wtorek, 31 marca 2020

ZASADY ZABAWY Z HH Poland - zabawki pokoleń !!!!

Obowiązkowo:


1. Lubimy sponsora 




2. Lubimy organizatora 
https://www.facebook.com/anka8661


3. Lubimy i udostępniamy plakat 



4. Zgłaszamy swój udział w komentarzu na fb 








Dodatkowo:


1. Obserwujemy blog (nie gogle+) http://anka8661.blogspot.com/ , a w komentarzu na fb piszemy pod jaką nazwą obserwujemy + 1 punkt

2. Zapraszamy znajomych (podświetlonych na niebiesko) + 1 punkt

3. Osoby aktywne u mnie dostają od 1 do 10 dodatkowych punktów każda.

4. Osoby aktywne u sponsora dostają od 1 do 10 dodatkowych punktów każda.






Zabawa trwa od teraz do 15 kwietnia.


Do wygrania gitara Peppa Ping.

Wygrywa 1 osoba.





Aby został wybrany zwycięzca w zabawy musi wziąć udział minimum 50 osób.


Zabawa nie ma nic wspólnego z FB, sponsorem nagrody jest HH Poland - zabawki pokoleń.

KAŻDA OSOBA BIORĄCA UDZIAŁ WYRAŻA ZGODĘ NA PUBLICZNE UŻYCIE IMIENIA I NAZWISKA W RAZIE WYGRANEJ W CELU PODANIA ZWYCIĘZCÓW.


Zabawa nie podlega Ustawie z dn. 29 lipca 1992 o grach i zakładach wzajemnych (Dz.U. 1992 nr 68 poz. 341)
Zabawa nie podlega ,ustawie z dnia 19. 11. 2009 o grach hazardowych (Dz.U.09.201.1540 z póz. Zm.).

1 PUNKT = 1 KARTECZKA Z IMIENIEM I NAZWISKIEM

Project by Mimek Różana babeczka do kąpieli - OPINIA


Zapraszam na opinię o różanej babeczce do kąpieli, jaką otrzymałam od Project by Mimek.




Zaraz po włożeniu do wody, babeczka musuje i jednocześnie uwalnia zapach. Jeśli włożymy ją, jak już jesteśmy w wodzie, mamy dodatkowo bardzo przyjemny, delikatny masaż.

Zapach ma wspaniały. Dla mnie pachnie różami. Rozchodzi się po całej łazience, a jego delikatna nuta zostaje na skórze.

Skóra po kąpieli jest odpowiednio nawilżona i bardzo miła w dotyku. Osobiście posiadam skórę bez większych problemów, niesuchą i dla mnie poziom nawilżenia jest na tyle idealny, że nie muszę już nic dodatkowo stosować.

Jest ręcznie robiona, z naturalnych składników. Znajdziemy w niej m.in. naturalne olejki eteryczne, susz z owoców czy płatki kwiatów. Nie powoduje uczulenia, wysypek czy innych reakcji alergicznych.

Rozpuszcza się całkowicie, a w wodzie pozostają płatki kwiatów oraz suszony owoc. Dla mnie jest to ogromna zaleta, osobiście nie lubię pozostałości z babeczek\kul do kąpieli, które pozostają na dnie wanny i są mało przyjemne dla skóry.

Kocham pachnące kąpiele z dodatkami, które sprawiają, że moja skóra staje się nawilżona, przyjemna w dotyku i pachnąca. Kąpiel z babeczką dokładnie taka jest. Z wielką przyjemnością polecam.



Zalety:
  • Naturalny skład.
  • Nawilża.
  • Skóra staje się przyjemna w dotyku.
  • Śliczny zapach.
  • Całkowicie się rozpuszcza.



Wady:
BRAK



Moja ocena – 10\10



Serdecznie zapraszam na stronę Project by Mimek.

niedziela, 29 marca 2020

Wydawnictwo NieZwykłe Książka pt.: "Reaper's property" Joanna Wylde - rozdział 2




DRUGI

Nawet zabijając ludzi,
przestrzegaj zasad dobrego wychowania.
~Konfucjusz

MELODY
Panno Giovanni, lądujemy za p-pół g-godziny – wyjąkał steward.
Skinęłam głową i uniosłam szklankę, ale ten kretyn był tak przerażony, że nie potrafił nawet nalać wina. Zmrużyłam oczy, patrząc na czerwone plamy na mojej nowej, białej marynarce od Armaniego, zanim przeniosłam spojrzenie na człowieka. Wyrwałam butelkę z jego przeklętej ręki.
Jest mi tak bardzo…
Nawet nie waż się mówić, że ci przykro – syknęłam. – Uwierz mi, że jeszcze nawet nie zaczęło być ci przykro.
Zanim zrobił krok w tył, rozszerzył oczy z przerażenia. Cofając się, wpadł prosto na Fedela, który już stał z lufą wycelowaną w tył jego czaszki.
Tak naprawdę potrzebujemy tylko pilota, proszę pani – oznajmił Fedel bez ogródek.
Zdejmując marynarkę, patrzyłam na kretyna stojącego na końcu lufy. Był młody, mógł mieć najwyżej kilka lat więcej niż ja. Co go podkusiło, by przyjąć posadę stewarda w moim odrzutowcu? Lepsze pytanie to kto dopuścił go do bycia stewardem w moim pieprzonym odrzutowcu? Sprawy, które tu omawiamy, są delikatniejsze niż cholerne taśmy z afery Watergate.
Fedel, jakim cudem ten idiota znalazł się w moim samolocie? – zapytałam, umiarkowanie zainteresowana, kiedy Monte podał mi kolejną teczkę.
Jego siostra zaciągnęła dość pokaźny dług. Przypuszczalnie próbuje go spłacić – odpowiedział, czekając, bym dała mu wolną rękę. Czasami aż go korciło, by pociągnąć za spust.
Skąd się tu wziąłeś? Twoja siostra jest dziwką uzależnioną od cracku?
Zmarszczył brwi i przełknął gulę w gardle, zanim odparł:
Od kryształków mety.
Jest zbyt wcześnie na krew. Potrząsnęłam głową, patrząc na Fedela. Naburmuszył się przez chwilę, ale zrobił, co powinien i opuścił glocka.
Jeśli zamierzasz spłacić dług siostry, mądrze z twojej strony byłoby pozostać żywym i nie rozlewać mojego Romanée-Conti ani nie niszczyć marynarki za dziewięćset dolarów – wyjaśniłam, zanim wróciłam do przeglądania akt leżących przede mną.
Tak jest, p-panno G-Giovanni. To już n-nigdy się nie p-powtórzy. – Brzmiał jak zdychający pies. Prawie zaczęłam współczuć jego siostrze. Czy on był jej ostatnią deską ratunku?
Możesz uważać się za szczęściarza, Nelsonie Reed, 997-00-4279, Blue Rigde Road – powiedział Fedel, uświadamiając kretynowi, że zna nie tylko jego nazwisko, ale też numer polisy ubezpieczeniowej i adres. To, że nie zabiliśmy go dzisiaj, nie znaczy, że jutro nie zniszczymy mu życia.
Fedel westchnął, siadając naprzeciwko mnie.
To bardzo ładna marynarka. Powinnaś była pozwolić mi go zabić.
Ojciec nie był zadowolony, kiedy zostawiłam ślady krwi w poprzednim samolocie. – Uśmiechnęłam się złośliwie i uniosłam zdjęcie mojego przyszłego męża.
Mąż. Wzdrygnęłam się na samą myśl.
Nie mogłam zaprzeczyć, że był atrakcyjny – w zasadzie bardzo atrakcyjny. Ale będę potrzebowała czegoś więcej niż zielone oczy, seksowne, ciemnobrązowe włosy i czarujący uśmiech. Nie miał zbyt imponującej muskulatury, ale wyglądał na szybkiego i silnego.
Jego pełne imię to Liam Alec Callahan, ma dwadzieścia siedem lat. Skończył szkołę średnią w wieku piętnastu lat, Uniwersytet Dartmouth w wieku dwudziestu – wyjaśnił Fedel, przerzucając zdjęcia.
Niech zgadnę, najlepszy w klasie? – dodałam, czekając, by nalał mi więcej wina.
Fedel przechylił butelkę i przytaknął.
Ależ oczywiście, nie znajdziesz u tego irlandzkiego kundla nic poza perfekcją. I tyczy się to nie tylko szkoły, ale też eleganckich garniturków za pół miliona, luksusowych samochodów, letnich domów, imprez i dziwek.
To przyciągnęło moją uwagę.
Korzysta z usług ekskluzywnych prostytutek? – Nie powinno mnie to zbytnio zaskoczyć, wszyscy mężczyźni mają swoje zabawki. Po ślubie będę musiała położyć temu kres, ale rozumiem. Kontrakt małżeński, który nasi ojcowie podpisali piętnaście lat temu, głosił, że żadna ze stron nie będzie tolerować niewierności. Chodziło tu nie tyle o romantyczne aspekty, ile o rozumowanie strategiczne. Dziwki i kochanki praktycznie zawsze prowadzą do upadku imperium. W momencie, kiedy zaczynacie czuć się ze sobą dobrze, sekrety są wyjawiane, a informacje wykradane pod osłoną nocy. Lepiej po prostu sobie odpuścić.
Nie z takich, które moglibyśmy zidentyfikować. W zamian kupuje im błyskotki, takie jak bransoletki z brylantami, drogie torebki albo buty za tysiące dolarów. I każdej naprawdę podobają się te buty – powiedział drwiąco, przerzucając zdjęcia wszystkich kobiet, z którymi był Liam. Lista była pokaźna. Przynajmniej mogłam się spodziewać doświadczonego kochanka, co niekoniecznie oznaczało, że jest dobry w łóżku.
Jest czysty? – Gdyby nie był, moglibyśmy kupić każdy lek, który byłby potrzebny. Dziewięćdziesiąt procent chorób jest wyleczalnych, jeśli ma się odpowiedni limit na karcie kredytowej.
Jak pieprzona łza – odparł Fedel prawie zawiedziony. – Z jego aktualnych badań wynika, że jest zdrowszy niż koń wyścigowy, co jest naprawdę zaskakujące, zważywszy na ilość brandy, którą wypija. Ulubiony trunek – Camus Cuvee. Na każdym zdjęciu jest ze szklaneczką albo nawet butelką przy ustach. Nie ma depresji, nie jest alkoholikiem, jest…
Po prostu Irlandczykiem – dodałam. Mogliby pić codziennie, od świtu do zmierzchu, i wciąż chodzić prosto.
Dokładnie. Z tego, co się dowiedziałem, wynika, że jest mózgiem, umie też walczyć wręcz, boks jest dla niego rozrywką. Wygląda na to, że tatusiek poświęcił większość swojego czasu, by przygotować go na zajęcie jego miejsca.
Wydaje mi się, że ma starszego brata, prawda?
Tak. Oto Neil Aiden Callahan, wiek trzydzieści jeden lat. Żonaty z Barbie z Malibu, zwaną także Olivią Ann Colemen, wiek dwadzieścia dziewięć lat, wzięli ślub trzy lata temu. – Pokazał mi zdjęcie szczęśliwej pary. Neil cały składał się z mięśni, miał brązowe włosy i piwne oczy, a jego żona wyglądała jak naturalnej wielkości lalka Barbie. Na nadgarstku miała mały tatuaż przedstawiający celtycki węzeł w kształcie dębu.
Węzeł Dara – oznajmiłam, przebiegając wzrokiem po linijkach tekstu.
Fedel uniósł brwi.
Że co?
Nie lubię się powtarzać, ale wyjaśniłam mu.
Oznacza wewnętrzną odwagę, by pozostać silnym niezależnie od okoliczności. Wygląda na to, że Barbie nie jest specjalnie zadowolona ze świata, w jakim żyje.
Cóż, z pewnością nie przeszkadzają jej pieniądze, które za tym idą. Nie może kąsać ręki, która daje jej te nowe buty od Jimmy’ego Choo.
Odłożyłam zdjęcie i czekałam, aż zacznie mówić dalej.
Co do jej męża, Neil jest również dumnym absolwentem Dartmouth, choć udało mu się to cudem, jak to czasem bywa – dodał Fedel. – Jest także światowej klasy snajperem. Kiedy nie zabija ludzi z odległości setek metrów, gra w baseball… i to często.
Czyli brat to idiota. Panieńskie nazwisko Olivii to Coleman? – powtórzyłam, skupiając się z powrotem na żonie i upiłam kolejny łyk wina. – Tak jak Senator Daniel Coleman?
Fedel przytaknął, unosząc zdjęcie rzeczonego mężczyzny.
Tak, Senator Daniel Coleman, prawicowy konserwatysta, optujący za, nie wiem dlaczego, mniejszym rządem. Jej matka jest aktywną, lewicową, liberalną blogerką, dlatego też są po rozwodzie. Dawna pani Coleman pomaga teraz potrzebującym dzieciom w Afryce, jako prezes Globalnej Akcji Charytatywnej Callahanów. Oboje wiedzą, w jakiej rodzinie żyje ich córka i popierają ją całym sercem.
Wyszczerzyłam się w uśmiechu, słysząc to.
To naprawdę organizacja charytatywna?
Z przykrością stwierdzam, że tak. Kiedy nie kradną samochodów na czarny rynek, nie organizują morderstw na zlecenie i nie sprzedają heroiny, cracku czy mety dzieciakom ze slumsów, chadzają na balet i bale charytatywne, by wesprzeć lokalną społeczność. – Potrząsnął głową.
A co z tym? – zapytałam, wskazując człowieka stojącego za Liamem. Mieli takie same zielone oczy, ale włosy tego mężczyzny były nieco dłuższe i miały jaśniejszy odcień brązu. Domyśliłam się, że Afroamerykanka, stojąca obok, to jego żona.
Declan Alvin Callahan…
O co im, kurwa, chodzi z tymi drugimi imionami zaczynającymi się na A? – zapytałam.
Fedel rozejrzał się wokoło, jakby spodziewał się, że ma odpowiedź gdzieś w papierach. Nie potrzebowałam koniecznie tego wiedzieć, ale patrzenie, jak się miota, było zabawne. Rodowici Włosi, tacy jak ja, wyglądali bardzo podobnie – ten sam oliwkowy odcień skóry, czarne jak smoła włosy i brązowe oczy. Był moją prawą ręką, co w wielu aspektach czyniło go bliższym mi niż rodzony brat. Niemniej nigdy nie chciałam, by czuł się zbyt komfortowo. Niezależnie, jak niedorzeczne były moje pytania albo jak wydawały się bezcelowe, jego zadaniem było zdobyć odpowiedź albo zginąć, próbując.
Zdaje się, że to tradycja sięgająca lat czterdziestych dziewiętnastego wieku, kiedy pierwszy Callahan przybył tu z Irlandii – odpowiedział w końcu. Kiwnęłam głową i czekałam na dalszy ciąg.
Declan Alvin Callahan, wiek dwadzieścia dziewięć lat, żonaty z Coraline Wilson, wiek dwadzieścia pięć lat. Jest synem starszego brata Sedrica, który został sprzedany przez Valero dwadzieścia lat temu i zabity przez policję podczas strzelaniny w Chicago. Od tego czasu Sedric wychowywał Declana jak własnego syna. Jego żona, Coraline, jest córką Adama Wilsona, grubej ryby i właściciela banku. Z tego, co mi powiedziano dziś rano, wnioskuję, że Declan kilka lat temu włamał się do systemu i ukradł Rosjanom dwadzieścia siedem milionów. Większość z nich nadal nie wie, że to on. Ci, którzy wiedzieli, zostali zabici prawdopodobnie przez Neila.
Cóż za urocza rodzinka.
Coraline. Jej twarz wydaje mi się znajoma – oznajmiłam, wpatrując się w zdjęcie żony Declana Callahana.
Może dlatego, że gdyby Robin Hood i Matka Teresa mieli dziecko, to wyszłaby im ona.
Próbowałam powstrzymać uśmiech.
Wyjaśnij.
Rozłożył zdjęcia na całym stole. Na każdym z nich Coraline karmiła bezdomnych, oddawała krew, budowała domy lub wykonywała inne tego typu zajęcie.
Ona spędza więcej czasu, rozdając cały ten szajs, niż reszta rodziny. Tylko w zeszłym roku wydała dziewięć milionów na cele charytatywne i wypracowała dwa tysiące godzin społecznie. Wygląda to tak, jakby czuła się…
Winna – uznałam. Dawanie jest normalne. Dawanie, by sprawiać wrażenie bycia lepszym człowiekiem też jest normalne, ale to wykracza daleko poza taką sytuację.
To może być problem. Obie te kobiety wydają się uwielbiać swój poziom życia, ale nienawidzić sytuacji, w jakiej się znajdują… Po prostu wspaniale.
Uniosłam ostatni plik zdjęć i już wiedziałam, kogo przedstawiają – cały świat wiedział.
Sedric A. Callahan, nazwany tym imieniem po pierwszym Callahanie, wiek pięćdziesiąt cztery lata, i jego żona, Evelyn Callahan, wiek pięćdziesiąt jeden lat, pilnuje, by ich dzieci dobrze się prowadziły – wygłosił, odkładając akta.
Fedel, niegrzecznie jest oceniać. – Uśmiechnęłam się złośliwie. Prawda jest taka, że byłam pod całkiem sporym wrażeniem, a nie łatwo mnie zadziwić.
Widać było, że zielone oczy Liam odziedziczył po matce, a ciemniejsze akcenty wyglądu po ojcu. Wszyscy wyglądali naprawdę dobrze i z tego, co wiedziałam, wynikało, że byli naturalni, no, może poza Barbie z Malibu. Była ładna, chociaż mogłam łatwo stwierdzić, co miała sztuczne. Niemniej wszyscy przypominali mi postaci wyciągnięte z ramówki Hallmarku.
Proszę pani, dlaczego, u diabła, Sedric wycofuje się i pozwala przejąć władzę drugiemu synowi? To nie ma sensu. Sprawdziłem jego stan zdrowia, wszystko z nim w porządku.
Odczekałam chwilę, delektując się winem i przyglądając zdjęciom. Fedel miał rację. Ludzie tacy jak my nie odpuszczają tak po prostu. Nie przechodzimy na emeryturę. Umieramy i dopiero wtedy ktoś próbuje nas zastąpić. Ale myślę, że znam Sedrica nieco lepiej, mój ojciec często o nim mówił.
Wiem tylko, że wcale nie chciał sprawować władzy, ale nie miał wyjścia po śmierci brata. Teraz próbuje zetrzeć krew z rąk i przenieść odpowiedzialność na syna.
Zmarszczył brwi i potrząsnął głową, patrząc na zdjęcie.
Irlandczycy i ich pieprzone dramaty.
Mój ojciec również stracił starszego brata, Fedelu. My, Włosi, też mamy swoje dramaty.
Tak, cóż, oni nadal potrzebują ciebie bardziej niż ty ich.
Czy żony angażują się w interesy? – zapytałam, ignorując go. Evelyn wyglądała na zbyt słodką, by nosić przy sobie broń, z tymi jej piaskowo brązowymi włosami zwiniętymi w eleganckie loki pod wielkim kapeluszem, ale jednak to moja babcia nauczyła mnie strzelać. Miałam zaledwie siedem lat i od tego momentu nigdzie nie ruszałam się bez broni.
Fedel oburzył się.
Nie. Zdecydowanie wolą mieć czyste ręce, planują imprezy, pilnują, by wszyscy byli obecni na niedzielnej mszy, biorą udział w wydarzeniach charytatywnych i comiesięcznych uroczystych kolacjach. Wszystkie wiedzą, co się dzieje, i przyjmują to z otwartymi ramionami, ale nie są na twoim poziomie, pani.
Uśmiechnęłam się i podniosłam na niego wzrok.
A cóż to za poziom?
Fedel poprawił krawat i usiadł prosto, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, oczy miał prawie całkiem czarne.
Ty, pani, jesteś bezwzględna i nie ma na tej planecie istoty, która śmiałaby przeciwstawić ci się. Wpakowałabyś nam kulkę w łeb, gdybyśmy kiedykolwiek okazali nielojalność tobie lub rodzinie. Ty jesteś szefem – odparł.
Popatrzyłam na mężczyzn otaczających mnie, przytaknęli, nie nawiązali kontaktu wzrokowego, ale byli świadomi, że patrzę.
Poczułam się dumna. Poświęciłam wiele krwi, potu i żadnych łez, by upewnić się, że wszyscy wiedzą, kto tu jest szefem. Może i jestem ładna i młoda, ale nazywam się Giovanni. Giovanni byli – i zawsze będą – piękni, ale śmiertelnie niebezpieczni, kiedy zostaną sprowokowani.
Skinęłam głową i rozsiadłam się wygodniej w fotelu, kończąc wino, kiedy zaczęliśmy schodzić do lądowania. Teraz to ja byłam głową Imperium Giovannich, ale o tym fakcie wiedzieli tylko moi ludzie i ojciec. Świat nadal wierzył, że to on jest szefem, ale odkąd skończyłam osiemnaście lat, wszystko – narkotyki, morderstwa, pieniądze – było zarządzane przeze mnie, ponieważ mój ojciec umierał. Wspaniały Orlando „Żelazne Ręce” Giovanni umierał na raka jelita grubego w czwartym stadium. Dziewięćdziesiąt procent chorób można wyleczyć, jeśli ma się kartę kredytową z odpowiednim limitem. Jednak rak to wredny skurwiel, który wpakował się w te dziesięć procent, którego nie da się kupić.
Ironią było, że większość ludzi w naszym świecie wierzyło, że tylko synowie mogą doprowadzić nasze podziemne imperium do świetności. Mój ojciec do nich nie należał. Uważał się za wielkiego szczęściarza. Wszyscy mężczyźni w naszej rodzinie umierali prawdopodobnie na tego samego raka, ale kobiety były ulepione z twardszej gliny. Moja babcia dożyła stu czterech lat i umarła we śnie, z bronią pod poduszką. Przyczyną śmierci mojej matki była katastrofa lotnicza.
Miałam sześć lat, gdy domyśliłam się, czym zajmuje się moja rodzina. Byłam bystrzejsza niż większość dzieciaków w moim wieku, a jako siedmiolatka już uczyłam się strzelać. Do jedenastego roku życia uczyłam się w domu, głównie algebry na poziomie college’u, wiedzy o kartelach narkotykowych i, na żądanie ojca, walki wręcz. Kiedy skończyłam siedemnaście lat, znałam ten biznes jak własną kieszeń. Fedel miał rację. Wpakowałabym mu kulę w łeb bez mrugnięcia okiem, gdyby dał mi powód, a naprawdę go lubię.
Panno Giovanni, jesteśmy w Chicago – poinformował pilot, kiedy wstawałam z siedzenia.
Monte, mój ochroniarz i trzeci w hierarchii, otworzył drzwi samolotu i wysiadł pierwszy, a za nim podążyli dwaj mężczyźni niosący moje rzeczy. Ten kretyn, Nelson, stał na przodzie samolotu i z całych sił starał się nie nawiązać kontaktu wzrokowego z nikim z nas, kiedy do niego podeszliśmy.
Mi-łego d-dnia, panno Gio-van-ni.
Kiedy podawałam mu marynarkę, popatrzył na mnie z przerażeniem.
Zanieś to siostrze i opowiedz, jak bliski śmierci dziś byłeś, a jeśli już o tym mowa, zanim spotkamy się następnym razem, upewnij się, że znajdziesz swoje jaja.
Wyszłam na zewnątrz, gdzie zastałam lśniącą, czarną limuzynę, czekającą na mnie. Zatrzymałam się obok Monte i starałam powstrzymać przed przewróceniem oczami.
Gdzie ja niby jadę, na studniówkę?
Monte, załatw mi samochód, biały… Jak najszybciej – westchnęłam. Nie chciałam by mnie wożono. Chciałam prowadzić. Potrzebowałam tego. To było jedno z moich czterech P. Pływanie, pistolety, pieprzenie i prędkość, to jedyne cztery rzeczy, które pomagały mi rozjaśnić umysł.
Tak, proszę pani – powiedział i wyciągnął telefon, od razu zaczynając rozmowę. Jeśli Fedel był moją prawą ręką, Monte był lewą. Nie dało się go zaskoczyć. Nie potrzebował doceniania ani zauważenia, a odzywał się tylko w razie konieczności. W odróżnieniu od Fedela i mnie on był jedynym pół Włochem. Blond włosami wyróżniał się nie mniej, niż gdyby Donatella Versace wkroczyła do Walmartu. Jego rozwiązanie? Golił się na łyso.
Fedel stanął za mną i podał prywatny telefon. Tylko jedna osoba miała ten numer.
Ciao, padre, dzwonisz, by się upewnić, że wsiadłam do samolotu? – zapytałam, podczas gdy Monte i Fedel załatwiali nowe auto.
Zaśmiał się i zakaszlał.
Il mia bambina dolce.1 Nigdy bym w ciebie nie zwątpił. W końcu to ty odnowiłaś kontrakt.
W kontrakcie zapisano, że z własnej woli poślubię Liama Aleca Callahana i połączę nasze rodziny. Orlando i Sedric podpisali kontrakt piętnaście lat temu, kiedy go stworzyli. Ja i Liam musieliśmy złożyć podpisy po skończeniu osiemnastu lat, a potem jeszcze raz w pierwszym roku małżeństwa.
– Tak, zrobiłam to. A on? – spytałam akurat w momencie, kiedy biały Aston Martin zatrzymał się tuż przede mną. Uśmiechnęłam się, odwróciłam do Monte i Fedela i skinęłam im głową. Teraz dużo lepiej.
– Jeszcze nie. Ale on, jego ojciec i bracia powinni tu być w każdej chwili, by dopełnić formalności. – Praktycznie wypluwał płuca, ale już się do tego przyzwyczaiłam.
Wzięłam kluczyki od Monte i wślizgnęłam się za kierownicę, pokazując mu, by też wsiadł. Dobrze się spisał, więc mógł jechać ze mną.
– Domyślam się, że jeszcze nie widział wprowadzonych zmian. – Zapowiadało się interesująco.
– Mówisz o tej części, w której zastrzegasz sobie prawo do informacji i podejmowania decyzji dotyczących wszystkich jego przyszłych interesów? – Orlando zaśmiał się. – Obserwowanie jego reakcji będzie bardzo ciekawym doświadczeniem. Nie jest to zwyczajowa pozycja żon.
Parsknęłam, wciskając pedał gazu, rząd czarnych sedanów ruszył za mną, kiedy wyjeżdżałam z lotniska.
– To nie podlega dyskusji. Jeśli chce mieć udział w moim imperium, muszę być pewna, że go nie zniszczy. Jego brat włamał się do naszej bazy danych dziś rano. Wiedzą, ile jesteśmy warci. Podpisze to i zaakceptuje, że nie jestem normalna. Nie oczekuję normalności – odparłam, mknąc boczną drogą prowadzącą do naszego domu w Chicago. Trzymaliśmy go, mimo że nigdy nie spędzaliśmy tu czasu. Wygląda na to, że teraz tu utknęłam. – Pozwoliłeś im włamać się do naszej bazy. – Uśmiechnęłam się.
Monte spojrzał na mnie, kręcąc głową, ale również się zaśmiał. Wiedział, o czym mówię, nawet jeśli nie słyszał całej rozmowy.
Declan był dobry – nawet świetny. Był jedną z trzech osób, które potrafiły przełamać moje zabezpieczenia pierwszego stopnia – druga nie żyła, a trzecia to ja. Jeśli Callahan nie podpisze, co znaczyłoby, że jest idiotą, Declan zostanie zakopany tuż obok numeru dwa. Nienawidzę hakerów, którzy działają przeciwko mnie.
– Moja droga, gdybyś nie była moją córką, bałbym się ciebie. – Nawet przez telefon słyszałam śmiech w jego głosie.
– Może właśnie dlatego, że jestem twoją córką, powinieneś się mnie bać. – W czasach swojej świetności Orlando potrafił sprawić, że dorośli mężczyźni płakali i błagali o śmierć. Gdyby dorwał ich w swoje ręce, ból mieliby jak w banku.
– Jesteś jedną z najlepszych w historii. Jednak nie lekceważ Liama Callahana. Może cię to zaskoczy, ale on jest tak samo albo nawet bardziej bezwzględny niż ty. – Miał rację. Liam Callahan wzbudzał strach wśród wielu. Był znany jako „Demon ze wschodu”, a ja byłam nieznaną „Złą wiedźmą z zachodu”.
– Proszę pani. – Monte odchrząknął i podał mi telefon służbowy.
– Do zobaczenia wkrótce. Addio – powiedziałam do ojca i rozłączyłam się.
Monte podłączył telefon do Bluetootha.
– Niech to będzie coś kurewsko dobrego. – Wyjeżdżając z zakrętu, mocno przekroczyłam limit prędkości.
– Z przyjemnością stwierdzam, że jest, proszę pani – odparł Fedel. – Ryan Ross, prawa ręka Amorego Valero, wdepnął w niezłe gówno, bo prowadził po pijanemu. Zgadnij, kto go zgarnął.
– Fedel… – ostrzegłam. Wiedział dobrze, że ze mną nie gra się w zgadywanki.
– Tak się szczęśliwie złożyło, że to Brooks go zatrzymał i przyprowadził do nas. Czeka w pokoju pod domem, tak naćpany, że nie widzi na oczy… ale wciąż milczy.
– Do widzenia, Fedel – pożegnałam się, a Monte zakończył połączenie.
– Czy to było kurewsko dobre, proszę pani?
Przytaknęłam, zbliżając się do mojego przyszłego męża, mojego imperium i nowego źródła informacji.
– Tak, Monte, to było kurewsko dobre.
1 Och, moja słodka dziewczynka.

Cartamundi Polska Gra Kalambury Kraina Lodu II - OPINIA


Zapraszam na opinię o grze Kalambury Kraina Lodu II, jaką otrzymałam od Cartamundi Polska.







Kalambury to jedna z tych gier, której zasady są znane chyba każdemu. Należy pokazać dane hasło za pomocą mowy ciała bez użycia słów.

Gra mieści się w niedużym, kartonowym opakowaniu, na którym znajdziemy jej zasady. Opakowanie doskonale nadaje się do zabrania poza dom.

Elementy są solidne. Karty nie rozrywają, nie rozdwajają się podczas grania.

Na opakowaniu oraz na kartach znajdziemy bohaterów z Krainy Lodu II. Są ładne, przyciągają wzrok, a fanów tej bajki, zachwycają.

Kalambury to gra, która dostarcza dużo śmiechu i wspaniałej zabawy. Nam zdecydowanie przypadła do gustu i z przyjemnością polecamy.


Zalety:
  • Proste zasady.
  • Dużo wspaniałej zabawy i śmiechu podczas grania.
  • Ładne i solidne element.
  • Nieduże opakowanie.




Wady:
BRAK


Moja ocena – 10\10


Serdecznie zapraszam na strony Cartamundi Polska oraz na FB.



sobota, 28 marca 2020

Wydawnictwo NieZwykłe Książka pt.: "Reaper's property" Joanna Wylde - rozdział 1




Reaper’s property
Joanna Wylde






Dla Margarity Coale, która niestrudzenie pracowała nad niezależną publikacją tej książki
Rozdział 1

YAKIMA VALLEY, Wschodni Waszyngton
17 września
Obecnie

Marie

Cholera, przed przyczepą stały motocykle – trzy harleye – i duża bordowa ciężarówka, której nie poznawałam. Całe szczęście, że w drodze do domu zatrzymałam się w sklepie spożywczym. Miałam ciężki dzień i nie uśmiechałoby mi się ponownie jechać na zakupy, a chłopaki zawsze były głodne. Chociaż Jeff nie dał mi kasy na piwo, nie chciałam go o nią prosić, bo wiedziałam, że miał problemy finansowe. Przecież nie płaciłam za czynsz. Przez ostatnie trzy miesiące brat wiele dla mnie zrobił – jak na faceta, którego cele w życiu ograniczały się do palenia trawki i grania w gry wideo. Miałam więc świadomość, że byłam jego dłużniczką.
Udało mi się kupić piwo na przecenie i mieloną wołowinę, dlatego postanowiłam, że przyrządzę na kolację po dwie porcje burgerów, bułeczek i frytek, ale jak zawsze wzięłam porcje jedzenia na zapas. Gabby dała mi arbuza zerwanego w weekend w Hermiston. Na jutrzejszą imprezę składkową po pracy przygotowałam już wielką misę sałatki ziemniaczanej, więc jeśli podam ją teraz, będę musiała siedzieć do późna, by zrobić kolejną porcję, ale dam radę.
Uśmiechnęłam się, zadowolona, że coś w życiu ułożyło się po mojej myśli. Miałam szybko przyrządzić posiłek, który nie będzie wykwintny, ale też nie zawstydzi Jeffa.
Zaparkowałam obok motocykli, zachowując odpowiedni dystans. Reapersi przerażali mnie od samego początku. U każdego wywołaliby taką reakcję. Wytatuowani faceci ubrani w czarne, skórzane kuty1 wyglądali na urodzonych przestępców. Przeklinali, pili, bywali wredni i wymagający, ale nie kradli i niczego nie niszczyli. Jeff wielokrotnie mnie przed nimi ostrzegał, jednocześnie nazywając ich swoimi przyjaciółmi. Uznałam, że przesadzał.
No dobra, Horse był niebezpieczny, ale nie z powodu działalności przestępczej…
W każdym razie wydawało mi się, że brat zaprojektował dla nich stronę internetową lub coś w tym rodzaju. Nie miałam zielonego pojęcia, dlaczego klub motocyklowy miałby potrzebować takowej, a kiedy zapytałam o to Jeffa, oznajmił, że mam nie zadawać pytań.
Później zniknął na dwa dni w kasynie.
Wysiadłam z samochodu, po czym wyciągnęłam z bagażnika zakupy, obawiając się, że ujrzę harleya Horse’a. Tak bardzo pragnęłam zobaczyć tego faceta, że odczuwałam niemal fizyczny ból, a jednocześnie nie miałam pojęcia, jak zareaguję na jego widok. W końcu nie odpowiadał na moje SMS-y. Ale nie mogłam się powstrzymać, musiałam chociaż na niego spojrzeć. Niosąc zakupy, zbliżyłam się do motocykli i rzuciłam na nie okiem.
Nie znałam się na tych maszynach, ale wiedziałam o nich wystarczająco wiele, by rozpoznać tę należącą do Horse’a. Była potężna, wymuskana i czarna – nie jaskrawa i zdobiona jak te, które czasami można zobaczyć na autostradzie. Pojazd był po prostu duży, szybki i miał wielkie rury wydechowe, a także emanował ilością testosteronu, która powinna zostać zakazana. Był niemal tak piękny jak jego właściciel. Niemal.
Serce przestało mi na chwilę bić, kiedy dostrzegłam motocykl zaparkowany na samym końcu. Chciałam dotknąć harleya, przekonać się, czy skóra na siedzeniu jest tak gładka, jak ją zapamiętałam, ale nie byłam aż tak głupia, by to zrobić. Nie miałam do tego prawa.
Poważnie, nie powinnam się tak ekscytować na myśl, że zobaczę Horse’a, ale poczułam dreszcz, uświadamiając sobie, że jest w mojej przyczepie.
Nie układało się nam i prawdę mówiąc, nawet nie wiedziałam, czy zwróci na mnie uwagę. Przez jakiś czas wydawało mi się, że był moim chłopakiem. Gdy spotkaliśmy się ostatnim razem, przestraszył mnie.
Ale nawet kiedy budził grozę, mnie robiło się mokro w majtkach. Był wysoki, dobrze zbudowany. Włosy sięgające ramion wiązał w kucyk. Miał tribal na przedramionach. I ta jego twarz z czarnym zarostem… Horse był przystojny niczym gwiazda filmowa. Założę się, że kobiety wychodziły mu uszami. W moim łóżku spędził niejedną noc i byłam świadoma, że jego uroda nie kończyła się na wysokości pasa. Myśl o znajdujących się poniżej atutach doprowadziła mnie do krótkiej, aczkolwiek intensywnej, fantazji z nim, ze mną, w moim łóżku, i z syropem czekoladowym.
Mniam.
Cholera! Deser. Potrzebowałam deseru.
Miałam kropelki czekoladowe? Mogłam zrobić ciasteczka pod warunkiem, że wystarczy mi masła.
Błagam, nie pozwól, żeby się na mnie wkurzył, modliłam się w duchu, chociaż byłam pewna, że Bóg nie był zainteresowany prośbami, w których obietnica rozpusty odgrywała tak znaczącą rolę.
Dotarłam do drzwi, chwilę pożonglowałam torbami i większość z nich chwyciłam prawą ręką, aby lewą przekręcić gałkę. Wgramoliłam się do środka i rozejrzałam po salonie. A potem zaczęłam krzyczeć.
Na środku pokoju klęczał mój młodszy brat. Został pobity, ociekał krwią. Otaczali go czterej mężczyźni ubrani w kuty Reapersów: Picnic, Horse i dwóch, których nie znałam – duży przystojny byczek z irokezem oraz tatuażami na głowie i z tysiącem różnych kolczyków, a także wysoki i muskularny blondyn z włosami postawionymi w kolce. Horse obserwował mnie z chłodnym, niemal pustym wyrazem twarzy, w ten sam sposób patrzył na mnie przy naszym pierwszym spotkaniu. Był obojętny.
Picnic też mnie obserwował. Był wysoki, miał krótkie ciemne włosy ułożone zbyt stylowo jak na bikera2 i jasnoniebieskie oczy przeszywające każdego. Spotkaliśmy się z pięć razy. Był Prezydentem klubu. Miał rubaszne poczucie humoru, nosił w portfelu zdjęcia dwóch nastolatek, którymi chwalił się przy każdej nadarzającej się okazji. Podczas ostatniej wizyty pomagał mi łuskać kukurydzę. I to właśnie on stał za moim bratem i przystawiał spluwę do jego głowy.

***
16 czerwca
Dwanaście tygodni wcześniej

– Marie, mądrze postąpiłaś – powiedział Jeff, przykładając okład z lodem do mojego policzka. – Ten skurwiel zasługuje na śmierć. Nigdy, przenigdy nie pożałujesz, że go rzuciłaś.
– Wiem – odpowiedziałam przygnębiona.
Miał rację. Dlaczego wcześniej nie zostawiłam Gary’ego? Byliśmy parą w liceum, pobraliśmy się, gdy mieliśmy dziewiętnaście lat, a zanim skończyłam dwadzieścia, wiedziałam, że popełniłam koszmarny błąd. Pięć lat później zrozumiałam jak bardzo.
Dziś uderzył mnie w twarz. Dziesięć minut później dokonałam rzeczy niemożliwej, na którą nigdy nie miałam odwagi. Spakowałam walizkę i zostawiłam tego zakłamanego dupka.
– Dobrze, że to zrobił – stwierdziłam, patrząc na porysowany, laminowany stół stojący w przyczepie mojej mamy. Obecnie przebywała na krótkich wakacjach w więzieniu. Cóż, można rzec, że wiodła skomplikowane życie.
– Co ty pierdolisz, Marie? – spytał Jeff, kręcąc głową. – Masz nierówno pod sufitem.
Brat mnie kochał, ale daleko mu było do poety. Posłałam mu mizerny uśmiech.
– Byłam z nim o wiele za długo i na wszystko się godziłam. Mogłam tkwić w tym związku całe wieki, ale otrząsnęłam się, kiedy mnie uderzył. Bałam się odejść, w końcu zobojętniałam. Poważnie, przestało mi zależeć. Może zatrzymać wszystko: meble, sprzęt stereo, cały ten szajs. Jestem szczęśliwa, że się uwolniłam.
– Zostaniesz tu tak długo, jak będziesz potrzebowała.
W małej, zawilgoconej, śmierdzącej potem i brudnymi ciuchami przyczepie czułam się bezpiecznie. Przez większość życia była mi domem. Z bratem nie mieliśmy idealnego dzieciństwa, ale nie było też tragiczne jak na dzieciaki z marginesu społecznego, które ojciec opuścił jeszcze zanim zaczęły podstawówkę. Wszystko się zmieniło po wypadku mamy, w którym uszkodziła kręgosłup, oraz po tym, gdy później popadła w alkoholizm.
Rozejrzałam się po przyczepie, próbując wymyślić, jak miałoby nam to się udać.
– Nie mam kasy – powiedziałam. – Nie mogę płacić czynszu. Wpierw muszę znaleźć robotę. Nie mam upoważnienia do korzystania z konta bankowego Gary’ego.
– Co ty pierdolisz? – spytał ponownie Jeff. – Jaki czynsz? – Pokręcił głową. – To także twój dom. Wiem, że to dziura, ale to nasza dziura. Nie musisz płacić.
Uśmiechnęłam się – szczerze się uśmiechnęłam. Jeff może i był ćpunem, który dziewięćdziesiąt procent życia spędził, grając w gry wideo, ale miał serce. Poczułam do niego taką miłość, że musiałam ją okazać. Odłożyłam lód i rzuciłam się na niego. Niezręcznie mnie objął, był zmieszany i odrobinę przestraszony takim zachowaniem. Nigdy nie byliśmy rodziną „miśków”.
– Jeff, kocham cię.
– Tak, tak… – mruknął i odsunął się z delikatnym uśmiechem widocznym na twarzy. – Podszedł do kredensu, otworzył szufladę, wyciągnął lufkę i działkę trawki. – Chcesz?
Tak, Jeff mnie kochał. Z nikim nie dzielił się zapasami. Roześmiałam się i pokręciłam głową.
– Podziękuję. Jutro zaczynam szukać pracy, nie mogę wpaść na teście narkotykowym.
Wzruszył ramionami i poszedł do salonu pełniącego również funkcję jadalni, przedpokoju, a także korytarza, i usiadł na kanapie. Po chwili włączył gigantyczny telewizor. Przeskakiwał po kanałach, aż w końcu trafił na zapasy, ale nie tradycyjne zawody sportowe, tylko takie przypominające operę mydlaną, w których zawodnicy noszą zabawne kostiumy. Gary zapewne oglądał to samo w naszym domu. Brat zaciągnął się kilka razy i odłożył lufkę oraz ulubioną zapalniczkę z czachą na stolik. Włączył laptopa.
Wyszczerzyłam zęby.
Jeff zawsze radził sobie z komputerami. Nie miałam zielonego pojęcia, w jaki sposób zarabiał na życie, choć podejrzewałam, że robił minimum, by przetrwać i nie przymierać głodem. Większość ludzi, w tym Gary, uważało, że jest nieudacznikiem. Może i nim był, ale miałam to w nosie, bo za każdym razem, gdy go potrzebowałam, mogłam na niego liczyć. Obiecałam sobie, że mu się odwdzięczę. Zaczynając od wysprzątania przyczepy i zakupienia normalnego jedzenia. Jeff żywił się pizzą, chrupkami i masłem orzechowym. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniały.

***

Doprowadzenie przyczepy do porządku zabrało mi mnóstwo czasu, ale nie marudziłam, cieszyłam się każdą chwilą sprzątania. Tęskniłam za mamą, jednak w duchu musiałam przyznać, że to miejsce było przyjemniejsze bez niej. Była okropną kucharką, wiecznie zasłaniała rolety i nie spuszczała wody w toalecie. Wszystko, czego dotykała, zmieniało się w chaos i szopkę.
Jeff też nie wiedział, jak używać spłuczki, ale z jakiegoś powodu aż tak bardzo mi to nie przeszkadzało. Pewnie dlatego, że pierwszego dnia oddał mi największą sypialnię, do torebki wepchnął mi pokaźny zwitek banknotów i pocałował moje czoło, życząc powodzenia w szukaniu pracy.
Musiałam zdobyć robotę pomimo paskudnego siniaka na twarzy zafundowanego mi przez Gary’ego.
– Siostrzyczko, skopiesz im dupska – powiedział Jeff, przecierając oczy.
Byłam wzruszona, że wstał z łóżka, by mnie odprowadzić. Nie był rannym ptaszkiem.
– Kupisz piwo w drodze do domu? I filtry do kawy? Skończyły się, używałem ręczników papierowych, ale tych też zabrakło. Nie wiem, czy ekspres to wytrzyma, a potrzebuję kofeiny.
Skrzywiłam się.
– Zajmę się zakupami – powiedziałam szybko. – I gotowaniem – dodałam, zerkając w kierunku wypchanego po brzegi talerzami, garnkami i czymś zielonym, co zapewne wyleczy raka, zlewu.
– Dobra – mruknął i powlókł się z powrotem do sypialni.
Minęły dwa tygodnie i wszystko zaczynało się układać. Zrobiłam w domu postępy i nie bałam się usiąść na toalecie ani wziąć prysznica. Mój następny plan dotyczył ogrodu, niekoszonego przez ostatnie dwa lata. Dostałam też pracę w Little Britches – przedszkolu prowadzonym przez Denise – mamę Cary, mojej przyjaciółki, z którą straciłam kontakt, kiedy wyjechała na studia. Zawsze, gdy widziałam Denise, pytałam ją o córkę. Cara skończyła prawo i dostała pracę w rozchwytywanej kancelarii w Nowym Jorku. Jej matka od czasu do czasu pokazywała fotki, na których dziewczyna ubrana w markowe garsonki i drogie buty wyglądała jak ci prawnicy w serialach.
Mogłam znaleźć się na jej miejscu. Zdobywałyśmy takie same stopnie, ale ja zakochałam się w Garym i olałam studia. Nie myślałam o przyszłości.
Denise, patrząc na mojego siniaka, taktownie spytała, czy nadal jestem z mężem. Opowiedziałam jej o moich nowych warunkach bytowych i to był strzał w dziesiątkę. Teraz miałam etat, może i kiepsko płatny, jednak lubiłam pracować z dzieciakami, a wieczorami dorabiałam, opiekując się maluchami przyprowadzanymi do Little Britches. Jeffowi było na rękę, że z nim mieszkałam, gotowałam mu, sprzątałam i robiłam pranie. Tym samym zajmowałam się dla Gary’ego, ale on nigdy nie podziękował. Jedyne, co potrafił, to psioczyć i narzekać, że niczego nie potrafię. Później wychodził i rżnął swoją dziwkę.

***

Tego dnia skończyłam pracę o piętnastej, wróciłam do domu i upiekłam chleb. Z biegiem lat udoskonaliłam technikę. Zaczynałam od podstawowego francuskiego przepisu, później dodawałam tonę czosnku, włoskie zioła, pięć rodzajów sera, a wierzch smarowałam białkiem. Z takiej porcji wychodziły dwa bochenki. Pieczywo podawałam z makaronem polanym sosem ze świeżych pomidorów z ogródka Denise i moją popisową sałatką ze szpinakiem. Oczywiście nie zjadaliśmy z bratem aż tyle chleba, drugi miałam zanieść dziewczynom do pracy.
Denise posiadała wielki ogród i pozwalała mi w nim buszować. Planowałam z tego korzystać do końca sezonu. Marzyłam, że zaprawię kilka weków, niestety cały sprzęt kuchenny zostawiłam u Gary’ego, a nie byłam gotowa wrócić do domu. Nie miałam kontaktu z byłym od czasu przeprowadzki – co mnie niezmiernie cieszyło – ale z plotek usłyszałam, że do naszego małżeńskiego łoża wprowadziła się Misty Carpenter – co wywołało u mnie mdłości.
Lubiłam myśleć, że Misty to dziwka, co podkreślałam wielkimi literami, za każdym razem, gdy pisałam coś o niej w SMS-ie.
Postawiłam chleb na starym stole piknikowym i postanowiłam zabrać się do wyrywania chwastów wokół ganku. Dzień był upalny, wskoczyłam więc w górę od bikini i musiałam przyznać, że moje cycki ładnie wypełniały małe miseczki. Włożyłam stare rękawiczki znalezione w szopie i nalałam sobie mrożonej herbaty. Opuściłam szyby w samochodzie. Słuchając muzyki, wyżywałam się na chwastach. Pół godziny później zielsko wygrywało, więc postanowiłam zrobić sobie przerwę. Usiadłam na blacie stolika piknikowego i oparłam stopy o ławkę, odchyliłam się, a później położyłam głowę na ramionach. Byłam zrelaksowana, czułam się swobodnie. Oczywiście wtedy pojawili się bikerzy.

***

Nastawiałam głośno radio, dlatego nie od razu usłyszałam, że nadjeżdżają. Spostrzegłam ich dopiero, gdy byli w połowie długiego podjazdu wiodącego przez sad, który tak naprawdę należał do sąsiada. Kiedy znaleźli się bliżej, oniemiała usiadłam na dłoniach. Na ogół byłam zadowolona, że mieszkamy w szczerym polu, gdzie psy szczekają dupami, do tego nie mamy sąsiadów. Jednak w tej chwili poczułam się samotna.
Kim byli?
Nie dotarło do mnie, że się spociłam i że miałam na sobie tylko górę od bikini, zdałam sobie z tego sprawę w momencie, gdy zgasili silniki, zdjęli kaski i zaczęli lustrować mnie wzrokiem. Dobiła mnie lecąca z radia piosenka Def Leppard Pour Some Sugar on Me. Skrzywiłam się. Musiałam wyglądać jak patologiczna księżniczka z piekła rodem, wygrzewająca się przed przyczepą do dupnej muzyki.
Czułam na sobie ich oceniający wzrok i wiedziałam, że całej trójce spodobał się widok, jaki mieli przed sobą. Moją uwagę przykuł mężczyzna pośrodku. Był wielki. I nie miałam na myśli tylko jego wzrostu – prawie dwa metry przy moim metrze sześćdziesiąt – był masywny. Szerokie bary przechodziły w muskularne ręce. Miał wytatuowane przedramiona. Założę się, że nie dałabym rady objąć dłońmi jego bicepsów. A te mocne uda miałam ochotę polizać.
Zsiadł z motocykla, po czym zbliżył się, nie odrywając ode mnie oczu. Poczułam zaskakujące ciepło między nogami. Słowo daję, od lat nie czułam takiego napięcia seksualnego. W najlepszym razie ostatnie lata z Garym zdawały się frustrujące i wiały posuchą, w najgorszym – były bolesne. A ten koleś zbił mnie z pantałyku dumnym krokiem i przytłaczającą obecnością. Zaskoczył mnie i naruszył moje…
Sami wiecie co…
Gdy stanął przede mną, sutki mi stwardniały. Później palcem prześledził mój obojczyk, mostek, delikatnie trącił wzgórki piersi, a następnie uniósł dłoń do ust i skosztował mojego potu. Sam pachniał jak olej napędowy i seks.
Jasna cholera.
– Cześć, słodziaku – powiedział i czar prysł.
Słodziaku?
W mordę jeża, kto w ten sposób odzywa się do kobiety, której nawet nie zna?
– Jest twój kochaś? Musimy z nim pogadać.
Odskoczyłam od tego gościa, o mało nie spadając ze stołu. Muzyka nagle ucichła, spojrzałam w stronę samochodu – jeden z kumpli tego faceta wyciągnął kluczyki ze stacyjki i schował je do kieszeni.
Poważnie?
– Masz na myśli Jeffa? Jest w mieście – odpowiedziałam, jednocześnie próbując zachować spokój.
Cholera, popełniłam błąd taktyczny, przyznając się, że jestem tu sama?
Tak naprawdę nie miałam innego wyjścia. Jasne, mogłam powiedzieć, że pójdę po Jeffa i zaryglować drzwi, ale przyczepa miała trzydzieści lat, zasuwa była zardzewiała od niepamiętnych czasów. I czy wspomniałam, że mają moje klucze?
– Zostańcie tutaj, zadzwonię po niego.
Wielki facet gapił się na mnie, wyraz twarzy miał chłodny i beznamiętny. Wątpiłam w to, czy był człowiekiem. Zachowywał się raczej jak Terminator. Nie dałam rady patrzeć mu prosto w oczy, więc spojrzałam na kamizelkę – zeszmaconą, czarną, skórzaną kamizelkę z mnóstwem naszywek. Jedna z nich szczególnie zwróciła moją uwagę. Była jasnoczerwona, w kształcie rombu z wydrukowanym „1%”. Nie miałam zielonego pojęcia, co to oznacza, ale sama byłam pewna w stu procentach, że chcę wleźć do domu i coś na siebie narzucić.
Na przykład burkę.
– Jasne, skarbie – odpowiedział, siadając okrakiem na ławce. Jego przyjaciele podeszli bliżej.
– Dziewczyno, masz coś do picia? – spytał wysoki koleś z krótkimi ciemnymi włosami i przeszywającymi jasnoniebieskimi oczami.
Pokiwałam głową, szybko poszłam do przyczepy, wykorzystałam resztki samokontroli i nie uciekłam jak przestraszony królik. Rozbawiłam palantów, słyszałam, jak się śmieją. I to nie w przyjazny sposób.
Na szczęście Jeff odebrał po pierwszym sygnale.
– Pojawili się jacyś faceci, chcą z tobą gadać – zaczęłam rozmowę, wyglądając przez okno kuchenne na tyle ostrożnie, by nie poruszyć wyblakłą zasłonką, na której widniały małe latające warzywa. – To bikerzy, mogą być niebezpieczni. Dla mnie wyglądają jak mordercy, ale może oszalałam. Błagam, powiedz, że jestem paranoiczką.
– Kurwa – rzucił Jeff. – Marie, to MC Reapers, oni się nie pierdolą. Rób, co mówią, ale nie zbliżaj się do nich. Nie dotykaj i nie zaczynaj nieproszona rozmowy. Najlepiej nawet nie patrz w ich kierunku. Schodź im z drogi. Będę w domu za dwadzieścia minut.
– MC?
– Klub motocyklowy. Zachowaj spokój, okej? – Rozłączył się.
Teraz na serio się przestraszyłam. Spodziewałam się, że brat wyśmieje moje obawy i powie, że to poczciwe chłopaki lubiące jeździć na motocyklach i zgrywać twardzieli.
Pobiegłam do swojego pokoju i włożyłam za duży T-shirt, w którym lubiłam spać. Zrzuciłam szorty i wciągnęłam capri, upięłam długie ciemnobrązowe włosy w niedbały kok. Spojrzałam w lustro i stwierdziłam, że za bardzo się martwię – przecież wydawali się nieokrzesani i prowokujący, a ja nie byłam marzeniem żadnego mężczyzny. Na twarzy miałam smugi brudu, mój nos był jasnoczerwony. Na moim policzku widniała szrama pięknie kontrastująca z blednącym żółtofioletowym siniakiem.
Ręce mi zadrżały, gdy rozlewałam mrożoną herbatę do trzech dużych plastikowych kubków. Chwilę debatowałam sama ze sobą, czy powinnam dodać cukier, w końcu postanowiłam przesypać go do mniejszego pojemniczka i zabrać wraz z łyżeczką. Wreszcie zabrałam wszystkie przygotowane rzeczy i ostrożnie manewrując, wyszłam na zewnątrz.
Mężczyźni cicho ze sobą rozmawiali, obserwując, jak podchodzę do stołu. Przykleiłam promienny uśmiech do twarzy, takiego samego używałam, gdy pracowałam jako kelnerka w liceum.
– Dzwoniłaś do swojego kochasia? – spytał wielkolud.
Spojrzałam na niego, co okazało się błędem, ponieważ miał głęboko osadzone, pełne życia, zielone oczy.
– Kochasia? – odpowiedziałam pytaniem.
– Jensena.
Cholera, wyleciało mi z głowy, że brali mnie za dziewczynę Jeffa.
Nie potrafiłam zdecydować, czy powinnam powiedzieć prawdę. Gapiłam się na tego gościa, szukając bezpiecznej odpowiedzi. Patrzył mi prosto w oczy, nie zdradzając własnych myśli. Włosy miał ściągnięte w kucyk, a brodę pokrytą ciemnym zarostem. Moje niepokorne ciało ponownie wysłało ostrzeżenie, ponieważ zastanawiałam się, co bym poczuła, gdyby powoli pieścił zarostem moje usta.
Prawdopodobnie byłabym zachwycona.
– Dziewczyno, odpowiedz na cholerne pytanie – warknął niebieskooki mężczyzna.
Drgnęłam przestraszona i zmoczyłam herbatą przód koszulki. Lodowaty napój zrobił swoje i moje sutki natychmiast przykuły nieproszoną uwagę. Wielkolud skierował wzrok na moje cycki, jego oczy pociemniały.
– Jeff powiedział, że będzie za dwadzieścia minut – odpowiedziałam, starając się nie jąkać. – Mam dla was herbatę – dodałam bezmyślnie.
Duży Koleś wyciągnął dłoń i wziął ode mnie kubek. To postawiło mnie przed problemem, czy podać mu cukier, czy wpierw przecisnąć się obok i odłożyć naczynia na stół, na co zdecydowanie nie miałam ochoty. Rozwiązał go na szczęście za mnie. Ponownie wyciągnął rękę i zabrał napój, który tuliłam do cycków. Poczułam mrowienie, kiedy wsunął palce między zimny plastik a moją skórę. Stałam jak wmurowana, gdy powtórzył ten gest. W końcu wziął ode mnie cukier. Nadal siedząc na stole, złapał moją dłoń i pociągnął, aż stanęłam między jego udami, brzuchem prawie dotykając mu twarzy.
Nie mogłam złapać tchu.
Wyciągnął rękę i delikatnie odchylił mi brodę, przyglądając się siniakom. Wstrzymałam oddech. Nie chciałam, żeby zadawał pytania. Nie zrobił tego. Opuścił dłoń na moją talię i powoli zsunął ją na biodro. Powstrzymałam się i nie wepchnęłam mu cycków w twarz.
– Jensen ci to zrobił?
Cholera!
Musiałam powiedzieć prawdę. Nie pozwolę, żeby za czyny Gary’ego obwiniali mojego braciszka. Nie zasłużył na to.
– Nigdy nie podniósłby na mnie ręki. Jeff to mój brat – powiedziałam, po czym, czerwieniąc się, szybko zrobiłam krok do tyłu, odwróciłam się na pięcie i uciekłam do domu.

***

Do czasu, aż wrócił Jeff, bikerzy siedzieli i popijali herbatę. Brat dotarł do domu w rekordowym czasie, chociaż miałam wrażenie, że droga zajęła mu całe wieki. W pewnym momencie Wielki Facet uniósł ręcznik zakrywający ciasto na chleb.
Jeżeli dużej postoi na słońcu, wykipi. W mordę jeża…
Nie zamierzałam wychodzić na podwórko. Zrobię to, kiedy odjadą. Niestety nie byli w nastroju do ruszenia się z miejsca. Kiedy Jeff zaparkował swojego starego firebirda, stanęli razem i gadali w najlepsze. Po chwili skierowali się do drzwi wejściowych. Wielki Facet spojrzał w stronę okna i choć wiedziałam, że mnie nie widzi, i tak miałam wrażenie, jakby świdrował mnie wzrokiem.
Kiedy weszli do środka, Jeff się uśmiechał, był zrelaksowany, jego dwaj koledzy też. Panowała przyjacielska atmosfera i zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, czy nie uroiłam sobie wcześniejszej rozmowy z bratem, tego jego poważnego tonu.
– Siora, moi wspólnicy zostaną na obiedzie – oznajmił uroczyście. – Lepiej idź po chleb, myślę, że już wyrósł. – Potem odwrócił się do nich. – Ludzie, posmakuje wam chleb Marie, jest obłędny. Przygotuje zajebisty obiad.
Posłałam mu uśmiech, przeklinając w myślach.
Co, do cholery?
Jasne, mogłam dla niego gotować, ale nie miałam ochoty karmić tej zgrai. Przestraszyli mnie, co dziwnie współgrało z moim nieposłusznym ciałem i chęcią zaliczenia Wielkiego Faceta. Nie mogłam wywinąć się od przygotowania obiadu, bo dałabym do zrozumienia, że ma to coś wspólnego z bikerami, którzy pojawili się znikąd. Chleb będzie do wyrzucenia, jeżeli za chwilę nie wstawię go do piekarnika. Na dodatek na kuchence bulgotał sos do spaghetti, po przyczepie roznosił się niesamowity zapach. Nie mogłam powiedzieć, że jest za gorąco na pieczenie, bo mieliśmy kilka małych wiatraków, które warkotały jak Dzielna mała ciuchcia, i dzięki którym było tu przyjemnie.
Mężczyźni rozsiedli się w salonie, nie licząc Wielkiego Faceta, który wyciągnął jeden z taboretów kuchennych, usiadł, wygodnie oparł się o ścianę i skrzyżował ręce na klacie. Jednocześnie śledził rozmowę w salonie oraz obserwował, jak gotuję.
Jeff włączył telewizor, a ja wybiegłam po chleb. Kiedy wróciłam, leciała jakaś walka, tym razem było transmitowane typowe mordobicie w klatkach.
– Przynieś nam piwo, słodziaku – powiedział trzeci facet, ciemnowłosy, na którego policzkach widniały blizny po ospie.
Przygryzłam wargę, żeby nie wybuchnąć ze złości. Nienawidziłam, gdy ktoś tak do mnie mówił. Nie dość, że to było upokarzające, to w ustach tego mężczyzny nabrało dwuznacznego charakteru. Jeff spojrzał na mnie i wyszeptał: „Proszę”. Odstawiłam chleb, podeszłam do lodówki i przyniosłam cztery butelki piwa.
Przez większość czasu goście w salonie mnie ignorowali, oczywiście jeśli nie liczyć Wielkiego Faceta. Za każdym razem, gdy podnosiłam wzrok, patrzył na mnie w zamyśleniu. Nie odzywał się, nie uśmiechał, tylko mierzył mnie wzrokiem, szczególną uwagę poświęcając mniejszym niż u innych kobiet cyckom i tyłkowi, który był znacznie większy, niżbym sobie życzyła.
Otworzyłam piwo, po chwili się zrelaksowałam. Powinnam czuć się oburzona takim zachowaniem, ale to miłe, że doceniał mój wygląd.
Zanim wyciągnęłam chleb z piekarnika, walka w klatkach dobiegła końca. Przygotowałam makaron, polałam go sosem i podałam na stół razem z sałatką. Chłopaki rzuciły się na jedzenie niczym wygłodniałe zwierzaki.
– Wspaniałe – oznajmił Niebieskooki.
W końcu zobaczył we mnie człowieka, a nie przedmiot. Miał ostre rysy twarzy, wyraźnie zarysowaną szczękę i przenikliwe oczy. Był gorący jak na starszego kolesia.
– Umiesz kucharzyć, moja kobieta też tak gotowała.
– Dziękuję – odpowiedziałam, mając nadzieję, że nie spiekłam raka.
To był najdziwniejszy obiad, który podałam w życiu, ale po prawdzie lubiłam gotować ludziom doceniającym dobre jedzenie. W liceum planowałam iść do szkoły gastronomicznej.
Dzięki za nic, Gary.
Wielki Facet nie odezwał się, jednak nie uszło mojej uwadze, że nałożył sobie drugą i trzecią dokładkę. Gdy wreszcie wszyscy skończyli jeść, zabrałam się do zmywania. Wielki Facet pochylił się przez stół i chwycił mnie za rękę.
– Zrób sobie przerwę – rzucił i wskazał podbródkiem drzwi. – Mamy sprawy do omówienia.
Spojrzałam na Jeffa, posłał mi uspokajający uśmiech.
– Siora, nie obrazisz się?
Pokręciłam głową, chociaż poczułam ukłucie zawodu, że wyjdę, nie poznawszy imion tych mężczyzn. Podczas obiadu przestali mnie straszyć i stali się niepokojąco ludzcy. Jednak wyczuwałam, kiedy nie byłam potrzebna, i nie chciałam przysparzać Jeffowi problemów. Uśmiechnęłam się promiennie i skierowałam do wyjścia, po drodze chwytając torebkę ze stojaka obok drzwi.
– Miło było was poznać…
Niebieskooki w kamizelce z naszywką: „Prezydent” wyszczerzył zęby.
– Jestem Picnic, a to moi bracia Horse i Max.
Rzuciłam okiem na Wielkiego Faceta. Horse? Co to za imię? Poza tym zupełnie nie wyglądali jak bracia.
– Miło mi, panie Picnic – powiedziałam, pytania zatrzymując dla siebie.
– Po prostu Picnic. Jeszcze raz dziękuję za posiłek.
Horse wstał.
– Odprowadzę cię do samochodu – oznajmił niskim głosem.
Jeff wybałuszył oczy, jednak szybko odwrócił głowę i znieruchomiał. Picnic mrugnął do mnie porozumiewawczo.
– Nie spiesz się, mamy czas – zwrócił się do Horse’a, wyciągnął moje klucze z kieszeni i podał.
Wyszłam na ciepłe słońce, Horse deptał mi po piętach. Złapał mnie za łokieć i zaciągnął w kierunku stołu piknikowego. Serce szaleńczo mi biło. Nie wiedziałam, co się wydarzy, ale po części pragnęłam jego dotyku.
Może.
A może jednak nie.
Cholera!
Horse uniósł mnie i posadził na stole. Stanął między moimi udami i pochylił się. Byłam przekonana, że to nic dobrego.
– To zły pomysł – oznajmiłam, zerkając na dom, serce szybko mi biło.
Jeffowi to się nie spodoba. Przeczucie podpowiadało mi, że Horse był niebezpieczny. Bardzo. Nad rozkosznym zapachem czarnej skóry, lekkiego potu i mężczyzny dominowała ostra nuta czystych kłopotów.
– Czekają na ciebie. Odejdę teraz i o wszystkim zapomnimy, okej?
Nie odpowiedział, tylko przyglądał mi się z beznamiętnym wyrazem twarzy.
– Tak chcesz to rozegrać, słodziaku?
– Nie jestem słodziakiem – wrzasnęłam, mrużąc oczy.
Nienawidzę takich łatek. Gary przypinał mi takie przez cały czas. Dlaczego? Do diabła z nim i z Garym.
Faceci.
– Pierdol się! – rzuciłam, piorunując go wzrokiem.
Horse wybuchnął śmiechem. Nagły, głośny dźwięk przywrócił mnie do rzeczywistości. Położył łapska na mojej talii i przyciągnął do siebie, natychmiast poczułam jego erekcję. Otarł się o mnie, trafiając idealnie w łechtaczkę. Ze wstydem przyznaję, że zrobiło mi się mokro w majtkach. Powinnam kopnąć go w jaja jak przystało na porządną dziewczynę. Ale gdy się pochylił, wstrzymałam oddech, czekając na pocałunek. Nie doczekałam się.
– Słodziak równa się słodki tyłeczek – szepnął mi do ucha.
Nie spodobał mi się jego ton, więc ugryzłam go w ucho. Mocno.
Odskoczył, a ja zastanawiałam się, czy teraz mnie zabije. Zaczął się śmiać tak głośno, iż obawiałam się, czy nie naderwie mięśnia. Nie takiej reakcji oczekiwałam. Skrzywiłam się. Drań uniósł ręce, pozornie kapitulując.
– Zrozumiałem, łapy trzymać z daleka. – Pokręcił głową z zakłopotaniem. – Rozegraj to wedle własnej woli. I racja, mamy interesy. Jedź na godzinną przejażdżkę, tyle powinno wystarczyć.
Zsunęłam się ze stołu, minęłam Horse’a szerokim łukiem. Podążył za mną do samochodu. Otworzyłam drzwiczki i już miałam wsiąść, ale powstrzymałam się i spojrzałam na bikera. Moja wrodzona ciekawość, przez którą całe życie wpadałam w kłopoty, zagłuszyła instynkt samozachowawczy.
– Horse nie jest twoim imieniem, prawda?
Uśmiechnął się, jego białe zęby w półmroku wyglądały jak zęby wilka.
– To ksywka – odpowiedział, opierając się o dach samochodu. – Tak to działa w moim świecie. Cywile mają imiona, my ksywki.
– Co to oznacza?
– Dostajemy ksywki, gdy zaczynamy jeździć – odpowiedział niedbale. – Mogą oznaczać wszystko. Picnic dostał swoją, ponieważ poszedł na całość i zaplanował wypasiony piknik dla suki trzymającej go za jaja. Zjadła, wypiła całą gorzałę i zadzwoniła po swojego fagasa. Miał ją odebrać, gdy Picnic pójdzie się odlać.
Skrzywiłam się na ten ordynarny język.
– To nie było fajne. Dlaczego miałby to pamiętać?
– Ponieważ, kiedy pojawił się ten skurwiel, Picnic wepchnął mu twarz w stół.
Wstrzymałam oddech. To brzmiało okropnie. Chciałam zapytać, czy z tym kolesiem wszystko w porządku, ale wolałam nie znać odpowiedzi.
– Max?
– Bywa, że upija się i oczy wychodzą mu z orbit, wtedy wygląda jak Mad Max.
– Rozumiem… – odpowiedziałam.
Może i tamten biker wyglądał jak Mad Max… Ale zdecydowanie nie miałam ochoty zobaczyć go w stanie upojenia.
Między Horse’em i mną zapadła brzemienna cisza.
– Nie zapytasz?
Przyglądałam mu się, mrużąc oczy. Miałam złe przeczucia, ale słowa z własnej woli wyszły z moich ust:
– Dlaczego wołają na ciebie Horse?
– Bo mam tak wielkiego jak ogier. – Uśmiechnął się złośliwe.
Wskoczyłam do samochodu i zatrzasnęłam z całej siły drzwi. Wyjeżdżając z podjazdu, słyszałam jego śmiech.
1 Kuta – kamizelka noszona przez bikerów.Wszystkie slangowe określenia zostały ustalone po konsultacji z międzynarodowym klubem MC, mającym oddziały także w Polsce (przyp. tłum.).

2
Biker – slangowe określenie motocyklisty zrzeszonego w MC (przyp. red.).