z cyklu jednonocnych przygód z
przeciętniakami i znalazła prawdziwego mężczyznę, a teraz po raz
pierwszy w życiu jest w autentycznym związku. Żałuję tylko, że
muszę słuchać wszystkich odgłosów jej seksualnych zabaw, które
się z tym wiążą.
– Przepraszam
w imieniu mojego mężczyzny za to, że nie potrafił być cicho –
rzuca, tryskając zadowoleniem. – Ale jego jęki za bardzo mi się
podobają.
– Jasne,
zorientowałam się po twoich jękach. Poważnie, jestem przekonana,
że obudziliście starą panią Eidleman z czwartego piętra, a obie
wiemy, że nie zakłada aparatu słuchowego przed dziewiątą.
Eden
po raz kolejny parska śmiechem. Mówiąc szczerze, choć słuchanie
odgłosów niesamowitego seksu jest irytujące, gdy samemu się go
nie uprawia, jestem wniebowzięta, że wreszcie ma chłopaka na
poważnie. Jeszcze kilka tygodni temu martwiłam się, że zostanie
pochowana z jedną ręką wystającą z ziemi, by przez wieczność
mogła pokazywać miłości i przywiązaniu środkowy palec.
Zakochała się jednak w Maksie Riley, co wszystko zmieniło; wpadła
tak bardzo, że teraz niemal widzę serduszka rodem z kreskówek
otaczające ją za każdym razem, kiedy z nim przebywa.
– Nadal
nie mogę uwierzyć, że usidliłaś Pana Romantycznego –
stwierdzam, opierając się na krześle i odwracając twarzą do
biura. – Moim zdaniem zawdzięczasz to mnie.
– Tak,
tak. Nie zaczynaj.
– Cóż,
nie możesz zaprzeczyć, że gdyby nie ja, nie wiedziałabyś nawet o
istnieniu Maksa, prawda? Nie wspominając o tym, że załatwiłam ci
waszą pierwszą randkę. Oboje jesteście moimi dłużnikami, ale
nie martw się, nie będę wypominać ci tego przez wieczność.
Jedynie przed dekadę czy dwie.
Jęczy.
Wiem, że stara się ukryć, jak bardzo upojona jest tą miłością,
ale to raczej oczywiste. I mówiąc szczerze, nie winię jej. Max
jest niezwykły: do niedawna był pilnie strzeżoną tajemnicą
nowojorskich elit. Był mężczyzną do towarzystwa zapewniającym
kobietom coś o wiele lepszego niż seks: oszałamiające randki
pozytywnie wpływające na ich poczucie własnej wartości. Przez
kilka lat udawało mu się utrzymywać tożsamość w tajemnicy, ale
odkąd artykuł, który napisała o nim Eden, stał się hitem,
został celebrytą pełną gębą. Nadal wydaje mi się dziwne, że
facet, którego widzę we wszystkich talk-show, to ten sam człowiek,
który wczoraj przepychał nam zlew w kuchni.
Gdy
ta myśl przemija, przenoszę wzrok na okno. Dostrzegam coś, co
podejrzanie przypomina szybujący w stronę ziemi pojemnik na papier
naszej kserokopiarki.
Och,
Fergus. Coś ty narobił?
Wpisuję
do kalendarza, by pilnie zadzwonić do gościa od napraw z Xeroksa.
Kilka sekund później pojawia się Fergus z szerokim uśmiechem na
twarzy. Cóż, w pewne dni cieszymy się z małych rzeczy.
– Jeśli
skończyłaś już z dzienną dawką „a nie mówiłam” – odzywa
się Eden, przez co skupiam się ponownie na naszej rozmowie –
możemy przejść do ważniejszych spraw? Mam wrażenie, że od dawna
nie rozmawiałyśmy na poważnie. Wszystko u ciebie w porządku? Jak
sytuacja z Francuzem?
– Ach,
cudownie, Eden. Jest wspaniały. Naprawdę myślę, że może być
tym jedynym – wzdycham radośnie.
– Ooj
– jęczy, zupełnie jakby patrzyła na deskorolkarza spadającego z
poręczy prosto na krocze. – Jest aż tak źle?
Odchylam
się na krześle, krzyżując nogi.
– O
co ci chodzi? Właśnie powiedziałam, że jest świetnie. Spełnia
więcej wymagań niż jakikolwiek inny mężczyzna, z którym się
umawiałam.
– Zdajesz
sobie sprawę, że ta lista jest oderwana od rzeczywistości, prawda?
– pyta.
– To
żadna lista. – Ignoruję jej parsknięcie. – To wytyczne. Ogólna
charakterystyka, która pomoże mi w poszukiwaniach prawdziwej
miłości.
– Nie,
siostrzyczko, to lista konkretnych cech i korzystasz z niej, by
ocenić każdego faceta, z którym się spotykasz. A jeśli coś ci
się nie zgadza, rzucasz ich.
– Nieprawda
– zaprzeczam.
– Czyżby?
No to podsumujmy. – Chrząka i zaczyna wyliczać. – Twój
wymarzony facet musi być po college’u, mieć pracę i odnosić w
niej przynajmniej względne sukcesy, kochać dzieci, lubić sztuki
Aarona Sorkina…
– To
niewiele – przerywam.
– …być
romantyczny, mieć wspaniały gust, wymawiać wszystkie ą i ę…
– Wybacz,
że lubię odpowiednią dykcję – wtrącam.
– Musi
mówić „wziąć”, a nie „wziąść”…
– To
podstawy! – Wyrzucam ręce w powietrze.
– A
za każdym razem, gdy spotykałaś się z kimś dłużej, nadchodził
dziwny okres wyparcia, bo jesteś zbyt dumna, by przyznać, że zaraz
storpedujesz kolejnego przyzwoitego faceta. To już ten moment, jeśli
chodzi o Phillipe’a, prawda?
Przez
kilka chwil śmieję się fałszywie, a potem piszczę niczym syrena
przeciwlotnicza:
– Och,
Eden, ty wariatko. Jesteś w wielkim błędzie.
Niech
ją diabli, zna mnie za dobrze i oczywiście ma rację.
Ostatnio
poznałam kogoś w Paryżu i przeżyłam burzliwy romans, o jakim
zawsze marzyłam. Lecz choć uwielbiam Phillipe’a i świetnie się
razem bawiliśmy, problem, który mam z chłopakami, znów daje o
sobie znać, a ja nie wiem, jak to naprawić. Prędzej jednak świnie
zaczną latać, niż przyznam to przemądrzałej siostrze.
– Porozmawiajmy
o czymś innym – proponuję, zmierzając do pokoju socjalnego po
świeżą kawę. – Czymkolwiek. – W tle słyszę hałas
świadczący o tym, że Eden też robi sobie kawę. Wielkie umysły i
tak dalej.
– Ale
serio – rzuca. – Musisz przerwać to błędne koło, Ash, to się
robi śmieszne. Przypomnij mi, czemu zerwałaś z ostatnim
chłopakiem? Tym Garym.
– Wiesz
dlaczego. – Wkładam filtr do maszyny, po czym sypię kawę.
– Twierdziłaś,
że był zbyt dużą przylepą.
– Dokładnie
– potwierdzam, nalewając wodę. – Już mniejsza z tym, że choć
mieszkał w Jersey, a ja na Brooklynie, twierdził, że nasz związek
jest związkiem na odległość, ale wydzwanianie po dziesięć razy
dziennie tylko po to „by usłyszeć mój głos”? Dziękuję
bardzo, ale nie.
– Mhm.
A ten koleś przed nim… John? On nie był wystarczająco przylepny,
tak?
– Tak.
No i co? – Maszyna kaszle i krztusi się, a do pojemnika kapie
parująca kawa.
– Jeszcze
dalej na twojej liście odrzuconych mężczyzn znajdują się: Pablo
– zbyt niski; Damien – za wysoki; Bartholomew – zbyt
blond.
– Wiesz,
że nie lubię blondynów – przypominam.
– Był
też biedny, idealny Peter, którego rzuciłaś, bo się golił.
Łapię
czysty kubek i sypię do niego cztery łyżeczki cukru.
– Hej,
nie powinnaś była gapić się ciągle na jego idealne brwi. Były
stanowczo zbyt doskonałe i nie zostawił nawet jednego włoska
poniżej pasa. No serio, nie mam nic przeciwko temu, żeby faceci się
tam ogarniali, ale on był całkowicie gładziutki. Usiłowałam to
przełknąć, ale czułam się, jakbym umawiała się z Kenem.
Niemal
widzę, jak Eden przewraca oczami.
– Pomyślałaś
kiedyś, że może powodem, dla którego nie jesteś w stanie
zaangażować się w długotrwały związek, jest fakt, że wcale go
nie chcesz? – teoretyzuje.
Tym
razem to ja przewracam oczami.
– Oczywiście,
droga siostro. Z pewnością dlatego spędzam czas z tymi wszystkimi
mężczyznami: by nigdy nie stworzyć wspaniałego związku i umrzeć
w samotności.
Nie
wspominam o prawdziwym powodzie, dla którego rzuciłam tych
wszystkich kolesi. To zbyt zawstydzający temat do rozmowy, nawet z
Eden.
– W
takim razie dlaczego wynajdujesz kiepskie wymówki, żeby zerwać z
każdym facetem, z którym się umawiasz? Nie sądzisz, że jesteś
zbyt wybredna? – drąży.
– Nie
jestem wybredna. Po prostu wiem, czego oczekuję i nie mam zamiaru
obniżać standardów dla kogoś nie do końca właściwego.
Eden
parska w ramach protestu, a potem – o dziwo – milknie.
– Co?
– pytam, nalewając sobie trochę śmietanki, po czym mieszam kawę.
– Jaką przemądrzałą uwagą chciałabyś mnie teraz uraczyć?
Chrząka.
– Miałam
zamiar powiedzieć, że nie istnieje facet, który sprostałby twoim
wygórowanym wymaganiom, ale potem zdałam sobie sprawę, że jest i
ja się z nim umawiam.
Wydaję
triumfalny odgłos.
– Dokładnie.
Masz doskonałego faceta, a jednak zachęcasz mnie, żebym przestała
szukać własnego? Wstydź się, Eden Marigold.
Wrzucam
mieszadełko do kosza, a następnie zmierzam z kawą z powrotem do
biurka.
– Okej,
masz rację – przyznaje Eden. – Tak czy owak, chciałam po prostu
sprawdzić, co u ciebie. Wiem, że ostatnio spędzam mnóstwo czasu z
Maksem i… cóż, tęsknię za tobą. Jesteś pewna, że nie chcesz
o niczym porozmawiać? Żadnych absztyfikantów na horyzoncie? Nie
zadurzyłaś się ostatnio w jakimś celebrycie?
Opadam
na krzesło, jeszcze raz odpalam Instagrama Profesora Feelgooda i
wachluję się notesem.
– Nie.
Nie ma nikogo takiego. Wszystko gra. Po prostu… mam dużo pracy. –
I tylko krok dzieli mnie od rozwiązania światowych problemów z
energią, jeśli rozgryzę, w jaki sposób zmieścić w majtkach
generator termiczny.
Eden
milczy. Wiem, że nie jest do końca przekonana, ale nie naciska.
Jednak nie potrwa to długo, jak znam moją siostrę.
– No
dobrze – stwierdza w końcu. – Do zobaczenia wieczorem. Kocham
cię.
– Ja
ciebie też.
Po
zakończeniu rozmowy wzdycham przeciągle. Wiem, że siostra wyczuwa
mój narastający niepokój odnośnie Phillipe’a, ale nie tylko to
mnie martwi.
Ostatnio
czuję się… dziwnie i nie wiem dlaczego. Istnieje coś takiego jak
kryzys wieku dwudziestopięcioletniego? Za kilka tygodni kończę
dwadzieścia cztery lata, więc może o to chodzi. Dręczy mnie
jednak uporczywe wrażenie, że coś jest nie tak, zupełnie jakbym
szła złą drogą w cudzych butach. Dopóki za bardzo się nie
zastanawiam, jestem w stanie ignorować dyskomfort i kontynuować
marsz, choć są o pół rozmiaru za małe.
Posty
Profesora sprawiły, że mam ochotę rozłożyć to doznanie na
czynniki pierwsze. Dzięki niemu pojawiła się nagła potrzeba, by
być odważną i odnaleźć właściwą drogę oraz wygodną parę
butów.
Gdybym
tylko wiedziała, jak tego dokonać.
Mega ��
OdpowiedzUsuńZapowiada się kolejna ksiażka ktora bedzie się czytac jednym tchem
OdpowiedzUsuńAlez sie rozpisalas wyglada ciekawie
OdpowiedzUsuńNa pewno przeczytałabym tę książkę jednym tchem.
OdpowiedzUsuńświetnie się zapowiada i niezwykle wciągająca
OdpowiedzUsuńIntrygująca,kusząca wciągająca recenzja :)
OdpowiedzUsuńwidać,że paniom już ten pierwszy rozdział budzi ciekawość
OdpowiedzUsuńChyba każdy z nas zna to uczucie kiedy miłość miesza nam w głowie,książka już intryguje mnie niesamowicie :)
OdpowiedzUsuńAleż to się czyta... fajna i przyjemna lektura się zapowiada
OdpowiedzUsuń