piątek, 20 grudnia 2019

Wydawnictwo NieZwykłe Książka pt.: "Profesor Feelgood" - ROZDZIAŁ 1



Leisa Rayven

Profesor Feelgood




















Mojemu teściowi, który wielokrotnie czytał moje książki, wszystkich bohaterów traktował z miłością, jak dawno niewidzianych przyjaciół, i wypełniał naszą rodzinę nieskończoną wielkodusznością, radością i łaską.
Przykro mi, że tej książki nie miałeś szansy przeczytać, tato, ale wiedz, że twoje światło i miłość nadal będą mnie inspirowały.
Zawsze.

Rozdział pierwszy
Czuć się dobrze w swoich majtkach

TO DOPIERO PRZERAŻAJĄCE.
Jest poniedziałek, siódma trzydzieści, a ja jestem tak podniecona, jak jeszcze nigdy w całym prawie dwudziestoczteroletnim życiu. Ale czy przebywam z facetem swoich marzeń? Czy jestem uwodzona podczas wystawnej kolacji? Czy znajduję się w egzotycznym miejscu z piaskiem, morzem i półnagimi kelnerami serwującymi drinki z parasolkami w zasięgu ręki?
Nie.
Siedzę przy biurku w Whiplash Publishing, jest pusto i tylko dystrybutor wody buczy w oddali, podczas gdy bombardują mnie bardzo niegrzeczne myśli o mężczyźnie, którego nie znam.
Niedobrze.
Słyszę kroki w korytarzu. Jedynym innym rannym ptaszkiem, jaki się tu dziś pojawił, jest nasz szkocki kierownik ds. finansów. Łączy go antagonistyczny związek z naszą starożytną kserokopiarką, z czym w ogóle się nie kryje.
– Tyyyy nikczemna maszyno – ryczy, a mocny szkocki akcent staje się wyraźniejszy, gdy do moich uszu dociera więcej odgłosów uderzeń. – Okropna, odrażająca jędzo. – Pomiędzy jego wybuchami słychać dźwięk rozdzieranego papieru. – Po prostu to, kurwa, zszyj, ty cholerna francowata mendo.
Rozlega się pisk maszyny, a po nim wrzaski sfrustrowanego Fergusa. Zaproponowałabym mu pomoc, ale nie jestem w stanie wyrwać się z seksualnego zamroczenia wywołanego przeczytanymi słowami. Poza tym Fergus zawsze jest strasznie zrzędliwy, gdy narzeka na zyski na koniec kwartału czy prognozy strat, więc wolę nie wchodzić mu w drogę.
Oddaje się dalej zastraszaniu kserokopiarki, a ja krzyżuję nogi pod biurkiem i rozglądam się, by mieć pewność, że w głównym pomieszczeniu biura przebywam sama. Czy gdyby ktoś mnie teraz zobaczył, zorientowałby się, jaka jestem napalona? Czy wiedziałby, że napływ krwi do zarumienionej twarzy jest niczym w porównaniu z jej ilością biegnącą w niższe partie mojego ciała?
Wypuszczam powietrze, po czym wstaję i zmierzam do łazienki – lada chwila pojawi się reszta ekipy, a ja naprawdę muszę się do tego czasu ogarnąć.
W toalecie dla pań myję dłonie zimną wodą i klepię się po policzkach. Gdy patrzę na swoje odbicie, kręcę głową: żadna ilość zimnej wody nie pomoże mi w pozbyciu się tych niedorzecznie jaskrawych rumieńców.
– Co ty wyrabiasz, Asha? Masz ochotę polizać faceta, którego nawet nie znasz. Gorzej, faceta, którego twarzy nawet nie widziałaś. Zwariowałaś – mruczę do siebie.
To do mnie niepodobne.
Jestem romantyczką: lubię kwiaty, kolacje oraz długie pocałunki w świetle księżyca. Nie należę do zwolenniczek przypadkowych randek i bezmyślnego seksu. Nigdy nie rozumiałam, jak moja starsza siostra może czerpać tyle satysfakcji z przygód na jedną noc. Próbowałam już tego, jednak czuję się w ich trakcie niezręcznie i niepewnie. Wolę znać człowieka, którego wpuszczam do swojego ciała. Nie istnieje dla mnie nic seksowniejszego od mężczyzny pragnącego związku.
Pewnie głównie dlatego tak okropnie nakręciłam się na zupełnie nieznajomego faceta. Mój tajemniczy obiekt westchnień stracił miłość życia i bez cienia wstydu opowiada o tym światu. Czytając jego słowa, zarażam się jego namiętnością i, najwyraźniej, głupio się napalam.
Biorę głęboki oddech, a następnie wracam do biurka, przy którym łapię za myszkę z zamiarem rozprawienia się z licznymi poniedziałkowymi zadaniami, ale kończy się na tym, że po raz ostatni przeglądam Instagrama faceta nazywającego się Profesorem Feelgoodem. Jasna cholera, wybrał sobie dobrą ksywkę. Choć powinien dodać „rozgrzeje cię do czerwoności”, żeby się zgadzało. Tuż pod nickiem w jego profilu znajduje się zdjęcie Harrisona Forda w roli Hana Solo, a niżej opis: „Dochodzący do siebie dupek, żyjący z dnia na dzień brutalnymi introspekcjami. Jestem zbiorem złych wyborów, kryjącym się pod postacią względnie sprawnie funkcjonującego faceta”. Cóż, najwyraźniej całe mnóstwo osób utożsamia się z jego złymi wyborami, bo ma ponad trzy miliony obserwatorów.
Natknęłam się na jego posty kilka tygodni temu, gdy jedna z obserwowanych przeze mnie osób udostępniła jego wiersz i wpadłam w ten świat jak w króliczą norę. Ma na profilu ziarniste, artystyczne zdjęcia wykonywane pod takim kątem, że nie da się dostrzec twarzy. Niektóre zostały zrobione za granicą, na tle znanych krajobrazów, podczas gdy inne to zbliżenia na jego jędrne, muskularne ciało. Od samego patrzenia mam wrażenie, że je pieszczę.
Ale bardziej niż prowokacyjne fotografie trafiają do mnie jego słowa: czasem słodkie, niekiedy smutne, jednak zawsze seksowne, dotyczące miłości i straty. Wydają się przemawiać wprost do mojej duszy.

Chcę być w tobie, otoczony twoim ciepłem
Z drżącymi mięśniami i zasnutym mgłą umysłem, gdy pcham i pcham, i pcham.
Chcę być w tobie, otoczony twymi kończynami
Czuć gorącą skórę i słyszeć jęki wzywające imię Boga.
Chcę być w tobie, doprowadzać twe ciało do wrzenia,
Naprawdę, chcę być w tobie
Bo ty byłaś we mnie, odkąd się poznaliśmy
A teraz
Kolej na mnie.

Ten czytałam z dziesięć razy, a to ledwie wierzchołek góry lodowej, jeśli chodzi o jego talent. Im więcej czytam, tym bardziej pogłębia się moja obsesja.
Przewijam na początek jego osi czasu, starając się zrozumieć, dlaczego tak mocno mnie pobudza. Owszem, zdjęcia, szczególnie te, na których jego niesamowite ciało jest półnagie, wywołują reakcję fizyczną. Chodzi jednak o coś więcej. Mam wrażenie, że wszystkie posty to bardzo osobiste wyznania. Fakt, że dzieli się problemami, błędami i żalami z całym światem, po części wpływa pewnie na jego popularność, a odwaga i szczerość, którymi niemal ociekają jego słowa, są jak zastrzyk czystej namiętności prosto w moje serce. Mają zgubny wpływ na moje tętno.
Podskakuję, gdy wyjątkowo głośny trzask odbija się echem w korytarzu. Unoszę wzrok; z pomieszczenia, w którym stoi kserokopiarka, wychodzi Fergus z połamanym pojemnikiem na papier zatkniętym beztrosko pod ramię.
Mija mnie, kiwając głową.
– Dzień dobry, Asha. – Z jego akcentem brzmi to, jakby mówił: „Dzieeeń doobry”.
– Cześć, Fergus. Wszystko gra?
– Pewnie. Jest świetnie. Idę się przejść.
Jestem całkiem przekonana, że nie ma na myśli wycieczki do łazienki, bo kieruje się na drugi koniec biura i popycha drzwi prowadzące na dach. Przez chwilę zastanawiam się, czy nie będzie chciał zrzucić stamtąd pojemnika do rzeki.
Już mam za nim podążyć, by upewnić się, że nie zrobi nic głupiego, ale na wyświetlaczu telefonu pojawia się zdjęcie mojej uśmiechniętej siostry pokazującej środkowy palec.
Urocza jest.
– Cześć, Eden – odbieram.
– Hej tam. Jesteś już w pracy? Max planował zrobić ci śniadanie, ale wyszłaś, zanim wstaliśmy.
– Nieprawda. Sądząc po odgłosach dochodzących z twojego pokoju, Max obudził się przynajmniej dwadzieścia minut przed moim wyjściem – przypominam.
Eden chichocze, a ja się uśmiecham, ponieważ zasłużyła na szczęście. Wreszcie wyrwała się z cyklu jednonocnych przygód z przeciętniakami i znalazła prawdziwego mężczyznę, a teraz po raz pierwszy w życiu jest w autentycznym związku. Żałuję tylko, że muszę słuchać wszystkich odgłosów jej seksualnych zabaw, które się z tym wiążą.
– Przepraszam w imieniu mojego mężczyzny za to, że nie potrafił być cicho – rzuca, tryskając zadowoleniem. – Ale jego jęki za bardzo mi się podobają.
– Jasne, zorientowałam się po twoich jękach. Poważnie, jestem przekonana, że obudziliście starą panią Eidleman z czwartego piętra, a obie wiemy, że nie zakłada aparatu słuchowego przed dziewiątą.
Eden po raz kolejny parska śmiechem. Mówiąc szczerze, choć słuchanie odgłosów niesamowitego seksu jest irytujące, gdy samemu się go nie uprawia, jestem wniebowzięta, że wreszcie ma chłopaka na poważnie. Jeszcze kilka tygodni temu martwiłam się, że zostanie pochowana z jedną ręką wystającą z ziemi, by przez wieczność mogła pokazywać miłości i przywiązaniu środkowy palec. Zakochała się jednak w Maksie Riley, co wszystko zmieniło; wpadła tak bardzo, że teraz niemal widzę serduszka rodem z kreskówek otaczające ją za każdym razem, kiedy z nim przebywa.
– Nadal nie mogę uwierzyć, że usidliłaś Pana Romantycznego – stwierdzam, opierając się na krześle i odwracając twarzą do biura. – Moim zdaniem zawdzięczasz to mnie.
– Tak, tak. Nie zaczynaj.
– Cóż, nie możesz zaprzeczyć, że gdyby nie ja, nie wiedziałabyś nawet o istnieniu Maksa, prawda? Nie wspominając o tym, że załatwiłam ci waszą pierwszą randkę. Oboje jesteście moimi dłużnikami, ale nie martw się, nie będę wypominać ci tego przez wieczność. Jedynie przed dekadę czy dwie.
Jęczy. Wiem, że stara się ukryć, jak bardzo upojona jest tą miłością, ale to raczej oczywiste. I mówiąc szczerze, nie winię jej. Max jest niezwykły: do niedawna był pilnie strzeżoną tajemnicą nowojorskich elit. Był mężczyzną do towarzystwa zapewniającym kobietom coś o wiele lepszego niż seks: oszałamiające randki pozytywnie wpływające na ich poczucie własnej wartości. Przez kilka lat udawało mu się utrzymywać tożsamość w tajemnicy, ale odkąd artykuł, który napisała o nim Eden, stał się hitem, został celebrytą pełną gębą. Nadal wydaje mi się dziwne, że facet, którego widzę we wszystkich talk-show, to ten sam człowiek, który wczoraj przepychał nam zlew w kuchni.
Gdy ta myśl przemija, przenoszę wzrok na okno. Dostrzegam coś, co podejrzanie przypomina szybujący w stronę ziemi pojemnik na papier naszej kserokopiarki.
Och, Fergus. Coś ty narobił?
Wpisuję do kalendarza, by pilnie zadzwonić do gościa od napraw z Xeroksa. Kilka sekund później pojawia się Fergus z szerokim uśmiechem na twarzy. Cóż, w pewne dni cieszymy się z małych rzeczy.
– Jeśli skończyłaś już z dzienną dawką „a nie mówiłam” – odzywa się Eden, przez co skupiam się ponownie na naszej rozmowie – możemy przejść do ważniejszych spraw? Mam wrażenie, że od dawna nie rozmawiałyśmy na poważnie. Wszystko u ciebie w porządku? Jak sytuacja z Francuzem?
– Ach, cudownie, Eden. Jest wspaniały. Naprawdę myślę, że może być tym jedynym – wzdycham radośnie.
– Ooj – jęczy, zupełnie jakby patrzyła na deskorolkarza spadającego z poręczy prosto na krocze. – Jest aż tak źle?
Odchylam się na krześle, krzyżując nogi.
– O co ci chodzi? Właśnie powiedziałam, że jest świetnie. Spełnia więcej wymagań niż jakikolwiek inny mężczyzna, z którym się umawiałam.
– Zdajesz sobie sprawę, że ta lista jest oderwana od rzeczywistości, prawda? – pyta.
– To żadna lista. – Ignoruję jej parsknięcie. – To wytyczne. Ogólna charakterystyka, która pomoże mi w poszukiwaniach prawdziwej miłości.
– Nie, siostrzyczko, to lista konkretnych cech i korzystasz z niej, by ocenić każdego faceta, z którym się spotykasz. A jeśli coś ci się nie zgadza, rzucasz ich.
– Nieprawda – zaprzeczam.
– Czyżby? No to podsumujmy. – Chrząka i zaczyna wyliczać. – Twój wymarzony facet musi być po college’u, mieć pracę i odnosić w niej przynajmniej względne sukcesy, kochać dzieci, lubić sztuki Aarona Sorkina…
– To niewiele – przerywam.
– …być romantyczny, mieć wspaniały gust, wymawiać wszystkie ą i ę…
– Wybacz, że lubię odpowiednią dykcję – wtrącam.
– Musi mówić „wziąć”, a nie „wziąść”…
– To podstawy! – Wyrzucam ręce w powietrze.

– A za każdym razem, gdy spotykałaś się z kimś dłużej, nadchodził dziwny okres wyparcia, bo jesteś zbyt dumna, by przyznać, że zaraz storpedujesz kolejnego przyzwoitego faceta. To już ten moment, jeśli chodzi o Phillipe’a, prawda?
Przez kilka chwil śmieję się fałszywie, a potem piszczę niczym syrena przeciwlotnicza:
– Och, Eden, ty wariatko. Jesteś w wielkim błędzie.
Niech ją diabli, zna mnie za dobrze i oczywiście ma rację.
Ostatnio poznałam kogoś w Paryżu i przeżyłam burzliwy romans, o jakim zawsze marzyłam. Lecz choć uwielbiam Phillipe’a i świetnie się razem bawiliśmy, problem, który mam z chłopakami, znów daje o sobie znać, a ja nie wiem, jak to naprawić. Prędzej jednak świnie zaczną latać, niż przyznam to przemądrzałej siostrze.
– Porozmawiajmy o czymś innym – proponuję, zmierzając do pokoju socjalnego po świeżą kawę. – Czymkolwiek. – W tle słyszę hałas świadczący o tym, że Eden też robi sobie kawę. Wielkie umysły i tak dalej.
– Ale serio – rzuca. – Musisz przerwać to błędne koło, Ash, to się robi śmieszne. Przypomnij mi, czemu zerwałaś z ostatnim chłopakiem? Tym Garym.
– Wiesz dlaczego. – Wkładam filtr do maszyny, po czym sypię kawę.
– Twierdziłaś, że był zbyt dużą przylepą.
– Dokładnie – potwierdzam, nalewając wodę. – Już mniejsza z tym, że choć mieszkał w Jersey, a ja na Brooklynie, twierdził, że nasz związek jest związkiem na odległość, ale wydzwanianie po dziesięć razy dziennie tylko po to „by usłyszeć mój głos”? Dziękuję bardzo, ale nie.
– Mhm. A ten koleś przed nim… John? On nie był wystarczająco przylepny, tak?
– Tak. No i co? – Maszyna kaszle i krztusi się, a do pojemnika kapie parująca kawa.
– Jeszcze dalej na twojej liście odrzuconych mężczyzn znajdują się: Pablo – zbyt niski; Damien – za wysoki; Bartholomew – zbyt blond.
– Wiesz, że nie lubię blondynów – przypominam.
– Był też biedny, idealny Peter, którego rzuciłaś, bo się golił.
Łapię czysty kubek i sypię do niego cztery łyżeczki cukru.
– Hej, nie powinnaś była gapić się ciągle na jego idealne brwi. Były stanowczo zbyt doskonałe i nie zostawił nawet jednego włoska poniżej pasa. No serio, nie mam nic przeciwko temu, żeby faceci się tam ogarniali, ale on był całkowicie gładziutki. Usiłowałam to przełknąć, ale czułam się, jakbym umawiała się z Kenem.
Niemal widzę, jak Eden przewraca oczami.
– Pomyślałaś kiedyś, że może powodem, dla którego nie jesteś w stanie zaangażować się w długotrwały związek, jest fakt, że wcale go nie chcesz? – teoretyzuje.
Tym razem to ja przewracam oczami.
– Oczywiście, droga siostro. Z pewnością dlatego spędzam czas z tymi wszystkimi mężczyznami: by nigdy nie stworzyć wspaniałego związku i umrzeć w samotności.
Nie wspominam o prawdziwym powodzie, dla którego rzuciłam tych wszystkich kolesi. To zbyt zawstydzający temat do rozmowy, nawet z Eden.
– W takim razie dlaczego wynajdujesz kiepskie wymówki, żeby zerwać z każdym facetem, z którym się umawiasz? Nie sądzisz, że jesteś zbyt wybredna? – drąży.
– Nie jestem wybredna. Po prostu wiem, czego oczekuję i nie mam zamiaru obniżać standardów dla kogoś nie do końca właściwego.
Eden parska w ramach protestu, a potem – o dziwo – milknie.
– Co? – pytam, nalewając sobie trochę śmietanki, po czym mieszam kawę. – Jaką przemądrzałą uwagą chciałabyś mnie teraz uraczyć?
Chrząka.
– Miałam zamiar powiedzieć, że nie istnieje facet, który sprostałby twoim wygórowanym wymaganiom, ale potem zdałam sobie sprawę, że jest i ja się z nim umawiam.
Wydaję triumfalny odgłos.
– Dokładnie. Masz doskonałego faceta, a jednak zachęcasz mnie, żebym przestała szukać własnego? Wstydź się, Eden Marigold.
Wrzucam mieszadełko do kosza, a następnie zmierzam z kawą z powrotem do biurka.
– Okej, masz rację – przyznaje Eden. – Tak czy owak, chciałam po prostu sprawdzić, co u ciebie. Wiem, że ostatnio spędzam mnóstwo czasu z Maksem i… cóż, tęsknię za tobą. Jesteś pewna, że nie chcesz o niczym porozmawiać? Żadnych absztyfikantów na horyzoncie? Nie zadurzyłaś się ostatnio w jakimś celebrycie?
Opadam na krzesło, jeszcze raz odpalam Instagrama Profesora Feelgooda i wachluję się notesem.
– Nie. Nie ma nikogo takiego. Wszystko gra. Po prostu… mam dużo pracy. – I tylko krok dzieli mnie od rozwiązania światowych problemów z energią, jeśli rozgryzę, w jaki sposób zmieścić w majtkach generator termiczny.
Eden milczy. Wiem, że nie jest do końca przekonana, ale nie naciska. Jednak nie potrwa to długo, jak znam moją siostrę.
– No dobrze – stwierdza w końcu. – Do zobaczenia wieczorem. Kocham cię.
– Ja ciebie też.
Po zakończeniu rozmowy wzdycham przeciągle. Wiem, że siostra wyczuwa mój narastający niepokój odnośnie Phillipe’a, ale nie tylko to mnie martwi.
Ostatnio czuję się… dziwnie i nie wiem dlaczego. Istnieje coś takiego jak kryzys wieku dwudziestopięcioletniego? Za kilka tygodni kończę dwadzieścia cztery lata, więc może o to chodzi. Dręczy mnie jednak uporczywe wrażenie, że coś jest nie tak, zupełnie jakbym szła złą drogą w cudzych butach. Dopóki za bardzo się nie zastanawiam, jestem w stanie ignorować dyskomfort i kontynuować marsz, choć są o pół rozmiaru za małe.
Posty Profesora sprawiły, że mam ochotę rozłożyć to doznanie na czynniki pierwsze. Dzięki niemu pojawiła się nagła potrzeba, by być odważną i odnaleźć właściwą drogę oraz wygodną parę butów.
Gdybym tylko wiedziała, jak tego dokonać.

9 komentarzy:

  1. Zapowiada się kolejna ksiażka ktora bedzie się czytac jednym tchem

    OdpowiedzUsuń
  2. Alez sie rozpisalas wyglada ciekawie

    OdpowiedzUsuń
  3. Na pewno przeczytałabym tę książkę jednym tchem.

    OdpowiedzUsuń
  4. świetnie się zapowiada i niezwykle wciągająca

    OdpowiedzUsuń
  5. Intrygująca,kusząca wciągająca recenzja :)

    OdpowiedzUsuń
  6. widać,że paniom już ten pierwszy rozdział budzi ciekawość

    OdpowiedzUsuń
  7. Chyba każdy z nas zna to uczucie kiedy miłość miesza nam w głowie,książka już intryguje mnie niesamowicie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ależ to się czyta... fajna i przyjemna lektura się zapowiada

    OdpowiedzUsuń