wtorek, 22 września 2020

Wydawnictwo NieZwykłe Książka pt.: "Diabeł tylko się uśmiechnął" Sylwii Brataniec - rozdział 2

 


Rozdział 2


Catriona


Najgorsza rzecz, jaka może się przydarzyć pierwszego dnia pracy? Spóźnienie. Mój budzik wył, a ja spałam jak mały niedźwiadek. Nawet wybuch bomby atomowej nie byłby w stanie mnie zbudzić. Wizyta w klubie ze striptizem okazała się zapowiedzią okropnego tygodnia, więc teraz może być tylko gorzej. Biegnę do budynku firmy, jakby od tego zależało moje życie, jednak jestem pewna, że żadne wyjaśnienie nie zdoła mi pomóc. Stracę pracę jeszcze przed jej rozpoczęciem.

Miałabym szansę przyjechać na czas po tym, jak zwlekłam tyłek z łóżka, lecz nieszczęścia chodzą parami i mój samochód postanowił dzisiaj rozpocząć bunt. Błagałam go na kolanach, by się uruchomił, ale ta zawzięta bestia się uparła, że nie ruszy. Już wczoraj wieczorem silnik miał problem z zapalaniem, mimo to nie sądziłam, że dzisiaj padnie na amen. Po prostu złośliwość rzeczy martwych. Kopnęłam jedno z kół, żeby chociaż trochę spuścić złe emocje, po czym pognałam na przystanek autobusowy. Czułam się jak ogórek konserwowy zamknięty w słoiku, otoczona zapachem potu, który sprawiał, że miałam ochotę zwymiotować. Najgorsza przejażdżka w moim życiu.

Teraz muszę po prostu przejść na drugą stronę ulicy i znajdę się w firmie. Dlaczego akurat w tym momencie trafiłam na czerwone światło? Patrzę w obie strony, upewniając się, że nic nie jedzie po dwupasmowej ulicy. Stoję jak idiotka na tych światłach, a moje spóźnienie rośnie z każdą sekundą. Biorę głęboki oddech, a następnie przebiegam w obcasach na drugą stronę, modląc się w duszy, żeby tylko policja nie wyjechała z bocznej dróżki.

Niespodziewanie z mojej lewej pojawia się granatowe volvo z przyciemnianymi szybami. Moje serce na parę sekund przestaje bić, a ciało odmawia posłuszeństwa. Wpatruję się w te szyby i stoję niczym słup soli, dając kierowcy szansę, aby mnie przejechał. Dopiero głośny klakson wprawia mnie w ruch. Przepraszam grzecznie kierującego, po czym uciekam na drugą stronę ulicy.

Zatrzymuję się na chwilę, przyglądając się sceptycznie budynkowi, który przypomina mi wielkie przeszklone więzienie dla marzeń. Każda cząstka mojego ciała pragnie stąd uciec, zamiast tego przechodzę przez drzwi i kieruję się do recepcji.

Dzień dobry, nazywam się Catriona Fijewska. Mam dzisiaj zacząć pracę – wyjaśniam blondynce, która mogłaby się nauczyć żuć gumę z zamkniętymi ustami.

Przylepiam sztuczny uśmiech do twarzy, a potem pokornie czekam, aż dziewczyna łaskawie zdecyduje się mi pomóc. Wzdycha, jakby miała zaraz przenieść cały budynek na swoich barkach, a następnie zerka do komputera.

Spóźniłaś się. – Jeszcze raz dramatycznie wzdycha. – Winda po prawej. Wjedź na dziesiąte piętro. Na końcu korytarza znajduje się gabinet pana Rucińskiego.

Rzucam krótkie „dzięki” za plecy, po czym wreszcie kieruję się w podaną stronę. Już w windzie zerkam w lustro, przez co natychmiast się załamuję. Wiatr nie obszedł się łaskawie z moimi włosami. Staram się ułożyć je w dobrą stronę, ale nic nie działa, więc równie szybko rezygnuję. Dobrze, że chociaż mój makijaż przetrwał tę przygodę. Delikatnie podkreślone piwne oczy oraz błyszczyk na wydatnych ustach nadal ładnie wyglądają. Dzięki Bogu, że piegi również są wciąż niewidoczne pod tonami pudru. Zamiast odziedziczyć ognisty kolor włosów po irlandzkich przodkach mojej mamy, dostałam wszystko, co najgorsze, czyli bladość cery oraz przebarwienia na twarzy. Poprawiam ołówkową spódnicę opinającą tyłek i wychodzę z windy. Mijam przeszklone gabinety, aż docieram do jedynego ukrytego przed wzrokiem postronnych. Pukam, a po chwili wchodzę do środka.

Dzień dobry. Najmocniej przepraszam za spóźnienie – mówię, kierując się do ogromnego biurka.

Całe pomieszczenie wygląda, jakby zatrzymało się w epoce wiktoriańskiej. Przepych, przepych i jeszcze raz przepych. Całkowity kontrast względem reszty nowoczesnych gabinetów, których wnętrza dostrzegłam, idąc korytarzem.

Siadaj – odpowiada mi szorstki, męski głos. Przez moment wpatruję się w stronę człowieka, który wypowiedział tę komendę bez grama szacunku. Mężczyzna z delikatną siwizną uraczył się na krześle, jakby był tutaj królem. Grzecznie się uśmiecham, po czym spełniam polecenie. – Nadal nie rozumiem, czemu mój przyjaciel cię zatrudnił – stwierdza niezadowolony. Zapowiada się dobry początek współpracy.

Jeśli ma pan jakiekolwiek wątpliwości co do mojego wykształcenia… – zaczynam mu tłumaczyć, ale macha na mnie ręką, żebym nie kończyła.

Mam twoje CV. Studia z zarządzania i ekonomii skończone z wyróżnieniem. Listy polecające od profesorów. I co z tego? – pyta retorycznie, przypominając znudzony posąg. Brakuje tylko tego, żeby zaczął ziewać. – Doświadczenie zawodowe zerowe.

Przepraszam bardzo, ale miałam staże w… – Nie mogę nawet dokończyć myśli, ponieważ natychmiast mi przerywa:

W jakichś małych przedsiębiorstwach, które nie mają żadnego znaczenia w tej branży. Jedyne, co mogę ci zaoferować w takiej sytuacji, to miesiąc próbny jako moja asystentka – tłumaczy mi znużony, a ja wybałuszam oczy ze zdziwienia.

W umowie było napisane, że będę zajmować stanowisko młodszego asystenta w zespole doradztwa transakcyjnego i w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej ubiegałam się właśnie o takie stanowisko – odpowiadam mu, bo to musi być jakiś żart.

Rozumiem, ale w tamtej umowie był również podpunkt o miesiącu próbnym. Twój miesiąc próbny będzie przy moim boku. – Wzdycha niechętnie. – Pokażesz, że się nadajesz, zostaniesz przeniesiona. Zgoda?

Wpatruję się w podane mi pismo i czuję się oszukana. Przez okres studiów starałam się zdobyć jak największe doświadczenie, a mimo wszystko dostaję kopa w dupę od życia. Kiwam głową na znak zgody. Po miesiącu próbnym wreszcie zajmę stanowisko, do którego się kształciłam. Muszę przetrwać tylko trzydzieści dni.

Nie sądzisz, że powinnaś zmienić wizerunek? Jesteśmy profesjonalną firmą – tłumaczy mi zdegustowany. Przenoszę wzrok na jego twarz. Wiem, o co dokładnie mu chodzi. Przygląda się z dezaprobatą moim długim, różowym włosom.

Gdy byłam na rozmowie kwalifikacyjnej, wyglądałam identycznie i pański współpracownik zdecydował się na zatrudnienie mnie. Więc prosiłabym o ocenianie mojej pracy, a nie wyglądu – odpowiadam mu jak najdelikatniej. Zauważam, jak jego wąskie usta formują się w uśmiech uznania.

Twoje biurko znajduje się po prawej stronie. Zostawiłem ci tam zadania na dziś. Drzwi mają być ciągle otwarte. – Podaje mi rękę.

Dzięki temu drobnemu gestowi jestem w stanie przyjrzeć się nowemu szefowi bliżej. Wygląda na mężczyznę koło sześćdziesiątki, ale te zmarszczki przy oczach nadzwyczajnie go postarzają. Przeciętny wzrost, tak samo jak postawa typowa dla człowieka, pracującego przez większość dnia przy komputerze.

Mam nadzieję, że będzie nam się miło pracować – oznajmia, puszczając moją dłoń. Zgarniam umowę z biurka, po czym wychodzę z jego gabinetu.

A tak się cieszyłam, kiedy dostałam tę pracę. Międzynarodowo znana firma dała szansę osobie takiej jak ja. Co za dobry żart. Jeszcze raz rzucam okiem na nowe miejsce pracy: wszyscy się śpieszą, biegając z jednego miejsca do drugiego jak mrówki… Pracowite mróweczki, które są nawet identycznie ubrane. To otoczenie nie wzbudza we mnie żadnych pozytywnych odczuć. Brakuje mi zapachu oleju i dźwięków kusząco mruczących silników. Oddałabym wszystko, żeby wrócić do warsztatu na pełen etat.

Kręcę głową, spychając tę myśl w głąb umysłu, a następnie zmierzam do swojego gabinetu.


***


Natychmiast po wejściu do mieszkania zrzucam obcasy i kładę się wygodnie na kanapie. To moja pierwsza wolna chwila w ciągu całego dnia. Nawet nie miałam dzisiaj czasu, żeby coś zjeść. Pragnę wyłącznie błogiego spokoju, ale ledwie przymykam powieki, dociera do mnie świergoczący głos Niny, ponieważ oczywiście sama wpuściła się do mojego mieszkania.

I jak mojemu skrzatowi poszło w pracy? – pyta, lecz gdy tylko zbliża się do mojego ciała leżącego w pozycji trupa, jej zachwyt mija całkowicie. – Aż tak źle?

Kiwam głową, żeby nie musieć odpowiadać jej na głos. Ta kanapa jest tak wygodna, że może będę dziś na niej spała. Nie mam ochoty poruszyć nawet małym palcem.

Czuję się zużyta jak prezerwatywa po stosunku. Nadaję się tylko do wyrzucenia – stwierdzam, wtulając się w poduszkę. – Mój szef przez cały dzień popijał sobie kawkę i rozmawiał przez telefon z jakąś panienką. A ja? Latałam i wszystko za niego robiłam. Nie chcę tam jutro wracać.

Nina siada obok mnie, po czym natychmiast włącza telewizor, zamiast mnie pocieszyć. Zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że moja przyjaciółka nie lubi ciszy, choć tak naprawdę to stwierdzenie nawet w połowie nie oddaje rzeczywistości. Za każdym razem, gdy ją odwiedzam, telewizor zawsze jest włączony na pełen głos. Dla mnie cisza to błogosławieństwo, ale ona zasypia ze słuchawkami w uszach i z muzyką tak głośną, że obudziłaby zmarłego.

Spójrz na to z innej perspektywy. Cała firma funkcjonuje dzięki takiemu zaradnemu krasnoludkowi jak ty – pociesza, klepiąc mnie po głowie. Stanowczo skupiam na niej spojrzenie, lecz ona nie zwraca uwagi na chęć mordu wypisaną na mojej twarzy.

Tylko szkoda, że moja pensja tego nie odzwierciedla – odpowiadam jej zirytowana. – A gdzie zgubiłaś swojego młodszego i słodszego klona? – pytam, zmieniając temat na coś przyjemniejszego.

Dzisiaj poszła do babci. Nie wiem, czego ta zgryźliwa baba chce, ale wolałam się z nią nie kłócić – rzuca, wzruszając ramionami. – To ona tak naprawdę płaci alimenty, a nie ten głupi dawca spermy.

Kieruję wzrok w stronę sufitu, a następnie przypominam sobie te chwile, które tak drastycznie zmieniły życie mojej przyjaciółki. Nina zaszła w ciąże, gdy miała osiemnaście lat, i niestety nie mogła liczyć na pomoc, ponieważ cała rodzina ją opuściła, gdy się dowiedziała o niechcianym dziecku. Kazali jej poddać się aborcji, bo inaczej zniszczy sobie życie. Dzisiaj ta mała słodkość ma osiem lat i jest z nią więcej problemów niż z jej matką. Aż strach pomyśleć, w jakie kłopoty będzie się pakowała. Nina otrzymała wsparcie jedynie od swojego chłopaka, który postanowił, że razem wychowają maluszka i stworzą kochającą rodzinę. W taki sposób szalona imprezowiczka została kurą domową… aż do momentu, gdy ówczesny narzeczony nakrył ją w łóżku na pieszczotach z dziewczyną.

Znalazłaś już nową pracę? – zaczynam zaczepnie. – Pomóc ci poszukać jakiegoś klubu? A może zamiast tańczenia, wolałabyś zająć się czymś normalniejszym? Jako kelnerka mogłabyś dostawać wysokie napiwki – tłumaczę jej, chociaż sama mam wątpliwości, czy wypłata na takim stanowisku wystarczyłaby na utrzymanie kobiety z obsesją zakupową.

Nigdy nie zrozumiem, dlaczego tak naprawdę Nina na samym początku zgodziła się na pracę tancerki erotycznej. Mogła zostać modelką, jednak zamknęła się w klubie z podejrzanymi typami, którzy po każdym tańcu próbowali zaciągnąć ją do prywatnych pokoi na seks. Wiem, że raz nawet myślała o znalezieniu sponsora, jednak po mnóstwie rozmów udało mi się ją odciągnąć od tego chorego pomysłu. Nina zastanawiała się tylko nad tym, jak mogłaby wykorzystać swoje ciało, by nie pracować aż tak ciężko jak inni.

Nie – zaprzecza stanowczo, wstając z kanapy, po czym idzie do kuchni.

Wiodę niepewnie spojrzeniem za nią. Moje mieszkanie jest niewielkie, ale chociaż nie muszę z nikim go dzielić. Salono-kuchnio-przedpokój wraz z łazienką oraz maleńką sypialnią, w której mam aż łóżko, ponieważ nic więcej się nie mieści. To miejsce ani trochę nie odzwierciedla mnie – tak naprawdę niczego nie zmieniłam w nim od początku wynajmowania. Nie widziałam sensu inwestowania pieniędzy w cudze mieszkanie, poza tym i tak nie mam żadnych oszczędności, które mogłabym wydać na zachcianki.

Czas spełniać marzenia – odpowiada mi, zaglądając do lodówki. – Wystarczająco długo odkładam swoje potrzeby na drugi plan. Jezu. Kiedy ty byłaś ostatnio na zakupach? – Wzdycham ciężko, powoli wstając z kanapy.

Nie miałam czasu – odpieram podirytowana. Stawiam dwa kroki i już znajduję się w kuchni – kompaktowe mieszkanie.

Moje życie krążyło od studiów do stażu i jeszcze do tego w międzyczasie pojawił się warsztat. Dobrze, że znajdowałam chwilę, żeby się wysikać. Nina uśmiecha się do mnie smutno, ale ja szybko odwracam wzrok w inną stronę, by tego nie widzieć. Nie potrzebuję, aby ktoś się nade mną użalał.

Nie chcę znowu tego słuchać. Mam dość wykładów, że powinnam się nacieszyć życiem, dopóki jestem piękna i młoda – odpowiadam.

Nina od jakiegoś czasu próbuje wprowadzić nieco pikanterii do mojego świata, bo jak to mówi: Żyjesz jak jakaś stara zakonnica. Każde wejście zamknięte na kłódkę, a kluczyk zakopałaś na starym cmentarzu.

Poza tym czemu twoje usta wyglądają, jakby ugryzła je osa i masz właśnie reakcję alergiczną? – pytam, przyglądając się bacznie jej opuchniętym wargom.

To przecież najnowsza moda – odparowuje mi gniewnie, wyjmując z lodówki serek waniliowy.

Jak ktoś traci pracę, to wtedy oszczędza każdy grosz, a nie wydaje pieniądze na takie głupoty. Przecież mężczyźni i tak nie mogą oderwać od ciebie wzroku, więc po co ci to? – dociekam. – A do tego Weronika potrzebuje nowych butów.

Z całą pewnością jej babunia rzuci trochę kasy na kochaną wnuczkę. – Zbywa mnie machnięciem dłoni.

Nagle drzwi wejściowe znowu uderzają o ścianę, a po chwili słyszę tupot męskich stóp.

No to może chociaż jednej osobie ten dzień minął lepiej – mówię, chichocząc pod nosem. Podchodzę do drzwi, a mój uśmiech natychmiast znika, gdy moim oczom ukazuje się Łukasz. Wpatruję się w niego przez kilkanaście sekund, nie wiedząc, jak zareagować. – Co ci się stało? – pytam przerażona.

Biegnę w jego stronę, po czym jak najdelikatniej dotykam jego twarzy. Wygląda, jakby przejechał po niej traktor: podbite oko, siniaki na szyi, rozwalone usta z krwią zaschniętą w prawym rogu. Nina pojawia się przy nim równie szybko i łapiąc go za brodę, przygląda się dokładnie obrażeniom. Moje serce się kraje, gdy widzę go w takim stanie. Łukasz nigdy nie wpadał w kłopoty. On ma wszędzie przyjaciół, a nie wrogów.

Nieważne – zbywa nas, dotykając włosów, a na jego wargi wypływa zadziorny uśmiech. – Przecież żyję!

Łukasz – szepczę w jego stronę, przez co natychmiast skupia spojrzenie na mnie. Z jego oczu zniknęły iskierki radości, które zastąpiło mnóstwo zmartwień. – W co się wpakowałeś? Jak możemy ci pomóc?

Przez parę sekund po prostu się na mnie patrzy, nic nie mówiąc. Gładzi się delikatnie po kręconych, brązowych włosach, które są w większym nieładzie niż normalnie, i posyła mi jeden z najsmutniejszych uśmiechów.

Podrywałem dziewczynę w klubie, a jej chłopak to zobaczył. Nie był szczególnie zadowolony. – Wzdycha, kręcąc głową. Natychmiast marszczę brwi na tę odpowiedź. Spodziewałam się tragedii, a nie historii o nieudanym romansie. Łukasz jest atletycznie zbudowany, niemniej nigdy nie widziałam, by się bił. Nie jest typem Rambo pokonującego przeciwników przy pomocy wykałaczki. – Niezła z niej dupa była. W twoim typie – dodaje, puszczając oczko w stronę Niny.

Wpatruję się na zmianę w tę dwójkę, a potem kręcę z niedowierzaniem głową. Gdy kiedyś chodziłam z nimi do klubów, za każdym razem zakładali się o to, która dziewczyna będzie ich i robili wszystko, co tylko się da, by zaciągnąć ofiarę do łóżka. A ja miałam osądzać, komu lepiej poszło, jeśli jakimś cudem panna uciekła z tych sideł. Chora rywalizacja, której nigdy nie zrozumiem. Przygody na jedną noc są dla nich lepsze niż solidny związek pełen miłości i zrozumienia.

Miałam cię perfidnie wykorzystać, ale będę dzisiaj dla ciebie litościwa – mówię do mężczyzny, a następnie przytulam się do jego boku, ponieważ emanuje ciepłem, którego teraz potrzebuję. Jego ramiona bez wahania przyciągają mnie jeszcze bliżej.

Coś się stało? – pyta zmartwiony, gdy Nina znika w kuchni, próbując znaleźć prawdopodobnie lód. Może to być trudne, bo w zamrażarce mam wyłącznie zamrożoną pizzę sprzed paru lat.

Zerkam w górę, przez co nasze spojrzenia znowu się spotykają. Łukasz ma dobre serce i zawsze jest chętny do pomocy. Obojętnie jak zajęty był swoimi sprawami, jeszcze nigdy mi nie odmówił. Kiedy padł mi silnik, to zwolnił się specjalnie z pracy, żeby odwieźć mnie do domu. Gdy pękła mi opona, przyjechał, by pomóc mi z jej zmianą. Jest moim aniołem stróżem.

Akumulator odmówił współpracy, ale nie spieszy mi się – wyznaję, klepiąc go delikatnie po ramieniu, po czym powoli wysuwam się z uścisku. – Dzisiaj mamy ważniejsze sprawy. Otwieramy nalewkę pigwową! – wykrzykuję, skacząc z radości niczym małe dziecko. Biegnę do szafy, ponieważ tam mam tajemną skrytkę przed Niną, która nie zna czegoś takiego jak cierpliwe czekanie.

I ty sądzisz, że jutro pójdziesz do pracy? – pyta moja przyjaciółka.

Wracając do salonu z płynnym niebem, zauważam, że chłopak wygląda na zamyślonego. Przyciska mrożoną pizzę hawajską do opuchlizny, a jego brązowe oczy są wypełnione smutkiem oraz zdystansowane, jakby myślami przebywał w innym miejscu. Zawsze było w nich tyle ciepła, że mógłby ogrzać całe mieszkanie. Zaraz po tym, jak zauważa, że mu się przyglądam, na jego twarzy pojawia się uśmiech będący tylko słabą grą aktorską.

Czyń honory, mężczyzno! Rozlewaj. – Podaję mu butelkę.

Od paru dni siedziałam jak na szpilkach, nie mogąc się doczekać tego momentu. Mój ojciec był mistrzem w robieniu nalewek i pewnego dnia udało mu się wymyślić przepis na innowacyjny trunek pigwowy. Nadal pamiętam ten smak… nawet po tylu latach od jego śmierci. Niestety nigdy nikomu nie zdradził tajemnego składnika, którego używał. Staram się z całych sił odnaleźć odpowiednią recepturę, ale każda z prób kończy się niepowodzeniem. Dlatego co trzy miesiące organizuję degustacje, by jeszcze raz się poczuć, jakby mój ojciec był obok mnie. Chociaż przez chwilę. Wpatruję się w ten pomarańczowy płyn, podczas gdy Nina od razu rusza po ogromne szklanki, a nie małe kieliszeczki.

Przed spróbowaniem przyglądam się przez chwilę zawartości mojego naczynia i niemal natychmiast przypomina mi się uśmiech ojca, kiedy obserwował mnie w warsztacie samochodowym. Był kochającym i pobłażliwym rodzicem, który pragnął dla mnie wszystkiego, co najlepsze. Los zabrał go z mojego życia o wiele za szybko. Podnoszę szklankę do ust, a następnie po moim gardle rozlewają się słodkie tortury.

Pokonałaś samą siebie, to jest przecudne. Dolej mi! To jest lepsze niż ciasto czekoladowe twojej matki – mówi Nina, zbliżając się do Łukasza, który nadal trzyma butelkę.

Moje kubki smakowe umarły. Jak ty to możesz pić? To jest zbyt słodkie! – jęczy chłopak, krztusząc się. – Dajcie mi coś bardziej męskiego do picia.

Bez jakiegokolwiek pozwolenia idzie do lodówki, szukając piwa, a ja wpatruję się w kieliszek i nie czuję niczego. To nie jest smak mojego ojca. Próbowałam już wielu kombinacji, ale to nadal nie jest to. Z cynamonem, z szafranem, skórką pomarańczową, imbirem, goździkami. Dzisiaj postawiłam na miód jako dodatek. Sama byłam zaskoczona, że ludzie dodają takie składniki, ale w odmętach internetu można znaleźć odpowiedzi na wszelkie wątpliwości. Pomimo moich ogromnych starań to nadal nie było to. Mój ojciec naprawdę postanowił zabrać ten sekret do grobu.

No to za trzy miesiące powtórka – szepczę do siebie, a następnie uśmiecham się do moich gości, którzy skupili się wyłącznie na alkoholu. Moja skromna osoba przestała dla nich istnieć. Podchodzę do nich, po czym wtulam się w ramię Łukasza, wsłuchując się w opowieści Niny o jej szalonych wypadach po klubach. Niech chociaż ten wieczór minie miło, ponieważ jutro znowu będę musiała radzić sobie z panem Rucińskim oraz jego sposobami na pozbycie się mnie z firmy.

7 komentarzy: