ROZDZIAŁ
1
Casey
Teraźniejszość
Klik.
Klik. Klik. Klik. Klik. Klik.
– Casey.
– Doktor Cohen mruży oczy i spogląda na mnie z irytacją.
Klikam
długopisem ostatni raz, po czym wzruszam ramionami.
– Co
takiego?
– Pytałam,
jak ci idzie w szkole. – Znowu jest spokojna. Wytrąciłam ją z
równowagi tylko na chwilę. To mój życiowy cel. Podczas naszych
sesji uwielbiam wyprowadzać doktor Cohen z równowagi.
Mój
obecny rekord wynosi pięć razy podczas jednej sesji.
Tamtego
dnia doktor zakończyła rozmowę ze mną wcześniej niż zwykle.
– Wszystko
w porządku – mówię jej to, co chce usłyszeć. Nie mówię jej,
że nienawidzę nauczycieli i innych uczniów. Nie powiem jej, że
nienawidzę wszystkiego. A już na pewno nie zamierzam mówić, że
wczoraj szukałam w internecie informacji przygotowujących do
matury. Za dwa miesiące stuknie mi osiemnastka. Potem się stąd
zmywam.
– Zdefiniuj
„w porządku” – zachęca mnie i przykłada długopis do kartki,
przygotowując się do notowania.
Klik.
Klik. Klik.
Zerkam
na nią. Mruży oczy
– To
znaczy „naprawdę spoko” – mówię, po czym zaczynam się
śmiać.
Pani
doktor, zdjąwszy jedną nogę z drugiej, nachyla się do przodu.
– To
nie zabawa, moja droga.
Ach,
w końcu wypowiedziała te słowa. Zawsze je mówi. Za każdym razem,
gdy się spotykamy.
– W
szkole wszystko w porządku – rzucam szorstko. – Jest nudna. Tak
jak zawsze.
– Nudna?
– pyta, unosząc swoje czarne brwi, po czym przegląda papiery,
które trzyma na kolanach. – Z twojego ostatniego sprawozdania
wynika, że masz dwóję z angielskiego.
Klik.
Klik.
– No
i co z tego?
– Musisz
mieć lepsze stopnie. – Zaciska usta. – Jak chcesz dostać się
do college’u z takimi…
Zaczynam
nieustannie naciskać długopis.
Klikklikklikklikklikklikklikklikklikklikklikklikklikklikklik.
– Nie
zamierzam iść do college’u. – Unoszę głowę, ale nie patrzę
doktorce w oczy, tylko spoglądam na zegar na ścianie. Nasza sesja
dobiega końca.
– Najwyższy
czas dorosnąć, Casey – strofuje mnie. To
nie zabawa, moja droga.
Wiem, że chce znowu to powiedzieć. Jej wargi drżą. Z trudem
powstrzymuje te słowa.
– Mam
już prawie osiemnaście lat. – Uśmiecham się złośliwie.
Gdyby
psychiatrzy mogli przewracać oczami w obecności swoich pacjentów,
na pewno właśnie by to zrobiła. Jednak w jakiś sposób udaje się
jej zachować poważny wyraz twarzy.
– Wiesz,
o czym mówię.
Wiem,
co chce powiedzieć, ale ona nie ma pojęcia o warunkach, w których
musiałam dorastać. Moja matka była uzależniona od cracku i
podrzuciła mnie do żłóbka, znajdującego się w szopce obok
kościoła, gdy byłam niemowlęciem. To brzmi strasznie banalnie,
ale ta historia nie ma szczęśliwego zakończenia. Ona wciąż trwa
i jest moim marnym życiem. Dzieci matek uzależnionych od narkotyków
rodzą się z tym samym uzależnieniem. Niewiele ważą, mają małe
głowy, a kilka dni po porodzie przechodzą głód narkotykowy.
Trzęsą się i płaczą bez końca. Są nieszczęśliwe. Matka
wysłała mnie na ten świat w najgorszy z możliwych sposobów. Od
urodzenia byłam o wiele mniejsza od innych dzieci w moim wieku. W
dodatku byłam w najgorszej sytuacji ze wszystkich czekających na
adopcję dzieci.
Nikt
nie chciał zaadoptować kogoś takiego jak ja.
Nikt
nie chciał dziecka, które ryczało całymi dniami.
Dziecka,
którego nikt nie mógł uszczęśliwić.
Przygarniali
mnie ludzie, którzy byli tak samo nieszczęśliwi jak ja. Gdy trochę
podrosłam, zaczęłam odbijać się z jednego miejsca do drugiego,
niczym gumowa piłeczka w automacie do pinballa. Niestety, ale nic
nie wygrałam. Nie rozbłysnęły się migoczące światła, ani nie
rozległy się dźwięki muzyki. Na końcu zawsze czekała na mnie
jedynie pustka.
Gdy
tylko skończę osiemnaście lat, nareszcie będę gotowa, by
wyruszyć w świat i odnaleźć własne szczęście. Wiem, że ono
tam na mnie czeka. Muszę je tylko znaleźć.
– Nie
jestem na tyle inteligentna, by iść na studia – przyznaję tonem
pełnym melancholii.
Doktor
Cohen wzdycha i rozluźnia się.
– Jesteś
wystarczająco mądra, moja droga, tylko masz problem ze skupieniem.
Jak ten nowy lek, który ci przepisałam? Pomaga ci się
skoncentrować?
Według
niej bycie dzieckiem matki uzależnionej od narkotyków automatycznie
stawia mnie w niekorzystnym położeniu w kwestii neurologii.
Zdiagnozowano u mnie ADHD oraz stany lękowe.
Klik.
Klik. Klik.
Ponownie
zerkam na zegar.
– Nie
lubię tego leku. Czuję się po nim otępiała.
– On
tak działa. Po jego zażyciu powinnaś łatwiej się skupiać. Ten
lek ma ci pomóc uspokoić myśli.
To
chyba zły moment, by powiedzieć jej, że zażyłam go tylko raz, a
resztę sprzedałam mojemu przybranemu bratu, prawda?
Chyba
tak.
– No
dobra. – Uśmiecham się do niej szeroko. To fałszywy uśmiech,
ale pomaga mi wybrnąć z tarapatów, gdy tego potrzebuję. –
Ojejku, jest już późno – mówię, udając nadąsaną. –
Wygląda na to, że zobaczymy się dopiero za miesiąc.
Pani
doktor kiwa głową, zapisując coś w swoich notatkach. Nie czekam
na odpowiedź. Powiedziała już wystarczająco dużo. Tak naprawdę
boję się tych spotkań. Wcale mi nie pomagają. Obie kręcimy się
w kółko. Ona chce zaoferować mi pomoc, której nie potrzebuję. To
wyłącznie strata czasu.
Gdy
tylko zamykam za sobą drzwi gabinetu, idę prosto do damskiej
toalety. Na zewnątrz czeka mój zastępczy rodzic, Guy. Ma najgorsze
imię z wszystkich możliwych i jest największym dupkiem na całej
planecie. Czasami mówię do niego per koleś tylko dlatego, by sobie
z nim pograć. Nie mam pojęcia, jak ktoś taki mógł zostać osobą,
która ma się opiekować dziećmi i nastolatkami. On ewidentnie tego
nienawidzi, a ja nie potrafię tego zrozumieć. Przewinęłam się
przez kilka domów, w których mężczyźni lubieżnie patrzyli na
swoje podopieczne, ale zwykle gapili się na inne dziewczyny. Ich
spojrzenia mnie omijały, bo jestem kurduplem z rozczochranymi
włosami. Woleli rozbierać wzrokiem chochliki z jasnymi włosami i
wielkimi oczami.
Kiedy
już jestem w łazience, kładę plecak na blacie z umywalkami, po
czym przyglądam się swojemu odbiciu w lustrze. Z moich ust starł
się błyszczyk, więc odnajduję go w plecaku, a następnie ponownie
maluję je lśniącym różem. Przez te wszystkie lata ukradłam
wiele szminek z wielu miejsc. To taka moja mała terapia –
nakładając makijaż, zmieniam się w kogoś, kim chcę być.
Obawiam się, że jestem bardzo podobna do swojej biologicznej matki.
Dlatego im mocniej jestem pomalowana, tym mniej ją mogę
przypominać.
Burczy
mi w brzuchu, ale staram się to zignorować. Nie powiedziałam
doktor Cohen o tym, że pewna dziewczyna o imieniu Monique przyciska
mnie do szafki przed każdym WF-em, a potem zabiera mi z plecaka
pieniądze. Każdego dnia w szkole jestem głodna. Mam nadzieję, że
dziś wieczorem Guy ugotuje coś smacznego. To chyba jedyna rzecz, do
której się nadaje.
– Jeszcze
tylko dwa miesiące – obiecuję sobie, wzdychając.
Zabieram
plecak, wychodzę z toalety, po czym zmierzam w stronę poczekalni.
Mój opiekun gapi się na jedną z matek, która usiłuje przemówić
do rozumu dziewczynie wyglądającej na parę lat starszą ode mnie.
Ludzie, którzy tu przychodzą, mają prawdziwe problemy psychiczne,
a ja w jakiś sposób tu utknęłam. Cóż, w końcu jestem córką
matki-narkomanki.
Pstrykając
palcami, daję mu znak głową.
– Chodźmy
już.
Przez
sekundę wykrzywia twarz, ale natychmiast odwraca ode mnie wzrok, by
ponownie spojrzeć na tyłek gorącej mamuśki. Cieszę się, że
lubi duże cycki i kształtne kobiety, bo dzięki temu nigdy nie
będzie na mnie patrzył w ten sposób. Gdy wychodzę na zewnątrz,
zatrzymuję się na chwilę. Jest wczesny listopad, ale dzisiejszy
dzień jest wyjątkowo słoneczny, ciepły. Mam ogromną ochotę po
prostu usiąść na schodach i wygrzewać się w słońcu.
Zawsze
jest mi zimno. Non stop noszę dżinsy i bluzy z kapturem, chowam się
pod ciepłą kołdrą albo grzeję przy ognisku. Mój lekarz
powiedział mi, że to dlatego, bo – tak, zgadliście – jestem
córką matki-narkomanki.
Wielkie
dzięki, mamusiu.
Skupiam
całą uwagę na lśniącym cencie, który leży na chodniku. Kiedyś
przeczytałam kilka artykułów opisujących to, jak mnie znaleziono.
Media nazwały mnie pieszczotliwie Kokainową Casey, czyli
tajemniczym dzieckiem uzależnionym od narkotyków. Znaleziono przy
mnie jedynie koc, papierową torbę pełną drobnych oraz krótki
liścik. Policja nie była w stanie odnaleźć mojej biologicznej
matki, więc nazwały mnie Casey Doe. Oczywiście natychmiast
znienawidziłam to pieprzone nazwisko. Teraz, gdy ktoś mnie o nie
pyta, przedstawiam się jako Casey White. Jestem dzieckiem, które
znaleziono przykryte śniegiem.
Białym.
Czystym.
Jak
nowy początek.
Gdy
w końcu będę mogła prawnie zmienić nazwisko, wybiorę takie,
jakie będę chciała.
Schylam
się, by podnieść monetę, ale nagle ktoś zabiera ją, zanim zdążę
wyciągnąć dłoń.
– Hej!
– krzyczę.
Kiedy
podnoszę wzrok, spoglądam prosto w najbardziej intensywne, brązowe
oczy, jakie w życiu widziałam. Ich właściciel patrzy na mnie, tak
jakby mógł zajrzeć w moją duszę. Jakby widział te wszystkie
smutne oraz przykre rzeczy, które w niej skrywam.
Nie
mogę mrugać.
Nie
mogę myśleć.
Mogę
tylko patrzeć mu w oczy.
Nagle
Guy chwyta mnie za ramię, przyciągając do siebie.
– Nie
zachowuj się jak dziwak – syczy, ciągnąc mnie do swojego
gównianego vana. – Mam dość wożenia twojego chudego dupska.
Wyrywam
mu się, po czym podchodzę do drzwi pasażera i wsiadam do środka.
Gdy wyglądam przez szybę, ten mężczyzna z chodnika wciąż się
na mnie patrzy. Wyciągnął dłoń z centem w moją stronę. Moneta
błyszczy w blasku słonecznych promieni.
Za
późno, stary. Teraz możesz sobie ją wziąć.
Wzruszając
ramionami, macham do niego. Guy wyjeżdża z parkingu. Gdy tylko z
głośników ponownie rozlega się jego ulubiona muzyka country,
zakładam słuchawki i pogłaśniam moją Meg Myers, by odciąć się
od reszty świata. Zamykam oczy, starając się nie liczyć czasu,
który pozostał do chwili, w której moje życie nareszcie się
rozpocznie.
(obrazek)
Dwa
tygodnie później…
– Casey! –
Guy woła mnie z salonu.
Staram
się go zignorować. Żuję gumę, wpatrując się w świadectwo,
które trzymam w dłoniach.
Mlask.
Mlask. Mlask.
Zrobiłam
to. Zdałam wszystkie egzaminy. Oczywiście musiałam ukraść
pieniądze Guyowi, by móc za nie zapłacić, ale on nie musi o tym
wiedzieć. Byłam dumna jak paw, gdy rzuciłam świadectwo na biurko
mojego szkolnego psychologa, mówiąc, że znikam z ich przeklętej
dziury. Nie jestem już ich więźniem. Dyrektor, psycholog oraz moja
kuratorka zdecydowali, że nie muszę już dłużej chodzić do
szkoły. Niestety wciąż jestem przykuta do Guya, ale to potrwa
tylko do świąt Bożego Narodzenia.
Potem
będę wolna.
Mlask.
Mlask. Mlask.
– Casey!
Chodź tutaj, do cholery!
Prychając,
wkładam świadectwo do plecaka, w którym trzymam najpotrzebniejsze
rzeczy. Tak na wszelki wypadek, gdybym nagle musiała się stąd
zwijać. Przez te wszystkie lata wiele razy, bez żadnego
ostrzeżenia, wyrywano mnie z jednego domu i umieszczano w innym. Na
początku płakałam za rzeczami, które musiałam zostawić, ale
teraz po prostu mogę zabrać je ze sobą. Kładę plecak na łóżku,
chwytam swoją czapkę, po czym wychodzę z pokoju, który dzielę z
inną dziewczyną. Kilka dni temu wyraźnie się ochłodziło i teraz
jest mi zimno nawet wtedy, gdy założę kilka warstw ubrań.
Założywszy czapkę, idę do salonu.
– Ach,
tu jest nasza mała miss – mówi Guy dumnym głosem.
Na
dźwięk jego tonu prawie dławię się gumą. Od kiedy zaczął
zachowywać się jak ojciec? Patrzę na niego podejrzliwie.
Dostrzegam, że jedną kieszeń ma wypchaną banknotami, które
wystają z niej na zewnątrz.
– Oto
ona, Casey Doe. – Ściska mnie. Ciarki przechodzą mi po plecach.
– Wszyscy jesteśmy z niej dumni. Właśnie zdała maturę.
– To
imponujące – szepcze inny, głęboki głos.
Odwracam
głowę w stronę, z której dochodzi, i pierwsze, co widzę, to
buty. Czarne, lśniące, eleganckie, drogie. Spoglądając w górę,
zauważam luźne spodnie spięte skórzanym paskiem, a następnie
elegancki, czarny krawat oraz opaloną szyję. Mężczyzna ma czarny
zarost. Jego pełne usta uśmiechają się szczerze. Patrzę mu w
oczy.
Są
brązowe.
Zachęcające.
Ciekawe.
Smutne.
Mrugam
zaskoczona, ale nie mogę oderwać od nich wzroku. Wydają się
znajome, jakbym już kiedyś je widziała. Jednak nie mogę skojarzyć
tego kolesia.
– Nazywam
się Tyler Kline – przedstawia się łagodnym, ciepłym głosem. –
Cieszę się, że mogę cię poznać.
– Cześć
– mówię, podejrzliwie przyglądając się dłoni, którą
wyciągnął w moją stronę.
Mlask.
Mlask. Mlask.
Żuję
nerwowo gumę.
– Cześć.
– Uśmiecha się jeszcze szerzej.
Mlask.
Mlask. Mlask.
Unoszę
brew, co skłania go do mówienia dalej.
– Idziesz
ze mną do domu – oznajmia cicho, a ja widzę w jego brązowych
oczach smutek, który ściska moje serce.
– Dlaczego?
– pytam, wyrywając się z objęć Guya. – Gdzie jest Lola? –
Moja kuratorka zawsze jest obecna, gdy zmieniam miejsce zamieszkania.
– Lola
na wszystko zezwoliła – odpowiada Guy, ale ja wiem, że kłamie.
Krzyżuję
ręce na piersiach i wzdrygam się. Nie wiem, czy to przez zimno, czy
niepokój, który czuję. W każdym razie nie mam zamiaru nigdzie iść
z tym nieznajomym mężczyzną.
– Zimno
ci? – pyta Tyler, a ja widzę w jego spojrzeniu prawdziwą troskę.
Coś w sposobie, w jaki zareagował, sprawia, że nieco się
uspokajam.
– Zawsze
jest mi zimno – mamroczę.
– Mój
dom jest ciepły. – Jego brązowe oczy wpatrują się we mnie
błagalnie.
– Zaufaj
mi, dzieciaku. Będzie ci tam znacznie lepiej – nalega Guy.
– Czy
on ci zapłacił? – Wbijam w niego wzrok, po czym wskazuję na
wypchaną kieszeń. – Co tu się dzieje?
Tyler
napina się i podchodzi do mnie. Gdy kładzie mi dłoń na barku, nie
wzdrygam się, ani nie uciekam. Jego dłoń jest ciepła. Kojąca.
– Proszę,
Casey.
Nie
dzieciaku. Nie moja droga. Nie wałkoniu. Nie wyrzutku.
Tylko
Casey.
– Nazywam
się Casey White, a nie Casey Doe – wyrzucam z siebie. Czuję, jak
gorące łzy napływają mi do oczu.
Tyler
podchodzi jeszcze bliżej, nie zdejmując dłoni z mojego barku. Jest
ode mnie o wiele wyższy. Poza tym ładnie pachnie.
– To
nazwisko podoba mi się bardziej – szepcze. – Proszę, chodź ze
mną. Dam ci wszystko, czego pragniesz.
Gapię
się na niego i nagle zaczynam się śmiać.
– Chcę
nowy samochód – żądam śmiało, uśmiechając się ironicznie.
On
jednak tylko szczerzy się do mnie swoimi białymi zębami i nawet
przez sekundę nie traci pewności siebie.
– Zaraz
pojedziemy jakiś wybrać. Najnowszy model mercedesa podobno jest
świetny. Jaki kolor lubisz najbardziej?
– C-co?
– jąkam się.
– Wszystko.
– Dobrze.
– To słowo wypada z moich ust, zanim zdążę je powstrzymać.
Dobrze? Chcesz iść z facetem, który ewidentnie przekupił twojego
zastępczego ojca tylko dlatego, że zaoferował ci samochód?
Zwariowałaś?
To
nie zabawa, moja droga.
Doktor
Cohen ma rację. To nie jest zabawa. To moje życie i muszę posunąć
się do przodu tak szybko, jak to tylko możliwe. Jeśli będę miała
samochód, będę mogła zniknąć w chwili, w której skończę
osiemnaście lat i przejechać połowę Stanów, zanim ktokolwiek się
zorientuje. Mój nowy start jest tak blisko. Prawie mogę go
posmakować.
Odchrząkuję,
a następnie podnoszę głowę.
– Dobrze.
Tyler
ponownie się uśmiecha, ściskając mój bark.
– Dziękuję,
Casey. Nie zawiodę cię.
Nie
mam czasu zastanowić się nad jego słowami, bo Guy nagle wpycha mi
mój plecak, po czym wypycha nas oboje za drzwi.
Wszyscy
w moim życiu mnie zawiedli, nawet moja własna matka.
Dlaczego
Tyler Kline sądzi, że jest inny od reszty?
Hmm no zapowiada się kolejna ciekawa książka do poczytania Dagmara Krajewska
OdpowiedzUsuńHm zapowiadam się kolejna dobra ksiażka któą warto przeczytac
OdpowiedzUsuń.hm jednak nie dla mnie
OdpowiedzUsuńpoczytałą bym ciekawe może byc
OdpowiedzUsuńChyba nie moje klimaty jednak!
OdpowiedzUsuńJak na romans zapowiada się dość ciekawie :)
OdpowiedzUsuńbardzo fajnie opisana, zachęca do poczytania
OdpowiedzUsuńKolejna ciekawa ksiazka :)
OdpowiedzUsuńna pewno bedzie wiele chetnych do jej czytania
OdpowiedzUsuńFajna
OdpowiedzUsuń